Marysia Kwiecień

Pozwól nam milczeć, Elfriede Jelinek

Dla porządku wymienię dramatis personae, bowiem teksty składające się na „Dramaty księżniczek” pretendują do bycia tekstami scenicznymi. Królewna Śnieżka i Śpiąca Królewna, Jackie Kennedy i Rozamunda z romantycznej ballady. Dalej macochy raczej niż księżniczki: Inge (Bachmann) i Sylvia (Plath). Kreacje Jelinek nie mają wiele wspólnego ze swoimi rzeczywistymi lub baśniowymi prototypami. Żadna obecność ani żadna tożsamość nie wyłania się ze zmutowanej tkanki języka (przeciwnicy teatru reprezentacji mogą ostrzyć sobie zęby na ten materiał). Poza samą Jelinek, która autystycznie bawi się swoimi popsutymi zabawkami. Z powyłamywanymi nogami. Podziurawionymi brzuszkami. Zaklajstrowanymi buziami.

Daruję sobie eksplikowanie genderowej i feministycznej wymowy takiego zabiegu. Na samą myśl ogarnia mnie nuda, od której można zapaść w stuletni sen. W tym czasie wokół wyrośnie gęsty las i parę razy zmieni się obowiązujący dyskurs i na co komu wtedy taka interpretacja. Wskazana będzie raczej depilacja, o częstochowskich rymów jasnogórska potęgo. Pod twoją ikonę prędzej czy później uciekamy się z grząskiego gruntu niedopowiedzenia.

Jelinek ostrzegając przed ideologicznymi pułapkami języka publicznego, skutecznie łapie w pułapkę języka własnego. Jestem wyjątkowo podatna na takie manipulacje, przez pewien czas natrętnie gadałam Jelinek, nieudolnie, z energią i poświęceniem samouka naśladując jej zawrotne figury stylistyczne, czego próbką jest powyższy akapit.

Czytanie „Księżniczek” powoduje u mnie natychmiastowy regres do czasów, gdy chciałam się być księżniczką. Chciałam też być łyżwiarką figurową, Katariną Witt, może stąd upodobanie do figuracji. Chciałam być Margaret Thatcher i panią nauczycielką od klas starszych (małe kobiety są istotami wielce mściwymi i spragnionymi władzy, poza tym ta druga opcja spotykała się z mile widzianą aprobatą dorosłych, czyli depozytariuszy rzeczywistej władzy). Pisarką też chciałam być. I, oczywiście, aktorką. Chciałam być Anną Frank i Marusią z „Czterech pancernych””. I tak dalej.

Dość przygnębiająco przedstawiają się owe „chcenia” odarte z sentymentów i realistyczno-magicznego lukru. Dość przygnębiające są zabawy z Elfriede Jelinek, dzieckiem zaraźliwie chorym na język. Kobietą chorą na socjofobię, agorafobię, telemanię i nerwicę natręctw, pisarką chorą na pisanie. Z każdej strony „Śmierci i dziewczyny” coraz silniej przebija ten przymus pisania, fabrykowania słów, wykoślawiania w delirycznym językowym rozpędzie ustalonych struktur gramatycznych i leksykalnych. Gładkie formuły myślowe przemieniają się w demagogiczną sieczkę, z tradycyjnych baśniowych narracji sypie się ideologiczne pierze. Kiedy nic już nie zostaje do opowiedzenia, język pożera sam siebie, żadna orzeźwiająca prawda nie wyłania się z kompulsywnej logorei. Język objawia się jako narzędzie zakamuflowanej autoagresji. Tak samo skutecznej jak słodka trucizna marzenia, które prędzej czy później zwróci się przeciwko nam i pogrzebie nas w dekoracjach z butaforki.

Marzenia są nieme, reprezentują je mniej lub bardziej skonwencjonalizowane wizualizacje: wiotkie, wielkookie dziewice z romantycznych oleodruków i ich zdegenerowane, disnejowskie następczynie, wielkie ikony stylu lat sześćdziesiątych i gazetowe gwiazdki (wyobraźnia Jelinek ma łatwe do zidentyfikowania źródła ikonograficzne). Marzenia lubią spłaszczone, wyjałowione harmonie klasycznych pieśni. To nie język jest domeną księżniczek, ale obraz. „To cud, że taki obraz jak ja potrafi mówić”, konstatuje jedna z nich. Marzenia, chociaż chętnie fabularyzują się według pewnych schematów, celują w istocie w moment tak zwanego spełnienia, skonsumowania własnego wizerunku. Scalenia się z własnym wyobrażeniem o sobie, które może się odbyć tylko przy pełnej widowni.

Księżniczka wkracza do sali tronowej. Są tam wszyscy, tata-król i mama-królowa, książę i wiwatujące tłumy. Księżniczka uśmiecha się i milczy. Pozwól nam milczeć, Elfride Jelinek. Śmierć przyjdzie i tak.

Książka:

Elfriede Jelinek „Śmierć i dziewczyna I-V. Dramaty księżniczek”, Wydawnictwo Panga Pank, 2007.

* Marysia Kwiecień, reżyserka.