Szanowni Państwo, Alain Finkielkraut niedawno trafił na rozrywkowy program telewizyjny, w którym znani uczestnicy  odpowiadali na pytanie, czyja śmierć najmniej ich dotknęła. Zgromadzone w studio gwiazdy przez chwilę się krygowały („Och, Thierry, tym razem posuwasz się zbyt daleko”), po czym potulnie odpowiedziały na zadane pytanie. Finkielkraut opisuje powyższą scenę w swojej najnowszej książce „Un coeur intelligent” i podejmuje tym samym wątek znany z dzieł Neila Postmana czy Milana Kundery. Francuski filozof ostrzega nas jednak przed takim śmiechem, który ściga jednostkę i proklamuje ideał dezidealizacji. W rechocie znika transcendencja, godność, dostojeństwo.

Nie ma miejsca na dysonans, wewnętrzny konflikt czy wyrzuty sumienia. Wspólne zaś jest to, co niskie – żarty fizjologiczne są w cenie, skoro organizmy ludzkie funkcjonują w ten sam sposób. Wspólnota budowana na takim śmiechu także potrzebuje ofiar… Tyle z perspektywy francuskiej, lecz po takiej diagnozie uśmiech zamiera. Czy można uznać uwagi Finkielkrauta za uniwersalnie ważne? Jeśli tak, to na czym miałby polegać „terror śmiechu” w Polsce? Na odesłaniu subtelności Starszych Panów do lamusa?

Rękawicę, rzuconą przez Finkielkrauta, podnoszą wybitni, a jakże różni od siebie Autorzy: wybitny historyk idei Quentin Skinner, socjolog emocji Thomas J. Scheff, autor jednych z najpoważniejszych wywiadów w polskim dziennikarstwie – Jacek Żakowski oraz praktykujący satyryk Jan Pietrzak. Tymczasem w zakładce „Superwywiad” Alain Finkielkraut w rozmowie z Jarosławem Kuiszem odpowiada na przedstawione w Temacie Tygodnia wątpliwości. Zapraszamy do lektury i do dzielenia się wesołymi oraz poważnymi komentarzami. A już wkrótce kolejne opinie znakomitych Autorów, m. in.: Jonathana H. Turnera i Roberta C. Darntona.

Redakcja

MAŁPY za2

* * *

Quentin Skinner

Śmiejąc się, szanujemy dziś innych

Klasyczna teoria śmiechu nakreślona przez Arystotelesa i przypomniana na nowo w Europie u progu epoki nowożytnej przez Kartezjusza i Hobbesa, postrzegała śmiech jako wyraz pogardy, a być może nawet nienawiści, argumentując, że zawsze śmiejemy się z ludzi, a nigdy razem z nimi. Tak postrzegany śmiech pomagał zachowywać społeczne oraz intelektualne podziały, a równocześnie służył jako potężna siła spajająca społeczeństwo. Ludzi zachęcano do wyśmiewania obcokrajowców, mniejszości społecznych i religijnych, a nawet inwalidów i szaleńców, sprawiając tym samym, że to, co niezwyczajne, nie było postrzegane jako zagrażające, ale jako najzwyczajniej absurdalne.

Współcześnie wszystko się zmieniło i, według mnie, zmiana na nastąpiła w czasie krótszym niż ostatnie pięćdziesiąt lat. Pogląd jakoby obecnie ludzie postrzegali wszystko jako potencjalnie zabawne, a związku z tym jako możliwy przedmiot żartów, z każdym dniem coraz mniej odpowiada rzeczywistości. Rozwinięta w nas wrażliwość domaga się całkowitego zakazu wykpiwania innych tylko dlatego, że są niezwykli lub odmienni. Nie do pomyślenia byłoby dziś zachęcanie ludzi do śmiania się z osób kalekich lub upośledzonych. Zawodowi satyrycy zaczęli nawet narzekać na cenzurę i istotnie trzeba przyznać, że nasza nowo wykształcona wrażliwość na uczucia innych niekiedy wydaje się odgrywać przesadnie dużą rolę. Koniec końców jednak wydaje mi się, że jest ona cechą pożądaną. Nie istnieją także powody do obaw, że wkrótce nie będziemy już mieli z czego się śmiać. W naszej obecnej kulturze, a szczególnie w dziedzinie bieżącej polityki, istnieje tak wiele zjawisk godnych pogardy, że szyderczy śmiech wydaje się w stosunku do nich jedyną prawidłową reakcją.

*Quentin Skinner, profesor nauk społecznych na Queen Mary University w Londynie.

Przełożył: Łukasz Pawłowski

* * *

Thomas J. Scheff

Doniesienia o śmierci katharsis są przesadzone

Głęboko nie zgadzam się z Alainem Finkielkrautem. Emocje i uczucia mają podstawę fizjologiczną, a nie wyłącznie mentalną. Smutek jest uczuciem, którego doświadczamy, kiedy przygotowania ciała do płaczu nie prowadzą do tegoż płaczu wybuchu. Z tej perspektywy płacz stanowi eksplozję [orgasm] cielesnego podniecenia: żalu.

Wierzę, że możemy stawić czoła emocjom. Trudność polega na wykształceniu umiejętności doświadczenia ich w inny sposób niż przez ignorowanie z jednej strony lub zatracanie się w nich z drugiej. W teorii dramaturgicznej ten trzeci stan nazywany jest dystansem estetycznym. Widzowie muszą utożsamiać się z bohaterami w wystarczającym stopniu, aby doświadczyć ich emocji, ale równocześnie muszą pamiętać, że tymi bohaterami NIE są.

Silnych emocji możemy w przyjemny sposób doświadczać w bezpiecznym środowisku: teatrze, filmie, książkach, piosenkach, a także przez opowiedzenie o swoich doświadczeniach empatycznej osobie lub nawet sobie samemu. W książce „Waking the Tiger” Peter Levine określił ten stan szybkiego przemieszczania się w tę i z powrotem pomiędzy bolesnymi uczuciami a bezpieczną teraźniejszością mianem odchylenia [pendulation]. Pewnego razu doświadczyłem tego rodzaju niezwykłego uczucia strachu: w wyniku pewnego wyjątkowo strasznego wydarzenia ciało całkowicie przejęło nade mną kontrolę. Trząsłem się i pociłem do tego stopnia, że całe moje ubranie było mokre. Nie odczuwałem bólu, a kiedy tylko wszystko się skończyło, nie bałem się i byłem rozluźniony. Wydaje się, że roztrzęsienie i wydzielanie potu stanowią eksplozję wzbudzonego strachu.

Podobnie jak wielu ludzi, pod wpływem gniewu podnoszę głos i bywam nieprzyjemny dla innych. Kilkakrotnie doświadczyłem jednak gniewu w zupełnie inny sposób. Zwróciłem się do winowajcy ze słowami „Jestem na ciebie zły, ponieważ…”, mówiąc jednak całkowicie normalnym głosem. Moje słowa były do tego stopnia pozbawione emocji, że musiałem kilkakrotnie powtórzyć swoje pretensje. Wówczas jednocześnie nastąpiły dwa zjawiska: ta druga osoba zaczynała mnie przepraszać, a mi zaczynało robić się gorąco. Wiedziałem, że ciepło nie pochodzi z zewnątrz, ale z wewnątrz mojego ciała. Najwidoczniej katharsis nie wymaga krzyków i walki. To raczej wewnętrzny proces: odczuwane ciepło pochodzi z adrenaliny wytwarzanej przez ciało przygotowujące się do walki. Czy cielesne ciepło może sygnalizować eksplozję gniewu?

Wstyd, zażenowanie i upokorzenie. Kiedy proszę studentów o opisanie na forum klasy najbardziej zawstydzającego momentu, jaki im się przydarzył, wielu opowiadając swoją historię, skręca się ze śmiechu. Śmiech wydaje się eksplozją wstydu. Często trudno jest jednak w takich sytuacjach się do niego zmusić, szczególnie jeśli ktoś został do głębi poniżony. Niejednokrotnie potrzeba wielu rozmów na temat danego wydarzenia, zanim będziemy w stanie dostrzec w nim element humorystyczny.

Należy również zaznaczyć, że analogicznie do dwóch rodzajów płaczu – dobrego i złego –istnieje dobry i zły rodzaj śmiechu. Dobry śmiech to taki, którego przedmiotem jesteśmy my sami („Ależ ze mnie fajtłapa!”) albo świat jako taki, ale nie inni ludzie. Śmianie się z innych to najczęściej drwina, której źródłem jest gniew: nic dobrego dla nikogo z niej nie wynika.

Moim zdaniem każdy poświęcając odpowiednią ilość czasu i wysiłku, może opanować umiejętność dystansowania się (odchylenia) od własnych emocji po to, by uczynić je mniej bolesnymi i rozpocząć proces ich uspokojenia. Możliwe, że przyszłość ludzkości zależy od tego, czy każdy z nas opanuje tę sztukę.

Powyższe komentarze są bardzo pobieżne. Tych, którzy chcą dowiedzieć się więcej, zapraszam do odwiedzenia mojej strony internetowej (http://www.soc.ucsb.edu/faculty/scheff/), przeczytania mojej książki „Catharsis in Healing, Ritual and Drama” z 1979 roku oraz do obejrzenia instruktażowego wideo, w realizacji którego wsparły mnie dwie szwedzkie gwiazdy muzyki rockowej: http://www.youtube.com/watch?v=DM_MxBizcQk.

* Thomas J. Scheff, socjolog emocji.

Przełożył: Łukasz Pawłowski

* * *

Jacek Żakowski

We własnej niszy śmiechu

Pisząc o „terrorze śmiechu”, Alain Finkielkraut ma zapewne do pewnego stopnia rację. Kontrola elit nad masami pękła. Obserwujemy dramatyczny postęp prymitywizacji kultury. Powtarzane powszechnie żarty są coraz dziksze, śmiech staje się coraz bardziej prostacki, zakwestionowano oczywistość normy, jaką jest poprawność polityczna. A jednak nie jestem przekonany, że dzisiejszy „umasowiony”, „zrównujący w dół” śmiech jest fenomenem nowym. Świadectwa wszystkich właściwie epok przynoszą opisy „dobrej zabawy”, które z dzisiejszej perspektywy uznalibyśmy, delikatnie mówiąc, za niesmaczne. Relatywnie niedawno za wyjątkowo śmieszne uważano choćby dręczenie zwierząt albo ćwiartowanie ludzi.

W drugiej połowie XX wieku byliśmy co prawda świadkami bardzo krótkiego, kilkudziesięcioletniego okresu intensywnej kontroli kulturowej, sprawowanej przez elity nad masami za pomocą środków masowego przekazu. Było to jednak zjawisko zupełnie wyjątkowe w historii. Siłą rzeczy nie mogło również zbyt długo trwać. Żaden cenzor nie byłby dziś w stanie w pełni kontrolować setek kanałów telewizyjnych i radiowych czy milionów stron internetowych. Dlatego dość szybko doszło do znacznego osłabnięcia tak kontroli kulturowej elit, jak i potęgi państwa, które systematycznie traci legitymizację moralną w kolejnych obszarach życia.

A zatem zjawisko, o którym pisze Finkielkraut, jest tylko jednym z bardzo wielu objawów tego samego procesu. I, szczerze mówiąc, nie rozumiem jego zaniepokojenia. O „nowym średniowieczu” pisał już przecież w końcu lat 70. Hedley Bull w książce „The anarchic society”. Czas zdać sobie sprawę z tego, że odzyskanie kontroli przez elity jest i tak niemożliwe. Należy natomiast tworzyć różnorakie nisze – także nisze humoru w dobrym stylu. Mówiąc obrazowo: nie sprawimy, że wszyscy będą śmiali się z „Kabaretu Starszych Panów”, skoro większość ludzi woli śmiać się z golizny i prostactwa. Możemy jednak „Kabaretowi” zapewnić miejsce w dzisiejszej kulturze, w którym znajdzie go każdy, kto świadomie będzie go szukał.

* Jacek Żakowski, dziennikarz.

* * *

Jan Pietrzak

Śmiech to domena wolnych ludzi

Stwierdzenie francuskiego filozofa, że śmiech zrównuje w dół, jest w przypadku Polski niesprawiedliwym uogólnieniem. Wszystko zależy o tego, jaki to śmiech i w jakich okolicznościach. Czym innym jest szyderstwo polityczne – na przykład śmiech z naszych władz, wyborów czy kulejącej demokracji, a czym innym zwyczajna zabawa kolesiów w klubie albo gdzieś na podwórku. Jednym słowem: śmiech funkcjonuje w bardzo różnych okolicznościach życiowych i nie ma przepisu, który by mówił, kiedy się śmiać, a kiedy nie. Można jedynie uchwycić styl śmiania się, który w danym społeczeństwie obowiązuje.

Nie oznacza to, że nie przechodzimy w Polsce swoistego „kryzysu śmiechu”. Co prawda, z jednej strony, polskie poczucie humoru należy do bardzo wyrafinowanych. Mamy piękną tradycję satyry obywatelskiej, całe pokolenia wychowały się na śmiechu – powiedziałbym – prospołecznym. Bo u nas zawsze śmiech służył do jakiejś obrony – czy to tożsamości, czy zdrowego rozsądku w czasach komunistycznego idiotyzmu.

Niestety, z drugiej strony, w wolnej Polsce satyra polityczna, żarty natury obywatelskiej, zeszły na drugi plan. W ostatnich 20 latach mało który satyryk żartował w telewizji z Mazowieckiego, Michnika czy z Wałęsy. Przez dwa, może trzy lata było tylko „Polskie ZOO”, ale i ono okazało się za ostre jak na ówczesnych decydentów i właścicieli telewizji. Mam wrażenie, że nie dlatego, że po 1989 roku Polacy zupełnie stracili poczucie humoru. Raczej uznali – zupełnie niepotrzebnie – że nie można sobie żartować z tak zwanych autorytetów. Tak oto nasze poczucie humoru zostało uregulowane administracyjnie. A szkoda! Śmiech jest przecież oznaką wolności.

* Jan Pietrzak, satyryk.

* Autor fotografii: Rafał Kucharczuk
** Autor koncepcji numeru: Jarosław Kuisz