Łukasz Pawłowski

Apartheid, gigantyczne krewetki i zawiedzione nadzieje…

„To jeden z tych filmów, po którym, wychodząc z kina, na dobrą sprawę nie wiesz czy obejrzałeś przełomowe dzieło czy kompletną szmirę” – powiedziała po obejrzeniu „Dystryktu 9” moja znajoma z Republiki Południowej Afryki. Trudno o lepsze podsumowanie filmu, który niektórzy dziennikarze z miejsca nazwali najlepszym science-fiction od czasów „Łowcy androidów”.

Mamy początek lat 80. Nad południowoafrykańskim Johannesburgiem pojawia się ogromny niezidentyfikowany obiekt latający. Statek złowrogo zawisa nad miastem, pogrążając w cieniu większość jego dzielnic. Zaniepokojeni mieszkańcy wylegają na ulice, zadzierają do góry głowy i… nie dzieje się nic. Johannesburg nie zostaje zmieciony z powierzchni planety, politykom nie stawia się żadnego ultimatum, a ludzie nie zaczynają zmieniać się w wyprane z uczuć klony samych siebie. Po kilku tygodniach oczekiwania, naglone presją międzynarodowej opinii publicznej władze postanawiają siłą wejść na pokład statku, gdzie znajdują setki tysięcy obcych. Nie są to jednak zabójcy doskonali, których żyły zamiast krwi wypełnia żrący kwas, ale brzydkie, przypominające wielkie krewetki stwory – stłoczone na niewielkiej powierzchni, wychudzone i brudne. Rząd RPA zgadza się na udzielenie setkom tysięcy przybyszy schronienia. Jednak dzielnica, w której zostają „tymczasowo” umieszczeni szybko przekształca się w getto – oddzielone od miasta kordonem służb bezpieczeństwa, drutami kolczastymi i narastającą niechęcią ze strony ludzi. W Dystrykcie 9 zaczyna szerzyć się przemoc, handel bronią i wszelkie możliwe patologie, w tym międzygatunkowa prostytucja.

Tak oto dominujący schemat science-fiction, w którym przewyższający ludzi pod każdym względem obcy przemierzają miliony lat świetlnych po to tylko, by zniszczyć Ziemię, zostaje wywleczony na drugą stronę. Reżyser Neill Blomkamp stawia nas przed pytaniem, jak ludzie zachowaliby się w sytuacji spotkania pozaziemskiej cywilizacji stojącej na niższym stopniu rozwoju. Znakomitym zabiegiem okazał się w tej sytuacji wybór na miejsce akcji RPA i tym samym metaforyczne przedstawienie Apartheidu w ciekawej, karykaturalnej formie, niepozbawionej cienia ironii. Oto, prześladowani dotąd przez białych, czarnoskórzy mieszkańcy biorą odwet na kosmitach, angażując ich w handel bronią i sprzedając silnie uzależniającą używkę – kocią karmę. Zepsucie i rozpusta w Dystrykcie 9 osiągają punkt krytyczny. W odpowiedzi na żądania ludzi władze przygotowują plan wysiedlenia prawie 2 milionów obcych do oddalonego o 400 kilometrów obozu. Na dowódcę akcji zostaje wybrany Wikus van der Merwe – fajtłapowaty zięć szefa korporacji militarnej Multi-National United, która otrzymała zlecenie przeprowadzenia operacji.

O tym wszystkim, debiutujący w tak dużej produkcji Blomkamp, opowiada widzowi posługując się – rzadką w wielomilionowych produkcjach science-fiction, ale doskonale sprawdzającą się w tym wypadku – formą paradokumentu. Historię statku, dzielnicy i sylwetkę głównego bohatera przedstawiają dziennikarze, naukowcy, politycy i pracownicy MNU. Oto jednak rozpoczyna się akcja likwidacji krewetkowego getta, a wraz z nią pryskają nadzieje związane z tym filmem.

Trudno powiedzieć czy reżyserowi zabrakło odwagi na dalsze poprowadzenie swojego dzieła pierwotnym stylu, czy też pragnął w pełni wykorzystać 30 milionów dolarów, jakie otrzymał od producenta, Petera Jacksona. Nie zmienia to faktu, że efekt jego pracy bardzo zawodzi. Na ponad godzinę „Dystrykt” staje się science-fiction w wersji pop, pełnym strzelanin, wybuchów i oklepanych motywów – przemiany ścigającego w ściganego, zbliżenia kata i ofiary, wiernego dziecka systemu, które staje się jego następnym celem. Zaskoczonemu widzowi w utrzymaniu zainteresowania nie pomagają luki i nieścisłości scenariusza.

A jednak po kilkudziesięciu minutach równie wartkiej co płytkiej akcji, reżyser ponownie zwalnia tempo filmu, wraca do przyjętej na początku formy, oferując interesujące, otwarte zakończenie. Dla tych początkowych i końcowych fragmentów niewątpliwie warto obejrzeć dzieło Blomkampa. Jednak porównać go z „Łowcą androidów” może tylko ktoś, kto tylko do tych fragmentów się ograniczy.

Film:

„Dystrykt 9”, (District 9)
Reżyseria: Neill Blomkamp
Dystrybucja: ITI Cinema Sp. z o.o.
2009

* Łukasz Pawłowski, absolwent psychologii, doktorant w Instytucie Socjologii UW.