Paweł Majewski
Leo Strauss i nawiasy kwadratowe
„Próbowałem zrozumieć myśl Ksenofonta tak dokładnie, jak tylko potrafiłem. Nie próbowałem związać jego myśli z jego ‘sytuacją historyczną’, ponieważ nie jest to naturalny sposób czytania dzieła mądrego człowieka; nadto zaś Ksenofont nigdy nie wskazywał, że chce być rozumiany w taki sposób. Przyjąłem, że Ksenofont, będąc uzdolnionym pisarzem, dołożył wszelkich starań, by przekazać nam informacje niezbędne do zrozumienia jego dzieła. Tak bardzo zatem, jak tylko było to możliwe, oparłem się na tym, co mówi on sam, wprost bądź nie wprost, możliwie natomiast najmniej na wiedzy z zewnątrz, o nowoczesnych hipotezach nie wspominając. Nie ufając wszelkim, jakkolwiek błahym, konwencjom mogącym w ważnych kwestiach zaszkodzić, posunąłem się do tego, iżby pominąć kwadratowe nawiasy, którymi nowocześni badacze mają zwyczaj zdobić swe cytaty z niektórych pism starożytności. Rozumie się samo przez się, iż nigdy nie żywiłem przekonania, jakoby mój umysł poruszał się w szerszym ‘kręgu idei’ aniżeli umysł Ksenofonta.” (przekład P. Armady i A. Górnisiewicza)
Takim oto dyskretnym, eleganckim gestem Leo Strauss przekreśla dorobek co najmniej trzech wielkich metod myślenia obecnych w znanej mu humanistyce – historycyzmu, filologii i hermeneutyki. W jego tekstach można zresztą znaleźć wiele stwierdzeń, odmawiających tym metodom istotnej wartości w sposób znacznie bardziej bezpośredni. Co proponuje w zamian?
Odpowiedź na to pytanie jest dziś dość powszechnie znana w szerokich kręgach – niewykluczone, że szerszych już, i to o wiele, niż sam Strauss mógłby sobie tego życzyć. Można ją streścić w trzech słowach – philosophari contra mundum. Wypracowana przez tego myśliciela metoda czytania tekstów filozoficznych (inne nie interesowały go, w każdym razie nie jako przedmioty poważnej refleksji), zawierająca w sobie stop pierwiastków talmudycznej egzegezy i gnostyckiego epifanicznego intuicjonizmu, oparta była na założeniu, w myśl którego autorzy tych tekstów zawarli w nich treści niewidoczne dla większości czytelników, a zrobili to, ponieważ czuli się zagrożeni przez istniejące w ich czasach instytucje władzy politycznej, religijnej lub społecznej. Strauss był głęboko przekonany, że w taki sposób pisali wszyscy najważniejsi myśliciele Zachodu, a w szczególności myśliciele zajmujący się porządkiem politycznym, od Platona po Spinozę, i że praca rozumienia ich tekstów wykonywana przez historyków, historyków idei, filologów czy filozofów-historycystów jest z istoty nieskuteczna, opiera się bowiem na naiwnej wierze w to, że znajomość „realiów” powstawania jakiegoś tekstu oraz jego „kontekstów” historycznych czy kulturowych może badaczowi dopomóc w lepszym zrozumieniu samego tekstu. Według Straussa jest raczej odwrotnie – taka pseudowiedza tylko zaciemnia rozumienie, ponieważ filozofowie pisali swoje dzieła nie po to, by włączyć się twórczo w krąg własnej kultury, lecz po to, by wyjść z tego kręgu. W oczach Straussa filozofia nie jest z tego świata, więcej nawet – jest tworzona przeciwko temu światu, przeto wiedza o nim nie ma znaczenia dla jej zrozumienia.
Skoro tak, to w jaki sposób można ją zrozumieć? Młody inteligent, przesiąknięty wyziewami postmoderny, powiedziałby „ach, to taki dekonstrukcjonizm – odrzucamy standardowe strategie lektury i szukamy pęknięć, szczelin w tekście, przez które będziemy mogli wywrócić go na nice”. Uczniowie Straussa szybko postawiliby takiego młodzika do pionu. Ich mistrz odtrącił bowiem tradycyjne sposoby interpretacji nie po to, by oddać się frywolnym zabawom z tekstem, lecz po to, by doprowadzić do wyłonienia się jedynej prawdziwej wiedzy o nim. Leo Strauss wierzył, że potrafi odkryć to, co wielcy filozofowie ukryli w swoich dziełach przed oczami niebezpiecznych profanów, przeznaczając to dla garstki wybrańców. Jego lekturowa ezoteryka, wynikająca z mieszaniny pychy i lęku, była grą o najwyższą stawkę – o pełnię człowieczeństwa. Dawał niedwuznacznie do zrozumienia, że oprócz niego samego tylko bardzo nieliczni ludzie są w stanie wygrać tę stawkę.
Lecz gdzie mieści się instancja gwarantująca prawdziwość odczytania tekstu metodą Straussa? Wiemy już, że nie w sytuacji historycznej, nie w mechanizmach tradycji i przekazu, nie w systemie politycznym czy kulturowym i nawet nie w tekście samym, skoro najważniejsze jest w nim to, czego w nim nie napisano. Gdzie zatem? Skąd Strauss czerpał pewność co do Prawdy swojego rozumienia? Skąd brali ją jego uczniowie?
Kiedy mowa o gnostyckim nurcie XX-wiecznej filozofii polityki, pada zwykle nazwisko Erica Voegelina, lecz Strauss jest o wiele bardziej gnostycki od niego, choć nie zajmował się historycznymi odsłonami gnostycyzmu, jak to czynił Voegelin. Ponadto gnostycyzm Straussa ma charakter nie kontemplatywny i refleksyjny, jak u Voegelina, lecz ściśle praktyczny, jest bowiem – a przynajmniej może być w zamyśle samego autora – narzędziem działania politycznego. O praktycznych konsekwencjach filozofii Straussa napisano już wiele i wiele z nich pokazano w serwisach informacyjnych. Rzadziej zwracano uwagę na kwestię, którą tu stawiam. Dla bezpośrednich uczniów Straussa nie miała ona chyba znaczenia, ponieważ Mistrzowi nie zadaje się pytań o to, dlaczego jego Prawda jest Prawdą. Ale z pewnej odległości pytanie to staje się istotne.
Otóż jedyną instancją Prawdy, jaka pozostaje po odrzuceniu tych, które wymieniłem, jest coś, co można nazwać „wglądem w istotę”. Jest to doświadczenie niedyskursywne, nieracjonalne, epifaniczne; w dawnych systemach gnostyckich dostępne ono było tylko pneumatykom – wąskiej grupie najwyżej rozwiniętych duchowo ludzi, których wyłącznym przywilejem był kontakt z wyższymi formami bytu. Uprawiana przez Straussa lektura tekstów filozoficznych jest czystą postacią gnostycyzmu intelektualnego. Strauss uważał prawdopodobnie, że jego osobiste uposażenie duchowe – i nic poza nim – umożliwia mu wgląd w istotę czytanych dzieł, która dla niemal wszystkich innych ludzi jest i pozostanie niewidzialna. Postawa taka bywa jednak bardzo niebezpieczna, i to nie dlatego, że jest całkowicie niemożliwa do zweryfikowania (to akurat obchodziło zainteresowanych bardzo niewiele), lecz dlatego, że jest nieprzekazywalna. Epifanii nie da się zakomunikować. Nie da się zbudować wspólnoty opartej na ekstazie, choćby nawet była to ekstaza intelektualna. (Po powrocie do jaskini Platona każdy, kto choć przez moment był na zewnątrz, pozostanie doskonale osamotniony przez resztę swoich dni.) Oznacza to, że uczniowie filozofa-gnostyka nie mogą liczyć na jakikolwiek dialogiczny proces przekazu wiedzy. Nie ma paidei. Jest tylko akt bezwzględnego zawierzenia i zamknięcia się w klauzurze wybranych (potocznie zwanej sektą), która każdemu „zewnętrznemu” człowiekowi nie ma do zaoferowania nic oprócz wyniosłego milczenia (albo „sprawiedliwego kłamstwa”). Konsekwencje psychologiczne takiego stanu rzeczy bywają dość skrajne. Na nich właśnie polegała ekskluzywność każdej historycznej odmiany gnostycyzmu. Stąd też w dużej mierze wynikała nienawiść, jaką do gnostyków żywiła większość ich bliźnich. Wracając zaś do samego Straussa, wypada zauważyć, że tytuł polskiego wyboru jego esejów, „Sokratejskie pytania”, jest w tym świetle nadzwyczaj mylny, ponieważ trudno byłoby znaleźć w ubiegłym stuleciu myśliciela bardziej antysokratejskiego niż Leo Strauss – przynajmniej jeśli chodzi o metodę myślenia. A fakt, że układ mistrz-uczeń jest dziś przez wielu liberalnie nastawionych uczestników kultury Zachodu traktowany z niechęcią i nieufnością, jest zasługą między innymi tego właśnie myśliciela, który chciał być mistrzem bezwzględnie objawiającym, a nie ostrożnie sugerującym; apokaliptycznym, nie erotycznym – przez co w oczach platońskiego Sokratesa byłby wart niewiele więcej niż Hippiasz czy nawet Eutyfron.
Egzegeci zaczęli już przeczesywać ścieżki, jakimi myśl Straussa trafiła do Pentagonu i Białego Domu – a biorąc pod uwagę jej pierwotną „sytuację komunikacyjną”, jest to temat naprawdę fascynujący. Zarysował go na przykład John Gray w „Czarnej mszy” – z pozycji krytycznej. Ujęcie aprobatywne można znaleźć w każdej angielsko- czy polskojęzycznej publikacji dotyczącej neokonserwatyzmu. Szczególnie ciekawa wydaje się tu, przytaczana przez wielu badaczy, historia o tym, jak pracownicy amerykańskiego wywiadu próbowali zastosować Straussowską metodę ezoterycznej lektury tekstu do analizy danych wywiadowczych podczas drugiej wojny w Iraku. Prima facie jest to historyjka kabaretowa, lecz nie da się wykluczyć, że mamy tu do czynienia z emblematem katastrofy, jaką kończy się każda próba przeniesienia myśli filozoficznej do sfery działania praktycznego, emblematem tragicznym raczej niż komicznym. Wygląda na to, że „neokoni” nie wyciągnęli żadnych wniosków z przykładu współpracy filozofa Platona i polityka Diona – przykładu tak drogiego ich duchowemu przewodnikowi.
* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.