Forma i ironia na pomoc literaturze czasów postmodernizmu
Rozmowa Katarzyny Kazimierowskiej z Bohdanem Sławińskim o powieści „Królowa Tiramisu” przed ogłoszeniem 13. laureata Nagrody Literackiej „Nike”
Katarzyna Kazimierowska: Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że w „Królowej Tiramisu” mężczyźni mają gorzej, kobiety są niewierne i głupie, a świat, po arkadyjskich pierwszych chwilach dzieciństwa – okrutny i niesprawiedliwy? Bo dla mnie twoja książka to pełna metafor bajka to protest song w dobie kryzysu męskości…
Bohdan Sławiński: Ludzkie cechy jak koktajl, pomieszane składniki, różne się rzeczy wytrącają, zostaje osad, esencja, czasem „zalśni dyjament w mule”, częściej – nie. Wydaje mi się, że proporcje „głupoty” i „niewierności” są zmienne i nie od płci zależne. A powieściowa „Babcia”? Mądra mądrością, niby wiedźma, która wie, rozumie i przeczuwa, widzi życie nie tylko jako ułamek, jako spazm czy chwilę wojny, ale wraz ze swoim początkiem i końcem, narodzinami i odprowadzaniem zwłok na cmentarz. W swej najwyższej istocie.
KK: Babcia, ale ileż tej babci. Zresztą, pamiętaj, że babcia zanim będzie babcią, jest matką albo co gorsza teściową.
BS: Z córki – zazwyczaj matka, potem babka, a potem, hm… Weź taki „Kamień na Kamieniu” Myśliwskiego, gdzie bohater dorasta do grobu, scalenie i odnowienie rodziny wiąże się z pochowaniem ich w jednym miejscu. Chyba trochę oczekujesz, że pisząc założy się swoisty parytet czy też pewną poprawność. Literatura to przecież nie statystyka, różne bywają w niej „typy”, pełne spektrum od mądrości po głupotę, od frenezji po bezwład, ważne chyba, by niosła ze sobą istotne wartości, w ich spiętrzeniu, w jakiś sekretnych pasażach między głoskami; dla mnie najważniejsze są ekstrema, przeciążenia, zatem czasem może i zadrasnę. Ale to płyta „treści”, można ją zmienić, powiedzieć, bodajże za anegdotą Mleczki, podglądając „życie” lasu: „to wielkie misterium przyrody”, a można, że to kopulujące łosie. I tak też jest z „Królową Tiramisu”: ktoś uzna ją za „wzorcowy mit Edypa rozwiązywany przy pomocy ojczyma”, inny zwróci uwagę na archetypy albo że rządzi nią pewnego rodzaju rytm, jakby wód płodowych, a może i księżyca. Równie istotna jak treść jest forma (jak to zresztą rozdzielać?!), która z treścią, we wzajemności, by nie powiedzieć, że za dużo kadencji za mało esencji, kwestia proporcji, to one decydują o urodzie.
KK: Ta forma u ciebie idealna, barwna, bogata, ciekawa, magicznie-realna, konkretnie-nierzeczywista. Ale ile sensu, Bohdanie, kryje się za bogatą formą?
BS: A teraz zostanę rozstrzelany za formalizm. :) Na formie – treść, a i treść nieobojętna dla formy, bo inaczej niebezpieczeństwo streszczenia, poginą inwersje, narracyjne błyskotki, a i sama historia, jak każda historia – była, jest i będzie. Jeśli tylko fabuła, to jej streszczenie, niby w filmie – to i „Pod Wulkanem”, oczywiście znając miarę – o nocy alkoholika, „Moskwa-Pietuszki” o jeździe po pijaku koleją, a „Ulisses” o masochiście, co to lubił podroby, nuda? A skoro gotowych modułów opowieści i mitów pełno, to dopiero ich organizacja, ich nowe użycie, spiętrzenie, a także to, co wybrzmiewa pomiędzy nimi, dopiero to – na nowo OPOWIADA? Ja widzę „Królową…” bardziej jako nowoczesną baśń i może nieco balladę, też opowieść o pewnych patologiach, które niestety dla wielu i wciąż są normalnością, a i katarynkę o narodowych mitach. Ważna jest też ironia, przemieszanie witalizmu z entropią, pochylenie się nad wcieleniami życia, wielka ochota na nie, nawet gdy się błędy popełnia, gdy głupi zachwyt i boli. Tak na słodko-gorzko.
KK: To prawda, że liczba historii do opowiadania jest skończona, podobnie sposoby, na jakie można ją opowiedzieć. Dlatego pozostaje forma. A im ciekawsza i bardziej zaskakująca, tym lepiej. A Piotruś ma ironię za szablę i tą ironią tnie życie, rozmowy, wspomnienia, własne i innych życie. Ale cóż po ironii? Czy życie staje się przez to bogatsze? Pełniejsze? Czy tylko o ucieczkę łatwiej?
BS: W Piotrusiu, owszem, przeglądam się, ale to chyba tylko jedna z masek w gabinecie osobliwości. I nie jest to kompensacja, wyrosłem, może szkoda, z piratów, Indian, noża, którym bawoła zabić mogłem lub ciąć na ognisko trzaski, ale czy, hm, z marzeń? Zatem nie tylko ironia, ale co bez niej, ona uzupełnia, po zachwycie, bo „tylko debile się cieszą”, przywraca właściwe proporcje. To zapora, by nie popaść w jakieś aberracje, no przecież wiemy, jak to się skończy: że vanitas vanitatum i danse macabre, ale śmiech przez łzy, taka strategia, z siebie samego śmiech – aż po wygaszenie, ale dzisiaj – wstawaj, nic się nie stało, do wesela się zagoi, wstawaj, szkoda dnia. A że tylko tyle i tylko tak. Jak u Różewicza: to tylko tyle mamo? To jest życie? Tak. To tylko tyle? Tyle.
A wracając do twojego pytania o kryzys męskości. Czy to na pewno kryzys? Zmieniają się proporcje udziału, wpływów, wrażliwości, a i płynność zawodów, ale czy to jedynie destruktywne dla mężczyzn, pozytywne dla kobiet? A może – skoro upierasz się przy kryzysie, to jest on dwustronny? Bo taki rzekomy „pojedynek” płci – o tyle piękny, o ile każda ze stron nie ustępuje. A tutaj jedna manifestuje, że do przerwy 0:4, że na bagnety!, druga, że mecz nieważny, że ich na boisku nie ma, a w ogóle, proszę bardzo, bierzcie, kto broni, nawet walkowerem.
KK: Czemu właśnie w dzieciństwie rzeźbisz, czemu dla facetów dzieciństwo to taki wdzięczny temat, czemu tam doszukiwać się klucza do męskiej psychiki?
BS: Tylko męskiej? To przecież Axis Mundi – obszar skaz psychologicznych, traum i blizn, który transmituje z głębin psychologicznych archetypowe sygnały, intuicyjne impulsy. By zrozumieć, warto się uważnie wsłuchiwać, dobywać i używać. Zresztą przy takiej strategii dobrze widać poszczególne piętra opowieści, jej przekrój poprzeczny, wynikanie, nieuchronność krótkiego lotu nad miodu kwiatem i klęski. „Królowa” to trochę też mantra, paciorek, wyciskanie z niego wonnego moszczu, na ile nie kamienne to grona – nie każde ogniwo czysto rozumowe, też intuicyjne. Jak moduł ojcze nasz wypalił to i zdrowaś w tej mantrze paść musiało. Credo: czcij ojca swego i matkę swoją? A Piotrusiowi to się nie zgadza. Słowem, kto wie, może już pradziadowie decydowali za nas, między czym a czym będziemy się poruszać, miotać, czy rodzinę odrzucimy, czy ją w pełni przyjmiemy, jakie strategie, mity, a my się ślizgamy po starych tematach, w nowych dekoracjach, usiłując nową partyturę, mozolnie. Oni się dobijają przez pokolenia, sztafetą, stukają-pukają wpuść panienko, i Piotruś się otwiera…
KK: Czyli gdyby kierować się tym, co piszesz, skoro przodkowie ukuli już nasze losy, choć kto wie, ile ich w nas, to zanim za miłość się brać z takim Piotrusiem, trzeba by najpierw jego drzewo przejrzeć, dzieciństwo sprawdzić i zobaczyć, jaka mamusia była dla niego, jaki on dla mamusi, w ilu toksynach unurzany, bo miłość to już nie „Wichrowe Wzgórza”, tylko ciężka praca nad traumami dziecinnymi, które niezauważalnie w dorosłe się zamieniają.
BS: Zdarzenia niemiłe i klęski, to powszechne doświadczenie. A Piotruś zaklina życie, w nadziei, że uda się je przepracować, jak żałobę. Byle nie redukować go do roli chłopca, którego trzeba, niby kota, głaskać, dużo mu współczuć, i posłać go do psychoanalityka, a ten wiadomo, zważywszy na jego traumy i blizny, da mu pięcioprocentowy rabat… Zresztą, kto sprosta jego niemożliwym wyobrażeniom o symbiozie matki i kochanki, pomieszaniu ojca z synem, snach o korowodach postaci, które jak matrioszki, o tym, co znajdzie się pod kolejną warstwą, jakie to zaszyfrowane centurie. A i spowalnianie czasu, pojawianie się na prawach cytatu, obecność tak lekka, że ledwie zauważalna, wyświetlana jakby poprzez inne postacie – to bywa przyjemne, ale na co dzień, w związkach, żąda się raczej ostrych konturów: programów, organizacji. To nie jest moja powieściowa kompensacja – po prostu, w ludziach jest, być może, więcej dobroci niż złości, tylko nie sprzyjają im okoliczności. A też niemożliwe wydają mi się wszelkie próby naprawiania świata poprzez literaturę, ona raczej stawia pytania, bada ekstrema, dotyka tego, co transgresywne, i musi też z siebie szydzić, by w tym szaleństwie ogarniania wszystkiego, zachować zdrowy rozsądek, jak tu zatem naprawiać. To raczej gra na szamańskim bębenku, otwierania się na coś, co poza nami, by tym się podzielić, przyciągnąć to tutaj, nawet obcego… Nie jestem tożsamy z Piotrem Wysockim, on ma swój ciężar, sobie przyrodzoną spoistość i gęstość, trochę jest dzisiaj, trochę w mgłach „Nocy listopadowej”, a i sama powieść, chciałbym o niej myśleć, że powstała z wysiłku, który z założenia miał być ho-ho „na strunie najwyższej”, co mogło owocować pewnym pietyzmem, ale mimo wszystko mam nadzieję, że mnie daleko ten tekst w swych emocjach i kondensacji napięć – prześciga.
KK: Te kobiety u ciebie, jeśli nie głupie, to na pewno niegodziwe dość się wydają, i przebiegłe i wyrachowane, niczym w wydawanym właśnie zbiorze P. Highsmih, „17 miłych pań”. Tam spektrum niegodziwości kobiecych pięknie kobieta pokazuje, a ty u siebie, i jak tu się obronić, bo tak pokazane, marniejemy w oczach i już nic nie warte jesteśmy, już wszelkie nasze zabiegi na poprawę wizerunku bez sensu, więc jak tu się sacrum doszukiwać w tym profanum?
BS: One tylko używają różnych programów, które im zaszczepiono, też wbrew woli, na przekór, inne wybrały takie rozwiązania – świadomie, bo były opłacalne, a i „świat”, przymuszał je, by odpowiednio reagowały. To tragiczne, ale chyba nie dlatego, że o tym napisałem, tylko, że tak wciąż się dzieje. To nie jest krytyka kobiet, nawet nie wąski przegląd socjo- czy typologiczny, ale powieść czy o-powieść, nie miałem przecież zadanego tematu. To samo zresztą tyczy mężczyzn, którzy zastygli w pozach ułana, sadysty, albo i mazgaja, jeszcze bardziej niemożliwi i komiczni… Doszukiwanie się w „Królowej…” algorytmu, który w skali 1:1 odda społeczne proporcje, jest, hm, karkołomny. Zaczynam żałować, że nie umieściłem przemyślnie na pierwszej stronie „Królowej…”, info, że „wszystkie postacie występujące w tej książce, że wszelkie podobieństwo – przypadkowe etc”. A i trochę mam wrażenie, że zamiast niej wolałabyś jednak przeczytać raz wtóry „Wierną rzekę” czy „Doktora Żywago” albo jakiś fresk społeczny w rodzaju Iwaszkiewicza „Sławy i chwały”, i żeby było dużo o miłości, najlepiej szczęśliwej, i że masz żal, że tak się nie pisze, że tęsknisz za takim pisaniem, by świat był zrozumiały, by się jakoś wszystko ułożyło i scaliło, dało pociechę… Ale taka literatura jest właściwie dzisiaj niemożliwa, inne media, przede wszystkim film – łatwiej udźwigną epicki charakter opowieści, dwie godzinki katharsis w multipleksie. Zresztą dziś raczej projektuje się świadomie zagrożenia, wygrywa się fantastyczne melodie na socjotechnicznej katarynce, od frenezji HIV czy litanii gryp, po konsumpcyjne otępienie; kojenie – wspomniany pięcioprocentowy rabat u psychoanalityka. Myślę bardziej o literaturze jako o swoistym w rytuale przejścia, choćby na drugą stronę, i nie to, że bez „serca”, nuta głowy, nuta serca, i z tego – kompilacja.
KK: To ostatnie pytanie: jeśli pociechy po złu całego świata szukać radzisz w klasyce, to jaka dziś rola literatury współczesnej? Jaki sens w jej czytaniu skoro nie zbawia, nie manifestuje, nie zaskakuje, nie zachwyca i nie koi?
BS: Klasyka bywa naiwna, ale zachęca do badania, co też się stało z fundamentalnymi jakoby wartościami. A wracając do twojego pytania – metamorfozy, transformacje, wolałbym, by może jak u Vico, wszystko po kole, wiek złoty, srebrny etc., by wracały stare mity, sprawdzone sposoby. Ale to niemożliwe, trzeba szukać nowego środka, który lepiej wyrazi swoje czasy, ich gęstość, pomieszanie, albo i dobędzie na wierzch, ukryty porządek. Na używaniu tego, co stare, liftingowaniu, jak trzeba – to i liposukcji mitów, zresztą, czy to można tylko rozumowo, to też obszar domysłów, intuicji, zabłąkania i iluzji. A współczesna literatura przecież też manifestuje, zaskakuje, zachwyca i bywa, że koi. Ale też szydzi, bawi i przedrzeźnia się, ma w sobie coś z kuglarstwa, ale kiedy nie miała, że przypomnę takiego „Dyla Sowizdrzała”. Jak potrzeba tylko pociechy, sprawmy sobie lekturę à la „balsam dla duszy” lub amerykański poradnik pod zagadkowym tytułem: „Jak żyć?”. Naprawianie świata nie zaczyna się od literatury, więcej, gdy się naprawia świat przy jej pomocy, wychodzi np. powieść tendencyjna, wątpliwa przyjemność z lektury „Kiedy traktory zdobyły wiosnę…”. Ja w literaturę wierzę, choć jak z wiarą, mocno też wątpię, by później tym mocniej, żarliwiej. Trochę jak ze świętością, ochota by ją przewrotnie plugawić, ale też, by do wzniosłości, i to tak naprzemiennie. Słowem, jakkolwiek to patetyczno-heroicznie zabrzmi, choć mało od literatury bezpośrednio zależy, warto za nią… Byle nie sprawdzać, czy walczymy o słuszną sprawę, bo to może zupełne szaleństwo. Ale jak to na wojence ładnie, hej!