Artur Celiński
Ojcobójcy. „Dzieci bohaterów” Lyonela Trouillota
„Dzieci bohaterów” Lyonela Trouillota to opowieść o ojcobójstwie, rodzącej się samoświadomości nastoletniego chłopca, smaku wolności i biedzie na przedmieściach Port-au-Prince. To kolejna, po wizycie w kongijskim barze „Śmierć kredytom” sportretowanym w „Kielonku” Mabanckou i wstrząsającym pobycie w tajnym marokańskim więzieniu Taznamart („To oślepiające, nieobecne światło” Ben Jellouna) podróż po światowej literaturze, w jaki zabiera swoich czytelników krakowskie wydawnictwo „Karakter”. Zdecydowanie warto się w nią wybrać. Nie tylko (a może raczej nie przede wszystkim) z powodu opowiedzianej przez Trouillota historii, ale koniecznie ze względu na wykorzystany tu sposób prowadzenia narracji i przedstawiony za jego pomocą świat.
Głównym motywem opowieści jest ojcobójstwo. Corazon ginie od ciosów zadanych przez swoje dzieci – Marielę i jej młodszego brata Colina. Tak kończy się historia jednej z rodzin zamieszkujących haitańskie slumsy w Port-au-Prince. Rodziny, w której Corazon, były bokser (co jednak niekoniecznie musi być prawdą) ustala swoje rządy w domu rozdzielając ciosy pomiędzy swoją żonę Józefinę a Colina. Matka nie jest w stanie mu się przeciwstawić, ale nie potrafi również odejść. Nawet już nie krwawi – „Kiedyś, gdy Corazon ją bił, zewsząd leciała jej krew, z porów skóry, nosa. Także z warg, które goiły się tygodniami. Pod koniec przestała krwawić. Trochę śliny spływało z ust, i nic więcej”. Do tego dochodzi oczywiście morze alkoholu i ciągły brak pieniędzy, których ilość była zawsze odwrotnie proporcjonalna do ilości alkoholu. Jedyną osobą, której Corazon nie bije to Mariela – zbyt niepokorna i silna, by odważył się to zrobić. To właśnie z jej rąk pada decydujący cios. Warto też zauważyć sposób, w jaki Colin odnosi się do swoich rodziców – zawsze mówi do nich po imieniu – nie mama, ale Józefina; nie ojciec, ale Corazon.
Ta historia nie jest oryginalna. Być może, patrząc z perspektywy dzisiejszego świata, jest nawet – niestety – banalna. Unikalność książki tkwi w przejściu od rodzinnej tragedii do rodzącej się samoświadomości Colina. Ojcobójstwo stanowi moment przełomowy pomiędzy marazmem codzienności, a „trzema dniami wolności”, które to beznadziejne trwanie odrzucają. Spiritus movens tej książki to zestawienie świata wewnętrznego – atmosfery braku nadziei, „biedaków kroczących drogą biedaków”, ustalonego porządku i hierarchii – ze światem zewnętrznym, który bezlitośnie obnaża wewnętrzne słabości i nadaje nową perspektywę. Doskonale obrazuje to scena, w której Pan Domu okazuje się ledwie popychadłem w pracy – „Skrzynka, narzędzia, kombinezon, to wszystko to tylko teatr. Tak naprawdę to nie pracuje w warsztacie. Służy tam raczej za lewarek. Nie ma prawa tykać się mechaniki ani prawa głosu. Ani prawa do godności”. To wówczas następuje „właściwa” śmierć Corazona, który przestaje być jakimkolwiek autorytetem – jego pozycja pęka niczym bańka mydlana.
Tej nowej rzeczywistości uczy się Colin. „Trzy dni wolności” to trzy dni rozwoju jego samoświadomości. Trouillot oddał mu głos narratora „Dzieci bohaterów”. Najsłabszemu, właściwie bezbronnemu i najmniej rozumiejącemu świat. Jego myśli ułożone zostały w proste zdania. Bez wymyślnych metafor, bez ambitnych porównań. Chronologia wydarzeń ustąpiła miejsca chronologii rozszerzającej się perspektywie postrzegania świata. Najważniejszym jest pojawienie się pytań, które Colin zadaje zarówno samemu sobie, jak i czytelnikom – „Kto jest winien?” Dlaczego zginął Corazon? Kto ponosi odpowiedzialność? Ta uderzająca szczerość wypowiedzi jest z pewnością jedną z największych wartości tej opowieści.
Książka:
Lyonel Trouillot, „Dzieci bohaterów”, przeł. Jacek Giszczak, Wydawnictwo „Karakter”, Kraków 2009.
* Artur Celiński, zastępca wydawcy kwartalnika „Res Publica Nowa”.