Łukasz Kowalczyk
Zabili go i uciekł. Dlaczego należy zlikwidować „Wrogów publicznych”
Lubię Deppa. Chodzę, ze względu na niego, na wszystkie filmy, w których raczy zagrać. W ogóle sporo osób go lubi. Ale są wyjątki. Z pewnością nie lubi Deppa reżyser „Wrogów publicznych” – Michael Mann. Skąd o tym wiem? Bo obsadził go w tym filmie w głównej roli, jako Johna Dillingera. Kazał rozkosznie amoralnemu, ekstrawaganckiemu zawadiace z poczuciem autoironii godnym Wilde’a zagrać prostolinijnego, brutalnego, po knajacku z kościami uczciwego, chicagowskiego gangstera okresu Wielkiego Kryzysu.
Całe szczęście, że Depp przejrzał knowania reżysera. I go nie zagrał. Mamy więc taką oto nieciekawą sytuację. Główna rola w filmie jest nieobsadzona, co skutkuje wrażeniem dojmującej narracyjnej pustki. Główna postać składa się wyłącznie z dobrze skrojonego ubrania i dialogów wprost ze scenariusza. Po ekranie kręci się natomiast Johnny Depp, zupełnie tu nikomu niepotrzebny i grający, jak zawsze zresztą, samego siebie. Nawet zwykle opanowani gangsterzy, koledzy Dillingera, się tym denerwują. I zaczynają popełniać błędy. Które skrzętnie wykorzystuje chicagowska FBI pod bezpośrednim przywództwem Melvina Purvisa (Christian Bale). Wyłapuje ich ona po kolei, choć raczej od niechcenia. Całą wolę mocy kieruje bowiem na pochwycenie samego Dillingera.
Zważywszy, że jego rola jest nieobsadzona, a przez to kompletnie nie wiadomo, gdzież to on może być, zadanie jest diabelnie trudne. Agenci imają się więc wszystkich środków. Ukazują wilcze oblicze Systemu. Zastraszają rodzinę, biją kobiety, torturują innych aktorów, masakrują niewinne budynki huraganowym ogniem thompsonów. Na próżno. Co gorsza, cały czas drwi z nich łażący po ekranie Johnny Depp. Na cienkich wargach błąka mu się kabotyński uśmieszek dyplomowanego cynika. Od porządnego gangstera dostałby za swoje zachowanie w pysk. Tutaj, nie wiedzieć czemu, gangsterzy oddają za niego życie. Choć właściwie wiadomo – to przecież Johnny Depp, chłopak tak słodki, że wszystko się dla niego poświęca. Nawet własne poczucie filmowego smaku.
Christian Bale podejmuje decyzję. Nie ma się co oszukiwać. Nie chodzi o sprawiedliwość. Chodzi o coś więcej. Trzeba unieszkodliwić groźną dla Systemu aberrację. Trzeba go zabić. Tak też czynią, strzałami z trzech metrów w tył głowy, gdy wychodzi z kina z dwoma panienkami. Tylko wsiowi teksańscy tropiciele, którzy przybyli do Chicago wspomóc Christiana Bale’a i jego miejskich fajtłapów, myślą, że właśnie sprzątnęli Wroga Publicznego Numer Jeden – Johna Dillingera. Reżyser, i nawet dyrektor Hoover wiedzą dobrze, że jest inaczej. Zlikwidowaliśmy kogoś znacznie groźniejszego – kogoś kto zniszczył wszystko – Johnnego Deppa. Niestety, za późno.
Film jest już nie do uratowania. Kończy się razem z Deppem.
Film:
„Wrogowie publiczni” (Public Enemies), reżyseria Michael Mann, 2009.
* Łukasz Kowalczyk, radca prawny.