Marcin Dobrowolski
Od chińskiego imperializmu do małomównego Belga
„Chiny rozpoczynają nową erę w swojej historii” – napisał w poniedziałek (16.11.) „Süddeutsche Zeitung”. Odchodzą od polityki agresji polegającej na podporządkowywaniu słabszych ekonomicznie państw za pomocą olbrzymich pożyczek. W artykule poświęconym sześćdziesięcioleciu Chińskiej Republiki Ludowej autor poświęcił wiele miejsca zachwytowi nad doskonale zorganizowaną paradą wojskową, która odbyła się na placu Tiananmen. Jak jednak dodaje, nie ma powodów do obaw. Chiny nie stanowią zagrożenia, ponieważ potrzebują partnerów gospodarczych. Okazuje się, że nie tylko gospodarczych. Znający potęgę pieniądza Pekin inwestuje miliardy dolarów, pomagając spłacać długi najuboższym państwom Afryki i Ameryki Łacińskiej. Dzięki takiej polityce zyskuje kolejne rynki zbytu, pola eksploatacji złóż, a także wsparcie na arenie międzynarodowej, gdzie głos każdego państwa może stanowić języczek u wagi.
Już najbliższej wiosny możemy być świadkami historycznego gestu – wizyty premiera Władimira Putina w Katyniu podczas uroczystości 70. rocznicy mordu polskich oficerów – napisała we wtorek (17.11.) „Niezawisimaja Gazieta”, powołując się na znaną rosyjską historyk, profesor Inessę Jażborowską z Rosyjskiej Akademii Nauk. Pani profesor wypomniała też rosyjskiemu wymiarowi sprawiedliwości doprowadzoną do absurdu linię obrony stalinowskich zbrodniarzy. „A kto powiedział, że to Polacy? A kto powiedział, że zostali zamordowani? A kto powiedział, że dziury z tyłu głowy u trzystu leżących obok siebie ludzi to rezultat egzekucji?” – ironizowała Jażborowska. Profesor przypomniała też, że zgodnie z rosyjskim prawem, do sądu o rehabilitację mogą występować tylko poszkodowani. „W wypadku mordu katyńskiego – sami rozstrzelani. A nie ich córki czy synowie” – powiedziała. „W rosyjskim prawie mamy do czynienia z wieloma absurdami. Nie uznajemy rozstrzelanych za zabitych, a ich bliskich – za poszkodowanych” – dodała.
Tymczasem w środę (18.11.) prestiżowy „Financial Times” przestrzegał Polskę przed wtórnymi skutkami kryzysu finansowego. Według gazety jednym z problemów polskiej gospodarki jest niedostatek kredytów. Choć skala pożyczek dla gospodarstw domowych nadal rośnie, to udzielanie kredytów przedsiębiorstwom popadło w stagnację – częściowo z powodu obaw banków przed pożyczaniem, a częściowo wskutek obaw potencjalnych kredytobiorców. Przyszły rok to zdaniem gazety czas wielkiej próby dla rządu, który będzie czekało zadanie pobudzenia krajowej gospodarki. Czy podoła, zmagając się jednocześnie z trudami kampanii prezydenckiej i przyspieszonej kampanii parlamentarnej? Zobaczymy.
Polska i Litwa cichaczem wciągają Ukrainę do NATO – alarmował w środę dziennik „Wriemia Nowostiej”, donosząc o planach utworzenia polsko-litewsko-ukraińskiej brygady ekspedycyjnej, która mogłaby być wykorzystywana w międzynarodowych operacjach pokojowych, zarówno z mandatem ONZ, Unii Europejskiej, jak i Sojuszu Północnoatlantyckiego. Z taką inicjatywą wystąpiła Polska, a pierwsze dokumenty podpisano w miniony poniedziałek. Osobiście żałuję, że naszym politykom brakuje fantazji… Papiery winni parafować w Hadziaczu.
Spekulacje na temat kandydatów do fotela stałego przewodniczącego Rady Europejskiej sprawiły, że została zauważona polska propozycja dotyczącej trybu wyboru najwyższych urzędników. W czwartek (19.11.) belgijski dziennik „Le Soir” poparł sugestię, by kandydaci zaprezentowali swoje programy szefom państw i rządów na czwartkowym szczycie w Brukseli, a potem poddali się głosowaniu. Dzięki temu „pieriestrojce”, którą wprowadza wchodzący w życie 1 grudnia traktat z Lizbony, towarzyszyłaby też „głasnost”, jakiej obecnie brakuje w negocjacjach prowadzonych przez szwedzkiego premiera Fredrika Reinfeldta. „Proces nominacji toczy się w mroku, sekretnie, z dala od obywateli” – ubolewa gazeta, snując analogie do haseł nowego kursu politycznego ZSRR rzuconego w latach 80. przez ówczesnego radzieckiego przywódcę Michaiła Gorbaczowa.
A już w piątek (20.11.) wszystkie europejskie gazety zastanawiały się, jakim przywódcą będzie belgijski premier. „Le Figaro” pyta: Czy Van Rompuy to Mr. Europa? Czy będzie liderem umiejącym jak równy z równym rozmawiać z Barackiem Obamą lub Hu Jintao? Nic nie jest przesądzone. Wielkim atutem belgijskiego premiera jest to, że nikogo nie drażni. Pochodzący z kraju założycielskiego, mistrz kompromisu, konserwatysta jak większość krajów UE, mówiący po francusku i wyróżniający się dyskrecją, co dla wielkich państw jest dużym plusem, bowiem obawiały się wysłać do Brukseli gwiazdę, która mogłaby je przyćmić. „W pewnym sensie Van Rompuy to przeciwieństwo Tony’ego Blaira” – zauważa „Le Figaro”. Ale czy to wystarczy? Czy naprawdę, aby piastować wysokie międzynarodowe stanowisko, należy być cichym, kompromisowym, nieco szkaradnym technokratą?
Szwedzki dziennik „Dagens Nyheter” porównał wybór Hermana Van Rompuya do papieskiego konklawe. Według gazety nieznany w Europie Belg bardziej sprawdziłby się jako watykański polityk niż unijny przywódca. „Herman Van Rompuy jest tak nudny, że aż zegary stają” – pisze gazeta w swoim redakcyjnym komentarzu. Sugeruje, że Belg być może „ma mnóstwo pomysłów”, jednak dotychczas unikał ich ujawniania.
* Marcin Dobrowolski, dziennikarz i producent radiowy. Pracuje w Radiu PiN, gdzie jest prezenterem oraz producentem audycji „Poranek Radia PiN” i „Słowa Kluczowe”.
** Przeglądy prasy zagranicznej: codziennie w Radiu PiN o 11.20.