Artur Wołoch
Mała teodycea, czyli „Biała wstążka” Michaela Hanekego raz jeszcze*
„W każdym człowieku tkwi Hitler…”
Heiner Müller, Germania 3 Upiory przy Martwym Człowieku
Biała wstążka. Symbol niewinności, tradycyjnie przypisywanej naturze dziecka, niedotkniętej jeszcze w żaden sposób złem. Ufność do jego niewiedzy, do jego dobroci, to najbardziej naturalny odruch, jakim możemy się kierować. Jak pogodzić fakt, że z czegoś nieskończenie dobrego może wyrosnąć coś nieskończenie złego? Czy jest możliwe, że dorosły człowiek, który pali innych ludzi w krematorium, też był kiedyś dzieckiem?
„Biała wstążka. Historia dziecięca” to studium malej protestanckiej społeczności gdzieś w Niemczech, pokazanej w przeddzień wybuchu I wojny światowej. To przewrotny film, w którym bohaterami są dzieci – ale nie te pokazane w filmie, lecz te, które dwadzieścia lat później, z okrzykami Sieg Heil! na ustach, jako dorośli ludzie, rozpętają II wojnę światową. Nie widzimy tego na ekranie, nie znajdujemy jasnej odpowiedzi na pytanie, jak to się stało – Haneke snuje jedynie rozważania o tym, jak to się stać mogło.
W filmie oglądamy wiele zbrodni, które wstrząsają życiem miasteczka: ktoś rozciągnął drut na trasie konnych przejażdżek miejscowego doktora, doprowadzając go prawie do śmierci, ktoś wychłostał syna miejscowego dziedzica, ktoś pobił i prawie oślepił niedorozwiniętego chłopca, ktoś podpalił stodołę… Seria niewyjaśnionych zdarzeń wstrząsa spokojnym miasteczkiem. Obok tych spektakularnych zbrodni, Haneke pokazuje życie intymne miasteczka: doktora molestującego własną córkę, pastora, który terroryzuje rodzinę zasadami etyki protestanckiej – jesteśmy świadkami zupełnej atrofii więzi między dziećmi i ich rodzicami. Duch protestantyzmu nie przyczynia się tu, jak u Maxa Webera, do powstania formacji kapitalistycznej. Haneke w swoim traktacie filmowym pokazuje doktrynę religijną, u której korzeni tkwi totalna dehumanizacja, walka o uznanie i potrzeba absolutnej władzy nad jednostką. Dziecko przestaje być obiektem miłości, stając się obiektem posiadania i dominacji. Zasady zastępują emocje.
W pewnym sensie „Biała wstążka” bliska jest filmowi „Elephant” Gusa Van Santa, w którym amerykański reżyser rekonstruuje wydarzenia tuż przed masakrą w szkole średniej w Columbine, gdzie dwójka uczniów z zimną krwią zabiła siedemnastu rówieśników i nauczycieli. Bez przyczyny. Żaden z tych filmów nie daje odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że dzieci zabijają i skąd się wzięło w nich zło. Jednak z każdego z nich przebija dotkliwy brak. Brak czegoś, kogoś, kto mógłby powstrzymać młodych morderców. I to właśnie ten brak jest rozwiązaniem zagadki teodycei.
Film Hanekego, surowy, czarno-biały, pozbawiony ilustracji muzycznej, ogląda się niesamowicie trudno. Stanowi on wstęp do historii Niemiec, tak jak patrzy na nią Heiner Müller: dyktatura przewala się za dyktaturą, a Prusy, Niemcy, III Rzesza, NRD to tylko inne nazwy następujących po sobie totalitaryzmów. Dla Hanekego historia także zatacza koło – kolejne pokolenia dziedziczą grzechy pokoleń je poprzedzających. Zło ma podobny wymiar jak w greckich tragediach, wina ojców jest niezawinionym dziedzictwem dzieci, które dorastając, stają się podobne własnym rodzicom. Autorytaryzm wypijają z mlekiem matki.
Biała wstążka w filmie Hanekego, noszona przez dziecko na ramieniu, to nie tyle symbol niewinności, lecz stygmat zapowiadający jego dorosłość predestynowaną do zła. Bo nic i nikt nie jest w stanie tego zła powstrzymać.
Film:
„Biała wstążka” (Das Weiβe Band)
Reżyseria: Michael Haneke
Dystrybucja: Monolith Plus
2009
* Recenzja Łukasza Kowalczyka pt. „Szary kłębek”.
** Artur Wołoch, absolwent socjologii i filozofii, student reżyserii.