Michał Krasicki

Czy umiemy ocenić?

Artykuł Karoliny Wigury pt. „Jak i kiedy oceniamy?” wzbudził we mnie silną potrzebę polemiki. Uderzyła mnie niejasna wymowa tego tekstu i zaprezentowane w nim podejście do Zagłady w kontekście tzw. sprawy Polańskiego. Autorka zaryzykowała ujawnienie własnego poglądu i należy się jej za to uznanie. Jednak lektura trzeciej części tekstu sprawia, że przestaję rozumieć sens całości. Dyskusja choć toczy się w mediach, to – z pewnymi wyjątkami – mija się z fundamentalnymi problemami, którymi są, w moim mniemaniu, współczesny kryzys postaw moralnych i zanikanie doświadczenia metafizycznego. Chciałbym poniżej zwrócić uwagę na trzy kwestie, mając świadomość, że ledwie dotykam problemu.

Kwestia pierwsza

Przyznam, że śledząc większość wypowiedzi w mediach, nie natknąłem się na – absurdalny w moim odczuciu – osąd mówiący o tym, że Polański odpokutował swoją winę, zanim jeszcze mogła ona powstać. Jeśli ktoś rzeczywiście go wydał, podpisuję się pod wyrażoną przez autorkę tekstu krytyczną opinią na jego temat. W pełni zgodziłbym się również z poglądem, że każdy, kto neguje zasadność postawienia reżysera przed sądem, powołując się na Zagładę, dokonuje Jej instrumentalizacji.

Niestety obawiam się, że wypowiedź autorki należy rozumieć jeszcze inaczej, o czym świadczy dalszy ciąg artykułu. Instrumentalizację zarzuca się osobom, które usprawiedliwiają moralnie Polańskiego, powołując się na jego traumatyczne doświadczenia z czasów dzieciństwa i Zagłady. Nikt, moim zdaniem, nie mówi, że Polański nie jest odpowiedzialny za swoje seksualne grzechy. Nikt nie mówi, że przestał on być „podmiotem moralnym”, czy że nie można go traktować „poważnie”. Wręcz przeciwnie, mamy całkowitą pewność, że jest on w pełni świadomym podmiotem moralnym. Co więcej, reżyser nigdy nie używał Zagłady do usprawiedliwiania siebie i zawsze unikał w rozmowach dzielenia się własnymi wspomnieniami z tamtego okresu. Jest to znaczące.

Moim zdaniem ujęcie, jakie prezentuje autorka tekstu, jest nieadekwatne i wbrew, jak sądzę, jej intencjom, odsuwa na plan dalszy problem wpływu przeżyć wojennych na los i wybory ocalonych. Dopóki dla nas, nie-Żydów, Zagłada nie stanie się – w niewytłumaczalny sposób – osobistą sprawą mimo upływu 60 lat od zakończenia wojny, nie możemy sobie uświadomić nawet w przybliżeniu, czym jest trauma ocalonego. Nie wiemy tak naprawdę, jak głęboko doświadczenie Zagłady przeorało i spustoszyło psychikę tych, którzy cudem przeżyli. Dla mnie jest to co najwyżej ledwo wyobrażalne. Przekazane nam relacje naocznych świadków są tak potworne, że sama ich lektura wprawia nas w przerażenie. Jakże często musimy przerywać czytanie świadectwa, bo nie jesteśmy w stanie unieść w sobie ciężaru jego treści?!

Gdy w artykule pojawia się stereotypowa legenda, w myśl której Niemców uznajemy zawsze za winnych, a Żydów za niewinnych, przestaję rozumieć, jaki związek istnieje między tą wypowiedzią a powoływaniem się na Zagładę w obronie Polańskiego. Dla mnie nie ma żadnego. Ja w ogóle wątpię w powszechne istnienie takiej legendy. Owszem, jest pewien inteligencki lub quasi-inteligencki (sic!) stereotyp, który sprawia, że nie różnicuje się postaw ludzi objętych zjawiskiem Zagłady i II wojną światową: Niemców, Żydów czy Polaków, ale mało kto przenosi go na czasy powojenne. Czynią tak jedynie antysemici i część z tych, którzy pamiętają hitlerowską okupację, lub ewentualnie ci wychowani w okaleczonym duchu tej pamięci. Jeżeli chodzi o Polańskiego, to w powszechnej świadomości w ogóle nie kojarzy się on z Holokaustem. Uznaje się go raczej za postać „satanizującą” lub za typ hollywoodzkiego gwiazdora, zuchwałego i nieco zdemoralizowanego bon vivanta. Widzimy więc Polańskiego tylko takim, jakim jawi się na zewnątrz, najczęściej z doniesień prasowych i telewizyjnych. Recepcja jego filmów przez świadomość powszechną również pozostawia wiele do życzenia. Niektórych jego obrazów w ogóle nie poddaje się uważnej analizie. Traktuje się je tylko jak niebezpieczne dla dzieci bajki, pozbawione głębszej treści.

Kwestia druga

Ostatnia część tekstu zdaje się ponownie wskazywać na to, że chodzi w nim jedynie o konieczność postawienia Polańskiego przed sądem. Jest to pewna niekonsekwencja w kontekście dotychczasowych rozważań. Wydaje mi się, że oba porządki, prawny i etyczny, zlewają się w tekście, nadając wywodom autorki niejasną wymowę. Można zapytać: czy potępia ona moralnie Polańskiego, czy nie. A może w ogóle nie ma jasnego, w pełni uformowanego poglądu na tę sprawę? To akurat bolączka nas wszystkich, oczywiście także moja. Kształtujemy swój pogląd na tę trudną kwestię na bieżąco. Staramy się wyważać wszystkie za i przeciw, bo wiemy, że chodzi między innymi o społeczną, moralną akceptację tego, kim jesteśmy, co sobą reprezentujemy. Zadajemy sobie pytanie trochę w duchu chrześcijańskim, czy mamy uznać, że przeżarł nas upadły duch Zachodu, czy nie. Czy ktoś nie złapie nas za słowo i nie umieści w obozie chwalców nieprawości.

Kwestia trzecia

Nie pojmuję, jaki jest związek zamieszczonej na wstępie wypowiedzi Lévinasa z treścią całego tekstu. Pierwsza lektura talmudyczna, poświęcona przebaczaniu i rozsądzaniu wyrządzonych bliźniemu krzywd, dotyczy ściśle życia w żydowskiej wspólnocie religijnej. Polański, jeśli się nie mylę, nie jest praktykującym członkiem żadnej wspólnoty o charakterze religijnym. Z tej perspektywy, o jakiej mówi Lévinas, jego czyn sprzed trzydziestu lat jest całkowicie nienaprawialny, nawet jeśli ofiara mu przebaczyła. Chyba, że uznamy osobistą skruchę i dobre uczynki, jakich w jego życiu nie brakowało, za wystarczające warunki oczyszczenia się wewnętrznego i pogodzenia z Bogiem. Cytat z Levinasa brany w oderwaniu od kontekstu, w jakim został wypowiedziany, wiąże się oczywiście ze sprawą Polańskiego. Nie znalazł on jednak w artykule żadnego rozwinięcia. Co ma wspólnego prawne sankcjonowanie postępowania reżysera ze stojącym być może przed nim zadaniem wewnętrznego rozliczenia się przed Bogiem?

* Michał Krasicki, sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.