Katarzyna Kazimierowska

Cała prawda o Warszawie w 36 godzin

36 godzin. Tyle wystarczyło dziennikarzom z „The New York Times”, by dowiedzieć się, co i gdzie się w naszej stolicy jada, jakie miejsca są najmodniejsze, a potem w formule krótkiego artykułu ująć fenomen Warszawy: http://travel.nytimes.com/2009/08/16/travel/16hours.html?hpw.

Nie zamierzam zżymać się tu na zagranicznych dziennikarzy. Tak się złożyło, że przynajmniej raz do roku jakiś opiniotwórczy magazyn wysyła swoich dziennikarskich Marco Polo na zwiady do tajemniczej i półdzikiej krainy, gdzie przez środek miasta płynie nieujarzmiona cywilizacją rzeka, której brzegi porośnięte są zielenią, a mieszkańcy prawie nie mówią w żadnym cywilizowanym języku (czytaj: angielski) i nawet we własnym niezbyt dobrze. Europejska kurtuazja lub amerykańska ignorancja nakazuje od czasu do czasu odkrywać Warszawę, umieszczać ją w rankingach popularności, czystości, taniości czy brzydoty. Bardzo dobrze, mamy promocję za darmo, dobrą czy złą, nieważne jak o nas mówią, byle mówili. Ale to, co mnie irytuje, to brak oryginalności. Czy zagraniczni dziennikarze, za każdym razem muszą wyławiać te same, wielokrotnie już zdechłe warszawskie ryby?

1. Disneyowskie Stare Miasto

Choć wpisane na listę dziedzictwa kulturowego oraz okupione potem i trudem mieszkańców, odbudowujących swoją stolicę, Stare Miasto nosi w sobie piętno bycia makietą – w końcu oryginał zburzono. Już nie tylko polska, ale i zagraniczna prasa wytyka nam kolorowe fasady i doszukiwanie się wartości w zaledwie 60-letnich murach. No tak, posypmy głowę popiołem i zburzmy Starówkę, w końcu to nie Disneyland. Ale jakoś nikomu z przewodników zagranicznych dziennikarzy nie przyszło do głowy, by zawieźć ich na XIX wieczną Nową Pragę lub pokazać choćby fragmenty trochę starszej, Starej Pragi, by zrozumieli, co straciliśmy i jak bardzo potrzebowaliśmy substytutu. Że starówka jest jak smoczek po warszawskiej piersi. Że XIII- i XIV-wieczny rdzeń miasta musiał powstać na nowo, by przypominać, że tu było jego serce, zamienione w skansen w momencie jego odbudowy. Czekam na odważnych z NYT, którzy zaczną pisać peany na widok pałacyku Konopackiego przy ulicy Środkowej i zrozumieją, że miasto przed II wojną światową miało nie jedno, ale kilka centrów.

2. O co chodzi z pierogami?

Tak, warszawiacy lubią pierogi, tak jak lubią bigos, kluski leniwe, placki ziemniaczane i żurek. Dlaczego właśnie pierogi zrobiły taką furorę? Dlaczego nie był to schabowy albo niepowtarzalny chłodnik? I dlaczego to restauracja „KOM” staje się miarą jakości, a nie na przykład lokale rodzeństwa Kręglickich, którzy mają już swoje miejsce w biblii restauratorów, Michelin? Dlaczego nie docenia się polskiego slow ford, który leży ukryty w tajemnicy dochodzenia ogórków do siebie czy słodzenia żurawiny, w dojrzewaniu bryndzy czy oscypka lub kiszenia kapusty, a promuje się kuchnię typu fusion, takiej, jakich wiele na świecie? W artykule pojawia się też restauracja „U Kucharzy”. Szkoda, że w drodze do kolejnej knajpy należącej do rodziny Gesslerów, NYT nie zahaczył o kultowe już miejsce nocnych rozmów warszawiaków, czyli do „Przekąsek Zakąsek”. Czyżby z powodu naszej podejrzanej miłości do Tatara?

3. Taksówką do klubu

Nie ma sensu komentować wyboru klubów warszawskich Dziś te, jutro inne. Kto jest regularnym bywalcem miejsc takich, jak „Cinnamon” i „Platinium”, niech czuje się doceniony. Kto spędza wieczory w mokotowskich fortach, gdzie taksówka z przedstawicielami NYT już nie dotarła, ten nie ma czego żałować.

4. Gdzie bywa warszawska bohema artystyczna?

Podobno w Fabryce Trzciny. Obawiam się, że bliższe prawdy jest klubowo – artystyczne zagłębie na ulicy 11 Listopada, „Powiększenie” na tyłach Nowego Światu czy też niedawno otwarty kiosk z wódką i kulturą, „Warszawa– Powiśle”.

5. Bary mleczne

To już standardowy zachwyt dziennikarskich wycieczek. Efekt – przygnębiający. Bary mleczne robią dziś zawrotną karierę. W moim ulubionym „Barze Familijnym” jedzą wszyscy, od ogłupiających błyskiem flesza japońskich turystów po panów w garniturach wartych więcej niż średnia krajowa. Na szczęście, od czasu do czasu, pojawia się jakiś bezdomny lub zawiany staruszek, co przywraca sens istnienia temu miejscu.

6. Kopiowanie Berlina i Amsterdamu

Czy stworzenie księgarni na wzór berlińskiej „Pr qm” jest powodem by nazywać nas drugim Berlinem? Nikt nie nazywa nas drugim Londynem z powodu księgarni „Jak wam się podoba”, ani drugim Amsterdamem, bo na Saskiej Kępie działa kawiarnia „Kępa Cafe”. Czy porównywanie nas do innego europejskiego miasta ma podnieść naszą atrakcyjność? Ile razy jeszcze ktoś będzie doszukiwał się warszawskiej atrakcyjności poprzez nazywanie nas kopią oryginału? Czy w tym nasza wartość?

7. Panoramy, panoramy

Jeśli podziwiać panoramę Warszawy, to, według NYT, tylko z wieżowca nieśmiertelnego Pałacu Kultury czy Hotelu InterContinental. Ale można też wybrać się na kładkę mostu Siekierkowskiego, wdrapać na najwyższe piętro bloku przy Inżynierskiej albo kopiec przy Czerniakowskiej.

8. O czym nie wspomniano

W większości zagranicznych artykułów, wychwalających uroki Warszawy pojawia się kultura wysoka (CSW wychwalane na przemian z Galerią Zachęta) przenika się z kulturą niską (te same kluby i obowiązkowa wizyta na Bazarze na Kole). Ale są tego i dobre strony. Zaczynam gratulować sobie w duchu, że dziennikarze z zagranicy mają tak mało czasu, że nie udaje imię dotrzeć na Saską Kępę ani Grochów. Co by to było gdyby wspomnieli, nie daj Boże, o Parku Skaryszewskim albo kebabie na Wiatraku?

Może jednak warto cenić stolicę za rzeczy, których dziennikarskie oko nigdy nie dostrzeże. Nawołuję do stworzenia przewodnika rzeczy prywatnych po Warszawie, osobistego, subiektywnego i nigdy nie publikowanego, naszego własnego, do szuflady naszego serca. Zacznę od magnolii rosnących przy ulicy Wąchockiej i garaży wzdłuż Paryskiej. Dodam kładkę łączącą CSW z domkami fińskimi i jelenia na tyłach Nowego Światu. Dorzucę jeszcze wieloryba patrzącego tęsknie na Wisłę. Kto następny?

* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”.