Paulina Sieniuć
Iredyński znów niepokoi przyzwoitych obywateli
Oszust, zdrajca, bawidamek, manipulator, impotent. Bije, pije, pali, zwodzi, unika, szuka, nie ma zasad. Niestały, brutalny, surowy, wyrachowany, często nieludzki, a nawet potworny. Oto stereotypowe ujęcie bohatera powieści Ireneusza Iredyńskiego. A co z ich twórcą? Pobieżne studia za pomocą wyszukiwarki Google pozwalają wyrobić sobie odpowiednie zdanie. Alkoholik, awanturnik, dużo kobiet. Siedział w więzieniu za gwałt, umarł w wieku czterdziestu sześciu lat. Można rzec: bitnik na miarę PRL, w jego brunatnej, siermiężnej scenografii.
To wszystko jednak tylko część prawdy. Rozprawmy się z najgorszym. Gwałt.
Wiadomo, że Ireneusz Iredyński i pił, i hulał, i uderzyć potrafił. Że pisał mroczne teksty dokumentujące meandry psychiki, miałkość i okrucieństwo ludzkiej myśli, zwyrodnienie lub pustkę duszy. Że umiejętnie i błyskotliwie uwieczniał popijawy, bijatyki, nocne życie w mieście i toksyczne związki. To się nie mogło podobać. Szczególnie Gomułce. Ponoć na VIII Plenum KC PZPR sekretarz partii z wściekłością wymachiwał egzemplarzem „Dnia oszusta”, debiutanckiej powieści pisarza. Czuć było od tego utworu zgnilizną niemoralnego Zachodu, a dekadencja połączona z gorzkimi ocenami relacji międzyludzkich była nieujarzmiona, cyniczna, niesocrealistyczna, więc antysocrealistyczna, ba!, była przykra i… zanadto pesymistyczna.
Tak oto Ireneusz Iredyński stał się wrogiem partii.
Potem było oskarżenie o gwałt, pokazowy proces, oburzenie ludzi znających sprawę, protest Radia Wolna Europa, wreszcie – trzy lata więzienia.
Ale uwaga! Popełniam właśnie błąd, który pomniejsza znaczenie twórczości Iredyńskiego, a który jest charakterystyczny dla większości krytycznoliterackich analiz spuścizny tego autora. Zbyt łatwo oceniamy dzieło przez pryzmat osobowości jego twórcy. W wypadku tego artysty jest to dość naturalna droga. Człowiek ów świadomie tworzył swoją legendę (ostatnio pokryła się niestety kurzem), umiejętnie kreował swój wizerunek zbuntowanego trampa-dekadenta, co skłania do interpretacji jego twórczości według klucza biograficznego, a stałe, nachalnie powracające wątki, przewijające się przez karty książek sygnowanych jego nazwiskiem, prowokują psychologiczno-socjologiczne wnioski. Co gorsza, legenda Iredyńskiego w świadomości niektórych odbiorców pozwoliła zaklasyfikować go jako wtórnego Marka Hłaskę, a przecież poza kilkoma wspólnymi miejscami ich dzieła różnią się zasadniczo. Przejdźmy więc może do rzeczywistości werbalnej.
Po latach niebytu utwory Ireneusza Iredyńskiego powracają na rynek wydawniczy. Sam ten fakt już zasługuje na podkreślenie, bo mimo oporu „aparatu władzy”, swego czasu twórca ten – pisarz, poeta, autor słuchowisk, bajek i dramatów w jednej osobie – był popularny i ceniony, natomiast wraz z jego śmiercią i nieodległym od niej upadkiem ustroju jego postać z nieodgadnionych przyczyn została niemal zupełnie zapomniana. Mało kto obecnie – szczególnie wśród młodych – wie, kim był autor „Dnia oszusta”, a jeszcze mniej osób zna jego teksty.
Tom pierwszy „Dzieł zebranych” Ireneusza Iredyńskiego składa się z trzech minipowieści – wspomnianego „Dnia oszusta”, a także z „Ukrytego w słońcu” i „Okna”. To historie trzech mężczyzn, może nawet portrety trzech typów męskich. Bohater pierwszego utworu najbardziej pasuje do szablonu opisanego przeze mnie na początku, protagonista drugiego jest zdecydowanie mniej złowieszczy, niekiedy nawet poetycki, ale zawsze trudny, natomiast Krzysztof z „Okna” poza pewnymi tendencjami destrukcyjno-abnegackimi to właściwie miły człowiek. Miły? Chyba za duże to słowo, jest niegroźny po prostu, łatwo poddający się wpływom, słaby, choć koniec końców wytrwały i przez to może nawet romantyczny.
Panów łączy pewna doza szaleństwa przejawiająca się w różny sposób, niekiedy nietypowość postępowania, niestandardowe konstrukcje myślowe, słabość do gorzałki oraz skomplikowane relacje z kobietami. Zastosowane sposoby prowadzenia narracji i skrzące, niemal filmowe dialogi, sprawiają, że poruszamy się w przestrzeni słowa – to ono jest tu najważniejsze. Słowo, myśl mają moc stwarzania, są początkiem wszelkiej aktywności, często nawet aktywność tę zastępują. Nie ma tu opisów realiów robotniczej Polski, a nawet jeśli takie się znajdą, są tylko tłem dla wiwisekcji duszy i umysłu – oszusta, ukrytego czy patrzącego na okno domu naprzeciw.
Każdorazowo analiza ta przeprowadzana jest inną metodą – niemal egzystencjalistycznego rozczłonkowania osobowości, imaginacji i dygresji bliskim strumieniowi świadomości oraz dialogu i prostego gestu o behawioralnej proweniencji. Świat, który zostaje w ten sposób wykreowany, jest mroczny, nieprzyjemny, wręcz rozpaczliwy. Poruszamy się bowiem przede wszystkim po ścieżkach ludzkiej myśli, a ona nie rządzi się żadnymi regułami. Bo czy myśl może być dobra, etyczna, poprawna?
Początkowe odrzucenie tych osobliwych w sensie moralnym lub, powiedzmy, ogólnoludzkim protagonistów – odrzucenie będące bezwarunkową reakcją odbiorcy na postać dwuznaczną, mało sympatyczną – prowadzi do bardzo nieprzyjemnej dla czytelnika konstatacji. Otóż jesteśmy w stanie odnaleźć własne sposoby myślenia, motywacje czy reakcje w głowach i zachowaniach głównych bohaterów trzech powieści Iredyńskiego.
Czy odnalezienie siebie w oszuście (lub też oszusta w sobie) powoduje katharsis? Trudno powiedzieć. Ale na pewno wzbudza niepokój, wyprzęga z systemu poukładanych sądów o samym sobie, burzy syty ład sumienia i rozumu, rozwala kompletną dotychczas układankę. Paradoksalnie, podczas lektury tych utworów, poznając obcą, zupełnie nie naszą rzeczywistość, którą przecież negujemy, bo jest zła i smutna, dochodzimy do siebie samego, do swojej czasoprzestrzeni, do swoich myśli i rozterek. I nie chodzi tu o banalne utożsamienie się z urokliwym, ale wolnym od reguł złoczyńcą-wagabundą. Przeciwnie, rozpoznajemy cząstkę siebie w okropnym człowieku. A to musi niepokoić.
Książka:
Ireneusz Iredyński, Dzieła zebrane, tom I, Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2009
*Paulina Sieniuć, absolwentka polonistyki i filmoznawstwa, redaktorka.