Ktoś np. za lat dziesięć zechce pisać listy; weźmie, po prostu walec z wosku, założy go do swego fonografu no i będzie mówił choćby pół godziny. Skończywszy, zapakuje walec w pudełko i pośle pocztą pod właściwym adresem. Fonograf zastąpi także stenograf w parlamencie i w sądach. Zamiast czytać mowę Bismarcka w dzienniku, będziemy jej słuchali, zupełnie jak gdybyśmy znajdowali się w sali posiedzeń sejmu niemieckiego.
„Mowa Bismarcka dziesięć kopiejek!” wołać będą roznosiciele fonogramów [wałków z utrwalonym na nich zapisem fonograficznym — przyp. JMJ] za lat parę; „płacz ekscesarzowej Eugenii pięć kopiejek, śmiech Boulangera! Aria z opery Meyerbeera, Marsylianka, śpiewana przez lud, podczas ostatnich rozruchów w Belgii… Ostatnie słowa Moltkego! śpiew słowika!”
Melomani będą jak w niebie… politycy zaś zmuszeni trzymać język za zębami, a wszyscy ludzie znakomici i znani, trzy razy zastanawiać się, nim coś powiedzą, bo skądże pewność, że na ich słowa nie będzie kto zdradziecko nastawiał ukrytego w kieszeni fonografu*.
Te propozycje zastosowania fonografu częściowo pokrywają się z zamiarami samego Edisona: chodzi tu przede wszystkim o zrewolucjonizowanie korespondencji listownej, a także o zastąpienie stenografa właśnie Edisonowskim wynalazkiem**. Pewne zastrzeżenia — także u współczesnych — budzić może zwłaszcza to pierwsze jego zastosowanie. W jednym z wrześniowych numerów „Wszechświata” z 1889 roku czytamy, że „i list góruje [nad fonografem] dla innych względów. Można go bowiem szybko okiem przebiec, pojąć jego znaczenie, zabrać go ze sobą i w każdej chwili odczytywać bez kłopotliwego przyrządu.”*** Z drugiej wszelako strony ten sam „kłopotliwy przyrząd” pozwala zaoszczędzić wcale niemało czasu, mianowicie wyręczając nadawcę od czasochłonnej czynności pisania listu. Nie dość jednak na tym.
Fonograf jawi się jako narzędzie politycznej walki i kontroli zarazem. Późniejsze dzieje dyktafonu powinny nas przekonać, że ta antycypacja to coś więcej niż tylko licentia poetica autora artykułu.|Jakub Marcin Jakubaszek
„Fonograf przynosi nam […] więcej, aniżeli list, daje nam bowiem mowę żywą, ze wszelkimi jej odcieniami i z zupełną jej dźwięcznością.” Jak widać, jest to wynalazek zaiste zgodny z duchem epoki, której towarzyszyło zupełnie realne doznanie ustawicznego przyspieszenia, połączone nadto z precyzyjną organizacją czasu (chronometraż, tayloryzm), a która była przy tym areną wzmagającej się cyrkulacji mas ludzkich (kolej, tramwaj itp.) oraz rozwoju mediów i obiegu informacji (telegraf, telefon). Wynalazek Edisona zdaje się logicznym komponentem tej rzeczywistości zmieniającej się percepcji czasu i przestrzeni; wszak „łatwiej i prędzej można wysłać »fonogram«, aniżeli napisać list.”
Za fonografem stoją więc jasno wyartykułowane wygoda i czas. Ale na jego korzyść przemawia przecież coś więcej: mam tu na myśli ową złudną możliwość żywej komunikacji, niezapośredniczonej przez pismo. Jest ona złudna, bo wciąż zapośredniczona przez przedmiot, przez specjalistyczne urządzenie, przez zaawansowaną technologię. Zarazem jednak stwarzająca daleko idącą iluzję, która zawiera się w słowach „zupełnie jak gdybyśmy…”. Nie będzie chyba przesady we wpisaniu w porządek owej iluzji również płaczu ekscesarzowej, pieśni rewolucyjnej „w wykonaniu” ludu, śmiechu kompozytora, ostatnich słów feldmarszałka… „Zupełnie jak gdybyśmy tam byli!”
Atoli fonograf jawi się także jako narzędzie politycznej walki oraz kontroli zarazem. Późniejsze dzieje dyktafonu powinny nas przekonać, że ta antycypacja to coś więcej niż tylko licentia poetica autora artykułu. Widać tu również myślenie kategoriami miniaturyzacji avant la lettre: gdy tylko nieporęczne wciąż urządzenie zmniejszy swoje rozmiary, zaraz przybędzie możliwości jego zastosowania.
Przejdźmy tymczasem do dalszej części tegoż samego artykułu, którą zdecydowałem się zeń wyodrębnić nie bez istotnej przyczyny.
Wyobrażam sobie, jakiej rozkoszy będziemy doznawali, słuchając głosu drogich nam osób, które śmierć wydarła nam od dawna. Napomnienia dane przez konającego ojca synowi, czynić będą pewne wrażenie na tym ostatnim, kiedy je powtórzy fonograf zupełnie takim samym głosem, co i nieboszczyk. Widzimy stąd, że fonograf spowoduje zupełny przewrót w pewnych kierunkach […], stanie się źródłem przyjemności rozmaitego rodzaju i umożliwi nam to, o czym dziś i marzyć nawet niepodobna.
Te, cokolwiek sprzeczne ze sobą, uwagi mogą budzić niejakie zaskoczenie: głos okazuje się bowiem podobny i niepodobny do siebie.|Jakub Marcin Jakubaszek
Urzeczywistnić nierzeczywiste, a nawet niewyobrażalne! By zacytować Marię Janion — niech nas nie zrazi odległy kontekst literatury polskiego romantyzmu, w którym padają te słowa, przytoczone przeze mnie poniżej.
Rozmowa z umarłym — najbardziej niemożliwa rozmowa ze wszystkich, jakie istnieją — odbywać się miała w języku tej drugiej, niemej strony — nawet za cenę rozpętania horroru. W ten sposób romantycy stworzyli sposób wysłuchiwania i dialogu z innością najbardziej drastyczną: ze śmiercią, wydając się na niewyrażalność po to, aby uniknąć uprzedmiotowienia śmierci****.
Fonograf jako medium „głosu drogich nam osób” zdaje się wychodzić od tej romantycznej tradycji, a przecież zupełnie ją przekracza: „najbardziej niemożliwa rozmowa” przynajmniej w jakiejś mierze przestaje być niemożliwa, zaś ostatnie słowa zmarłego zwrócone zostają dziedzinie „niewzruszonego logosu” choć też tylko częściowo. Przychodzą tu na myśl zarzuty, jakie Platon stawia pismu m.in. w „Fajdrosie” – słowo pisanie nie stwarza wszak możliwości dialogu, przeciwnie: udziela odpowiedzi, które wyprzedzają i uprzedzają pytania czytelnika, podczas gdy wiele innych pytań, wybiegających poza literę tekstu, pozostawia bez odpowiedzi. Takoż fonograf nie pozwala na rozmowę ze zmarłym – przywraca tylko jego głos, ewokuje wspomnienie, wszystko to utrwala, petryfikuje w przedmiocie, nadając ostatniej woli, wskazówkom czy pouczeniom aspekt stricte materialny.
Zarazem jednak różni się zasadniczo od skrawka papieru, na którym umierający skreśliłby te same słowa. Różnica, jak się zdaje tkwi w owej nieprzekraczalnej dotąd przemijalności tego, co wypowiedziane, a przeto w samej temporalnej istocie głosu, lecz także i w tym, że słowo mówione, w przeciwieństwie do słowa pisanego, wydawało się dotąd nie istnieć poza samym zdarzeniem (roz)mowy, tj. oderwane od jednostkowego i jednokrotnego kontekstu. Jak pisze Stanisław Rosiek, analizując losy zwłok Adama Mickiewicza, trup ujmowany jako rzecz nie znaczy nic, dopóki tylko rzeczą pozostaje*****. Tu wszelako uprzedmiotowiony trup zamieszkuje w rzeczy, dzięki czemu chyba okazuje się trwale znaczący. Ale też owa rzecz nie jest bynajmniej samym trupem, nie mieści też żadnej pamiątki po nim. Podobnie dzieje się z pudełkiem zapałek w „Ceremoniach żałobnych” Jeana Geneta, które przeistacza się w semiofor i pełni funkcję metaforycznej, miniaturowej trumny. „Nie zawierało w sobie cząstki ciała Jeana, lecz Jean był w nim cały” – powiada główny bohater******.
Pudełko zapałek jest więc znaczące tylko o tyle, o ile nie nosi w sobie nic z ciała, o ile nie przechowuje żadnego przedmiotu materialnego, przy tym jednak samemu będąc przedmiotem. W naszym wypadku przedmiot również nie zawiera niczego materialnego, a zarazem przechowuje – w formie zapisu graficznego fal dźwiękowych, a przeto właśnie w postaci zmaterializowanej – coś najbardziej osobistego, przynależącego do osoby zmarłej jak żaden inny, najbardziej prywatny i dystynktywny atrybut: jej głos, ten składnik egzystencji, którym człowiek – nawiązując znów do filozofii Maurice’a Merleau-Ponty’ego – zaznacza swoją obecność w świecie. Do tej właśnie obecności zdaje się odsyłać ów przedmiot, Edisonowski wałek z obłożonej cynfolią tektury, z wosku lub ebonitu.
W tym jednak miejscu znów trzeba przypomnieć o technicznej niedoskonałości wynalazku Edisona, odnotowując tym samym poważne ograniczenie fonografu jako medium owego „głosu drogich nam osób, które śmierć wydarła nam od dawna.” „W angielskiej prasie z tamtych czasów czytamy, że »głos wychodzący z przyrządu jest […] zmieniony. Nie jest to już głos osoby. Jest piskliwy, słabszy, metaliczny, lecz stanowi to dokładny obraz głosu ludzkiego, rodzaj fotografii ze wszystkimi szczegółami, wszystkimi niedokładnościami wymowy«.”*******
Te, cokolwiek sprzeczne ze sobą, uwagi mogą budzić niejakie zaskoczenie: głos okazuje się bowiem podobny i niepodobny do siebie. W jednym miejscu nazywa się go (fotograficznym!) „obrazem” oraz wylicza obrazu tego dotkliwe zniekształcenia. Cóż tedy decyduje o jego podobieństwie, o podobieństwie, by tak rzec, znaczącego do znaku? Świadomość, pamięć świadków nagrania – tu: świadków agonii, depozytariuszy ostatnich słów umierającego? Czy może ich wiedza, wyobraźnia, intuicja językowa lub wrażliwy słuch? Niniejszy szkic nie udzieli na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, zadowalając się samym tylko wykazaniem możliwych tropów interpretacyjnych, jakich dostarczają współczesne owemu wynalazkowi świadectwa. Takie jak ten np. fragment sprawozdania z prezentacji fonografu w Warszawie w marcu 1890 r.:
[j]ednakże pod względem doskonałości w przedstawianiu, fonograf stoi jeszcze znacznie niżej od fotografii. Dźwięki, które wydaje, są tylko podobne do tych, które rzeczywiście zostały wydane. Można było dokładnie odróżnić melodię, którą śpiewała panna Czosnowska, słychać było dobrze wszystkie modulacje co do tempa i siły głosu, ale sam charakter głosu niknął; pomimo, że znam dobrze głos panny C., nigdy bym go w fonografie nie poznał.
Lecz jest i druga sprawa:
[g]łos ludzki, głos w ogóle zdawał się być najbardziej efemerycznym, pomimo to został schwytany i uwięziony. W ogóle można powiedzieć, że my obecnie zostawimy swoim potomkom więcej śladów swej egzystencji, silniej zwiążemy jedno pokolenie z drugim: głos zza grobu będzie obecnie rzeczą najzupełniej realną; nasi potomkowie będą się mogli przekonać nie tylko jak wyglądaliśmy, ale jak mówiliśmy. Gdyby Grecy i Rzymianie posiadali fonografy, nie byłoby obecnie kwestii, jak oni mówili********.
* ULEPSZONY FONOGRAF I JEGO ZASTOSOWANIA, [w:] „Wędrowiec”, t. XXVI, nr 50/1888, s. 595-596.
** P. Gronow, I. Saunio, AN INTERNATIONAL…, op. cit., s. 1.
*** FONOGRAF I JEGO WYNALAZCA, [w:] „Wszechświat”, t. VIII, nr 38/1889, s. 600.
**** M. Janion, NIESAMOWITA SŁOWIAŃSZCZYZNA. FANTAZMATY LITERATURY, Wyd. Literackie, Kraków 2007, s. 70.
***** S. Rosiek, ZWŁOKI MICKIEWICZA. PRÓBA NEKROGRAFII POETY, [fragm. za:] A. Chałupnik et al. [oprac.], L. Kolankiewicz [wstęp i red.], ANTROPOLOGIA WIDOWISK. ZAGADNIENIA I WYBÓR TEKSTÓW, Wyd. UW, Warszawa 2005, s. 616.
****** J. Genet, CEREMONIE ŻAŁOBNE, przeł. K. Rodowska.
******* K. Janczewska-Słomko, ZACHOWAĆ DŹWIĘK. KATALOG WYSTAWY W BIBLIOTECE NARODOWEJ, Wyd. BN, Warszawa 2000, s. 12.
******** FONOGRAF W WARSZAWIE, [w:] „Wędrowiec”, t. XXVIII, nr 12/1890, s. 143.
* Czytaj: część I. Ciąg dalszy za tydzień.