Marta Bucholc
Urok tego, co dziecinne. Ludwik Wittgenstein, „Uwagi o »Złotej gałęzi« Frazera”
Odrzucenie magii samo ma w sobie coś magicznego.
Ludwik Wittgenstein
Idą Święta. Piekę ciastka. Jak pisał Słonimski: „Ja nie umiem grać w bridża. Wielkie rzeczy. Wiele ludzi nie umie grać w bridża i są z tego szczęśliwi. Ale nie ja. Moja tragedia jest głębsza. Ja nie umiem grać w bridża, ale ja gram”.
Ludzie pieką. Ludzie spotykają się na pieczeniu, umawiają się na pieczenie, wymieniają się przepisami w celu pieczenia. Pieczenie to czynność magiczna. Sprowadza ducha Bożego Narodzenia, który – wbrew koncepcji Dickensa – potrafi nie tylko przypominać, ale i zmieniać przeszłość. Pewien mój kolega (którego nie zawaham się pod wpływem zjemiolałego ogólnie nastroju nazwać serdecznym) opowiedział mi ostatnio, że przejrzał wpisy kolegów z klasy w Internecie i struchlał. Niemal wszyscy wspominają Boże Narodzenie jako czas pogodnego wspólnego kolędowania p r z y k o m i n k u. Kolega jest rocznik pewnie koło ‘82. Czyli choćby miał nie wiem jakie szczęście (rozumiane jako tendencja do trafiania na nieprawdopodobne statystycznie rozkłady), aż taka nadreprezentacja ludzi obdarzonych kominkami wydaje się niemożliwa. A jednak.
W przerwach na niepieczenie ludzie niejako są-ku-śledziowi. Ludzie spotykają się na śledziach towarzyskich, biurowych, organizacyjnych i etnicznych, spożywając je do wtóru kolęd puszczanych w punktach gastronomicznych. Mało tego: śpiewają kolędy. Tego, że w rzekomo skrajnie niesprzyjającej atmosferze stresu i przedświątecznej nagonki ludzie wykazują zdumiewającą biegłość w sezonowym repertuarze kolędowo-pastorałkowym, nie da się wyjaśnić rezydualną naturą pamięci. Ani w żaden inny sposób.
Świąteczne rekonstruowanie przeszłości, organizowanie wspomnień wokół ponadczasowej idei piernika, eklektyczne odsłanianie pokładów tradycji traktowane jest jako samo przez się zrozumiałe, ważne, samo się tłumaczące i uzasadniające. Narasta nowa okołoświąteczna ideologia. Zmysł krytyczny skłaniałby do podjęcia próby jej demaskacji – sprowadzenia świątecznego rytuału do racjonalnych wyjaśnień. Zupełnie niepotrzebnie.
„Nigdy nie będzie czymś zrozumiałym, że wszystko to ludzie czynią ze zwykłej głupoty” (str. 12). Zwykłą głupotą byłyby w tym wypadku samotność, brak lepszego pomysłu lub zajęcia, bezrefleksyjne podążanie za modą, konsumeryzm, konformizm, strach przed zanikiem tożsamości własnej czy nieumiejętność dostrzeżenia metki z informacją o producencie na tożsamości nabywanej. Zakładać głupotę innych ludzi oznacza skazać na głupotę siebie samego. „Formą budzącego się ducha jest oddawanie czci” (str. 30). Tę uwagę Wittgensteina można odczytywać rozmaicie: jako pesymistyczny wyraz niewiary w możliwość myśli, która byłaby zarazem wolna i humanistyczna, jako optymistyczny wyraz przekonania o różnicy między człowiekiem a zwierzęciem, która może chronić tego pierwszego przed zbydlęceniem – za cenę denaturalizacji. Można w niej widzieć ostrzeżenie przed czcią, której forma i przedmiot są obojętne, przez co sama cześć staje się potrzebą quasi-biologiczną. Cześć musi się jednak wyrazić, dlatego o człowieczeństwie stanowi w ostatecznym rozrachunku rytuał: irracjonalny, niewyjaśnialny i nieoparty na poglądach – a zatem niefalsyfikowany i niepoddający się racjonalistycznej krytyce, górujący nad nią jednak nieskończenie pod względem wdzięku. „W dzisiejszej filozofii odnajdujemy nadal wszystkie dziecinne (infantylne) teorie, bez tego jednak, co ujmujące w tym, co dziecinne” (str. 32). Spleciony ze sposobem życia, uwikłany w praktyki życia codziennego rytuał jest mitologicznym zasobem złożonym w naszym języku – nie tylko w tym, co w nim przedustawnie obecne, lecz również w tym, co konstruowane i dopisywane do rytuałów codzienności przez rozmaite nowatorskie praktyki, słusznie postrzegane sub specie aeternitatis. Nowy mit, tak samo jak stary, jest wyrazem duchowości, która potrafi się umiejscowić w najbardziej nieprzewidywalnych zakątkach naszego życia, a którą należy szanować, gdziekolwiek i jakkolwiek się przejawia.
„Święta wymagają nieskończenie szerokiej bazy” (str. 38).
Książka:
Ludwik Wittgenstein, „Uwagi o »Złotej gałęzi Frazera«”, przeł. Andrzej Orzechowski, Warszawa 1998.
* Marta Bucholc, doktor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.