Magdalena M. Baran
Ostanie imię boga
Cierpliwy, bezimienny automat kobiecej dłoni przesuwa martwe ziarna różańca. Mantra o tym, co wysłuchuje. Ziarno za ziarnem, imię za imieniem – a każde bolesne, każde ślad zostawiające, niewygodne. Jak w przewrotnej bajce. Ziarna przesuwają się monotonne, bez nijakiej żarliwości. A przecież mufti powiedział jej… Powiedział… Dziewięćdziesiąt dziewięć koralików dla tyluż imion Najwyższego pomnożone przez liczbę jego imion dni. Imion zaklinanie, dnia każdego początek i koniec, i na nowo początek identycznego wieszczy jej świata. Śrubka jakaś pęka, przeskakuje w automacie niesforna sprężyna, wolności nieśmiałej początkowo głosem inna się pisze opowieść. I wiemy „kto zabił”.
Kobieta islamska początkowo nie pyta. Wykluwa się ze skorupki posłuszeństwa, by dać o sobie świadectwo. Snuje opowieść, skrojoną na miarę, niczym doskonały monolog, scenariusz gotowy, sekwencje kolejnych odejść i powrotów. Córka pośród siedmiu córek sprzedana za mąż, poddana, z marzeń nieśmiałych odarta, po wielokroć upokorzona, córek kolejnych matka, którym los podobny świat wierzeń niesie. Latami los przyjmująca, zajmując „swoje miejsce” przy wezgłowiu nieprzytomnego wojownika wiary i sprawy, „jej mężczyzny”, z upokarzanej niespodziewanie przeistacza się w upokarzającą. Akcenty przesuwają się, rola na nowo się pisze, świat, którego wyrzucania z siebie nie rozumnie, miesza z poetyką perskiej baśni, gdzie szczęśliwe zakończenie z konieczności przegląda się w kategorii ofiary i tajemnicy. Baśń to czy przypowieść? Bo „kogo chciałabyś widzieć szczęśliwym?” Po pytaniu, po odpowiedzi nie jesteśmy już tacy sami, zmienia się cały świat. Sprawiedliwość o moralność zapytuje, ta zaś przewrotna, ucieka od odpowiedzi. Tu „wszystko, co powiesz, może się wydarzyć”.
Świat opowieści wyłączony ze świata, choć piekło powrotów kobiety osadzone w pozornie znanym nam piekle. Za oknem obrazy pojawiające się co dzień na ekranach, stale przytaczane przez media, znaczone brakiem czasu na niedomówienia, proste tak, że aż nieoczywiste. Czas tam uparty – piekło dzielone między strzelaninę, modły i pozorne czekanie w ciszy. W drugim czekaniu piekło kobiety, co oddechem jego płytkim, kroplami słodko-słonej cieczy, odmierza kolejne dni, godziny, minuty. Już nie sekundy potrzeba na zamknięcie powiek, a trzy oddechy czas jej przesuwają. Między nimi kolejne odejścia i z poczucia obowiązku, przyzwyczajenia, a może i lęku, powroty.
Ostanie imię – Al-Sabur – Cierpliwy. Tyle dni, tyle modłów, tyloma imionami wzywanie tego, co nie przychodzi, co mocy swej nie stawia na wezwanie, choć zalany żalem opowieści. I inny Cierpliwy, z opowieści perskiej Syngué Sabour – kamień cierpliwości – co tylko słucha i wchłania słowa, co okiem pozornie uśpionym, nieprzytomnym ogląda koleje rzeczy, by któregoś dnia od ich nadmiaru, od ich niepojętności, od ich wolności jemu nieznanej pęknąć. „Znów będziesz tym samym potworem” – powie mu – by w chwilę później karać samą siebie za słowa, których mocy w sobie nie znała. Spowiedź to osobliwa, drwina, wyrzut? Gdzie pytanie o „moc wybaczenia”? Kto zresztą, komu i co miałby wybaczyć, kto i kogo miałby rozgrzeszać? I rzeczywiście, gdy kamień pęknie – niczym w legendzie – uwalniasz się od cierpień. Uwalniasz się cierpieniem.
Książka:
Atiq Rahimi, Kamień cierpliwości (Syngué sabour. Pierre de patience), przełożyła Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
* Magdalena M. Baran – doktorantka filozofii, redaktor kwartalnika Res Publica Nowa