Szanowni Państwo, na łamach „Kultury Liberalnej” rozmawialiśmy już o stanie polskiej edukacji muzycznej (nad szlifowaniem ucha zastanawiali się: Bogusław Kaczyński, Kama Grott oraz Adam Suprynowicz), czas spojrzeć sobie w oczy. Jakim cudem akceptujemy w naszych miastach paskudne billboardy reklamowe czy zaiste mało wyszukane „dzieła architektury”? Gdzie wyrobienie estetyczne, gdzie się podziała, ponoć ważna, kwestia smaku? A może pstrokaty bałagan nam po prostu nie przeszkadza…? Może to nasze zwierciadełko, przechadzające się po jakim-takim gościńcu, na miarę naszych oczekiwań? O szlifowanie oka pytamy znakomitych Autorów: Stasysa Eidrigevičiusa, Marię Poprzęcką, Macieja Buszewicza, Stanisława Wieczorka oraz Ewę Satalecką. Zapraszamy do lektury, zachęcamy do komentarzy !

Redakcja

 

jelen 20

 

Stasys Eidrigevičius

Beznadziejność Chinatown

Wystarczy wsiąść do autobusu Warszawa-Wilno i jechać z otwartymi oczami. Autobus z Warszawy Zachodniej zatrzymuje się na przystanku Warszawa Stadion. Tu doznajemy wrażenia, że jesteśmy w Tajlandii albo Chinatown. Potem dalej – przedmieścia Warszawy. Domy każdy buduje jak chce – bez stylu, bez gustu, bez piękna. Mam wrażenie, że architektów w tym kraju nie ma. To raczej konkurs byle czego. Czym brzydszy, tym lepszy. Brak słów. Beznadziejność. Dalej jadąc – podobnie. Wiejskie chaty bez charakteru. Bałagan. Rozpacz. Po drodze zatrzymujemy się w restauracji. Też wrażenie kiczu, ozdoby ze starych utensyliów – to tylko pogłębia wrażenie. Wniosek: nikomu nie zależy na pięknie. A poczucie piękna jest takie, jak Bóg da. Nie ma edukacji plastycznej. A może trochę jest, ale jeśli nauczyciel sam bez edukacji, co tedy? Z odbiorem sztuki podobnie. Jakie obrazki widzimy w kawiarniach, hotelach? Kiczowate krajobrazy, martwe natury. To nie poprawi gustu. Tylko rozpowszechnia chorobę nieznania się na sztuce. I to jest zamknięte koło.

* Stasys Eidrigevičius, malarz, grafik i plakacista.

***

Maria Poprzęcka

Tylko nie minihistoria sztuki

Po reformie szkolnictwa z 2001 roku edukacja plastyczna (podobnie jak muzyczna) została praktycznie wyeliminowana ze szkół wszystkich szczebli. Minister Zdrojewski próbuje ten stan zmienić, ale jeśli zrobi to bez gruntownych reform programowych, pozostanie ona przedmiotem marginalnym, nauczanym przez przypadkowych nauczycieli, którym akurat brakuje kilkunastu godzin do pensum. Wielu dyrektorów szkół uważa, że każdy potrafi dać uczniom plastelinę i farbki, żeby sobie przez godzinę w tygodniu polepili i pomalowali. Tych, którzy pragnęliby zatrudnić kompetentnych pedagogów, często na to po prostu nie stać.

Inny problem leży w tak zwanych podstawach programowych i odpowiadających im podręcznikach. Najczęściej (bo istnieją chlubne wyjątki) są to mniej lub bardziej udane próby połączenia minihistorii sztuki ze słowniczkiem sztuk plastycznych. A więc nieśmiertelne „wiadomości o stylach”, którym towarzyszy bezzasadne przekonanie, że uczniów koniecznie należy nauczyć odróżniania obrazu olejnego od akwarelowego czy drzeworytu od akwaforty – i to na podstawie kiepskich reprodukcji w podręczniku. Najpoważniejszy błąd leży w założeniu, że edukacja plastyczna czy muzyczna ma polegać na podaniu uczniom pewnego kwantum „wiedzy”, którą oni winni opanować, a nauczyciel wyegzekwować i ocenić. Póki ten sposób myślenia nie zostanie zmieniony, plastyka pozostanie lekceważonym i zmarginalizowanym przedmiotem, poddanym zasadzie trzech „z”: zakuć, zdać, zapomnieć. Szkolna rutyna, wygodna dla nauczycieli, z góry przekreśla sens tych zajęć, które przecież mają rozbudzać wyobraźnię i ciekawość, rozwijać kreatywność i przede wszystkim – rodzić potrzebę obcowania ze sztuką. Niekoniecznie z muzealnymi arcydziełami! Otwarta dyskusja o street-arcie czy komiksach i samodzielne próby ich tworzenia mogą być dla nastolatków bardziej rozwijające niż wykład o „wielkich mistrzach renesansu”.

By jednak to zmienić, trzeba zasadniczo innego myślenia o roli i miejscu edukacji plastycznej (czy ogólniej – wizualnej) w „ogólnokształcącej” formacji szkolnej. Dla współczesnego człowieka znajomość sztuki jest nie mniej ważna niż znajomość warstw geologicznych czy taksonomii owadów. Za tym winny iść nowe podstawy programowe i przyciąganie do szkół ludzi otwartych na niekonwencjonalne metody nauczania. Przykłady są – to edukacja muzealna prowadzona w kilku przynajmniej muzeach (np. Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzea w Wilanowie, w Stalowej Woli, Narodowe w Warszawie i w Krakowie). To edukacja zróżnicowana pod kątem adresata, zmieniana na bieżąco, interaktywna, pomysłowa, całkowicie wyzwolona ze szkolnej i popularyzatorskiej sztampy.

Jest jeszcze jedna nadzieja. W „spisku edukacyjnym”, jaki zawiązał się na niedawnym Kongresie Kultury, zaproponowano obowiązkowy przedmiot „Współczesna kultura wizualna”. Ten rodzaj edukacji nie ma być jeszcze jedną szkolną pigułą wiedzy, lecz ma przede wszystkim kształtować w młodych ludziach potrzebę tej kultury, której tak dramatycznie brak w otaczającej nas przestrzeni.

* Maria Poprzęcka, profesor historii sztuki, Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego.

***

Maciej Buszewicz

Orka w neolicie

Edukacja plastyczna jest w Polsce na wyjątkowo marnym poziomie. Obserwując moich studentów, widzę, kto się czegoś nauczył w szkole średniej, a kto nie i nie miał nawet do czynienia ze stosowną literaturą. W tym drugim wypadku nauczanie jest orką na ugorze, zaczynaniem opowiadania od Lascaux i Altamiry.

A przecież proces edukacji plastycznej można wyobrazić sobie bardzo prosto. Ludzie najchętniej uczą się, kiedy mają z przedmiotem kontakt fizyczny, a nie tylko intelektualny. Tak zwane zajęcia z plastyki są więc konieczne, aby uświadamiać ludziom, że mogą mieć inne potrzeby niż telewizja czy jedzenie. Że istnieje coś zupełnie innego i że mogą chcieć to coś posiadać albo mieć z tym kontakt. Jeżeli na przykład ktoś nie wie, że istnieje coś takiego jak performance, to nigdy na żaden nie pójdzie. Tak samo przywiązania do XIX-wiecznego obrazu na płótnie trzeba po prostu uczyć.

Poznawanie świata staje się dziś interdyscyplinarne i multimedialne. Sztuka również wyraźnie zmienia swoje oblicze, dominują w niej media nieklasyczne, czyli wideo, film i muzyka. W tym kontekście śmieszne jest, że w szkołach, a nawet na ASP, zgodnie z XIX-wieczną zasadą akademicką, uczy się historii sztuki od neolitu, a dopiero w ostatnich miesiącach edukacji, na IV czy V roku, studenci dowiadują się czegoś na temat sztuki współczesnej. Zawsze jest na to za mało czasu i w rezultacie edukacja kończy się na latach 50. XX wieku. Niektórzy studenci są jak dzieci we mgle: niczego nie rozumieją, choć sami mają być artystami, mają uczestniczyć w tym obiegu, nawet będąc tylko bardzo dobrymi rzemieślnikami, designerami, itd. Jednak bez kontaktu z żywym obiegiem sztuki jest to bardzo trudne.

W szkołach naucza się, że nie wszystkie dźwięki są słyszalne, że muzyka musi być tworzona w określonym zakresie częstotliwości. Ale nikt się nie zastanawia nad tym, że oglądanie świata, wzrok też jest bardzo silnie uwarunkowany psychofizycznie. I że ma to wpływ na wygląd obiektów sztuki, które odbierane są przez kontakt wzrokowy. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że wszystko, co wykwintne, jest rzadkie i nie ma powszechnego odbioru. Jednak wierzę, iż przez edukację możemy zapewnić przynajmniej pewne minimum. Może wtedy ze świadomości Polaków zniknie dziura i zrozumieją, że przedmiot, aby był piękny, musi być dobrze zaprojektowany.

* Maciej Buszewicz, grafik, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

***

Stanisław Wieczorek

Odkrywanie sztuki

Czym jest sztuka? Gdyby ktokolwiek był mi to w stanie powiedzieć, natychmiast rzuciłbym wszystko i poszedł do pracowni to robić. Sztuka to moment, który trudno uchwycić, który artyście zdarza się tylko bardzo rzadko. Proces kształtowania osobowości artysty jest złożony i nieprzystawalny do jakichkolwiek kanonów. Zdarza mi się spędzać całe dnie ze studentami, poprawiając ich prace, i powiem szczerze, że nie wiem, czy nawet po tych kilku godzinach udaje się nam dojść do porozumienia. Sztuka polega bowiem w pierwszym rzędzie na obronie własnych poglądów. To jej rudymentarna cecha i tego nie można nauczyć w szkole.

Szkoła może jednak pokazać, co to jest umiejętność obserwacji, jak korzystać ze sprawności oka, ręki, umiejętności odwzorowywania – przygotować przyszłych artystów do odkrycia sztuki, dać im na nią gotowość. Niestety, największym problemem, z jakim nieustannie stykam się w czasie mojej czterdziestoletniej kariery akademickiej, jest brak jakiejkolwiek koncepcji ze strony państwa w zakresie szkolnictwa plastycznego. Nieustannie powstają nowe pomysły, z których żaden nie jest do końca realizowany. W ciągu ostatnich kilku dekad poza niezliczonymi reformami, z których żadna nie została skończona, nic ważnego w polskiej edukacji plastycznej się nie wydarzyło.

Nie chodzi zresztą tylko o brak programów, ale również – niechęć państwa do zaangażowania w edukację plastyczną. Przykład? Na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie powstał w tym roku akademickim Wydział Sztuki Mediów i Scenografii. Celem jego powołania było stworzenie miejsca, które przynajmniej przez jakiś czas nie byłoby obciążone schematyzmem i koniecznościami, które wynikają z finansowania szkoły z pieniędzy państwowych. I tu ważna informacja: jednostka ta powstała wyłącznie ze środków szkoły. Państwo nie dołożyło ani grosza, a przecież to właśnie państwu, jako właścicielowi szkoły, powinno zależeć na tym, by otwierano nowe kierunki i płaszczyzny rozwoju dla studentów. Tymczasem władze nie są w stanie zrozumieć procesu tworzenia wartości w wypadku czegoś tak niepewnego i niezrozumiałego jak sztuka.

Jestem pewien, że jeżeli w najbliższym czasie nie obudzimy się, dystans między Polską i państwami wysoko rozwiniętymi będzie się jedynie powiększał. W latach 60. przez pewien czas studiowałem w Rzymie. Dziś wydaje mi się, że jesteśmy od tej cywilizacji jeszcze dalej niż wtedy. Straciliśmy te lata na głupie ganianie się, obrzucanie kamieniami i szukanie zmiany, która nigdy nie nastąpiła.

* Stanisław Wieczorek, grafik, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

* * *

Ewa Satalecka

Potrzeba innej formy edukacji – zmiana mentalności będzie jej konsekwencją

Co roku stykam się z nowymi studentami pracowni edytorstwa w katowickiej ASP i pracowni typografii w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych w Warszawie. Reformy edukacyjne ostatnich lat negatywnie wpłynęły na poziom ich przygotowania do egzaminów i studiów na kierunkach projektowych. Współczesna matura to forma egzaminowania kastrująca charakter i samodzielne myślenie. Obecne programy kształcenia na poziomie podstawowym i średnim „produkują” osoby, które jak laboratoryjne szczury przyzwyczajają się do naciskania jedynego właściwego guzika. Tego oczekuje od nich system.

Wielu absolwentów szkół średnich, nawet jeśli odbyli zajęcia z przedmiotu „wychowanie plastyczne”, posiada ubogi zasób wiedzy w zakresie historii sztuki, designu i kultury współczesnej. Często takiego przedmiotu jak historia sztuki w programie szkolnym nie ma lub jest prowadzony przez osoby bez odpowiedniego przygotowania. Niemal zawsze pomija się wydarzenia i twórców współczesnych, kończąc program na początku XX stulecia. Skutkuje to bardzo słabym obyciem kulturalnym wśród kandydatów na studentów. Spośród wielu młodych ludzi tylko jednostki mogą pochwalić się solidną wiedzą, którą zwykle zawdzięczają rodzinie i samym sobie.

Innym czynnikiem wpływającym na poziom kształcenia plastycznego w Polsce są niewielkie środki finansowe przeznaczane na edukację. Wyposażenie bibliotek jest dramatyczne. Pieniędzy brakuje nie tylko na książki, ale także na profesjonalną prasę. Biblioteki wydziałów plastycznych w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych mieszczą się w odrębnych, potężnych budynkach. U nas – to zwykle kilka półek, w najlepszym razie kilka regałów.

Kiepska sytuacja materialna spycha zwykle zainteresowanie działaniami projektowymi i artystycznymi na dalszy plan, koncentrując starania społeczeństwa na zaspokajaniu powszednich potrzeb egzystencjalnych. Polska w ogromnej mierze pokonała tę barierę niedostatku. Jednak do pełnego nadrobienia zaległości potrzeba nam jeszcze wielu lat i zmian nie tylko materialnych, ale również mentalnych. W krajach rozwiniętych istnieje zwyczaj odwiedzania instytucji kultury dla przyjemności. Wartościowe wydarzenia są intensywnie promowane przez media. W Londynie, Wiedniu czy Berlinie galerie, sale koncertowe i teatralne oraz muzea zapełnia publiczność w różnym wieku i o różnym statusie społecznym. W Polsce wyjście na wystawę lub do muzeum wciąż postrzega się jako – najczęściej szkolny – obowiązek. Wielu Polakom sztuka wydaje się nudna, a rozmowa na tematy artystyczne kojarzy się także z głupim odpytywaniem i odkrywaniem tego, „co (według nauczyciela) autor miał na myśli”.

* Ewa Satalecka, grafik, wykładowca katowickiej ASP i Polsko-Japońskiej Wyższej Szkoły Technik Komputerowych w Warszawie.

** Autor fotografii: Rafał Kucharczuk.