Losy II Koncertu fortepianowego były nieco zawiłe. Prokofiew zaczął go pisać w roku 1912 z myślą o swoim przyjacielu, pianiście Maksymilianie Schmidthoffie. Był wtedy jeszcze studentem petersburskiego konserwatorium – nieznośnym zresztą, z powodu swojej ekscentryczności i złośliwych względem nudnych wykładowców, które zwykł wygłaszać publicznie. Schmidthoff ponoć nie ustępował mu pod tym względem ani na krok. Kiedy w 1913 roku kompozycja była już prawie ukończona, Prokofiew otrzymał od przyjaciela list, w którym ten – wciąż ironicznie i z chłodnym dystansem – donosił, że zastrzelił się. Powody? Nieistotne.

Przetaczające się przez Rosję rewolucje najpierw pochłonęły partyturę orkiestrową II Koncertu, którą Prokofiew zrekonstruował na podstawie wyciągów fortepianowych, potem przerwały prace nad III Koncertem, by w końcu wygnać kompozytora aż do Francji. I dopiero tam, w 1921 roku, w Saint-Brevin-les-Pins, maleńkim miasteczku u wybrzeży Atlantyku, Prokofiew dokończył dzieło.

Choć nie wydaje się, aby śmierć kolegi, a wkrótce i ojca kompozytora aż tak mocno odcisnęły piętno na II Koncercie, to relacje z premiery, która odbyła się w kwietniu 1913 roku prawie jednogłośnie donosiły, że oniemiałym słuchaczom włosy jeżyły się na głowach, a po plecach raz za razem przebiegał dreszcz. I nie należy się temu dziwić. Bo kompozycja ta to oszałamiające połączenie romantycznej melodyjności ze słynną ironią, groteski, wysokich wymagań technicznych i młodzieńczej świeżości z nastrojem iście diabolicznym.

Kissin ma znakomite wyczucie frazy, umiejętnie buduje nastrój, nie popadając w przesadę. Jednak przyjął strategię kontrolowanej spontaniczności, co w tym wypadku nie jest najlepszym pomysłem.|Marta Budkowska

Evgeny Kissin znakomicie odnalazł się w klimacie kompozycji i widać, że grając, czuł się jak ryba w wodzie. I to jaka! To szczerzy kły niczym rasowy drapieżnik, to znów puszcza oko niczym złota rybka. W Andantino – Allegretto pianista daje się ponieść nurtowi utworu, zgrabnie omijając wszystkie rafy i pułapki zastawione przez Prokofiewa. Obłędne wprost Scherzo przywodzi na myśl mecz piłki nożnej. Gwizdek! Start! Kissin zaczyna, przez chwilę przebiera palcami prawie w miejscu, by rzucić się w szaleńczy bieg po klawiaturze. Gdyby rzecz działa się na boisku, byłby to drybling, jakiego nie powstydziłby się nawet boski Maradona.

I choć to jedno z najlepszych nagrań kończącego się powoli roku, po jego wysłuchaniu nie da się nie pokręcić rytualnie nosem. Kissin ma znakomite wyczucie frazy, umiejętnie buduje nastrój, nie popadając w przesadę. Jednak, nie wiedzieć czemu, przyjął strategię kontrolowanej spontaniczności, co w tym wypadku nie jest najlepszym pomysłem. Tym, co najbardziej przeszkadza w wykonaniach obu koncertów, jest nieumiejętność rozładowania napięcia przez obie strony – pianistę i orkiestrę. Szczególnie dobrze widać to w drugiej części II Koncertu, gdzie Kissin bardzo sprawnie i lekko gna przed siebie, orkiestra równie sprawnie dotrzymuje mu kroku, ale jest to jedynie bieg bez końca, bez spektakularnego finału, który zapowiada się na początku, i na który słuchacz czeka w napięciu. Na próżno. Podobnie jest w III Koncercie. Śpiewne partie orkiestry są pozbawione życia, a brawura pianisty – przekonania. Do orkiestry można mieć pretensje już o początek tego utworu, gdy gubi migoczącą w tle tajemnicę, pozwala jej się rozmyć. Kissinowi można też zarzucić niezdecydowane forte, a szkoda, bo Prokofiew traktował często fortepian jako instrument perkusyjny. Ale rozumiem – pełna kontrola.

Nagranie:

Sergiusz Prokofiew, II Koncert fortepianowy g-moll, op. 16
III Koncert fortepianowy C-dur, op. 26

Evgeny Kissin fortepian
Philharmonia Orchestra
Vladimir Ashkenazy dyrygent