Małgorzata Pakier

Królik dobrze przyrządzony

Na ucztę z królików wybierałam się pełna obaw, że nabawię się niestrawności (nie może obyć się bez kulinarnych metafor, za co z góry przepraszam miłośników zwierząt). Wiedząc już mniej więcej, o czym rzecz ma być, spodziewałam się maratonu uśmiechu z królikami w roli głównej. Królik, podobnie jak większość zwierząt i zwierzątek, to przecież filmowy samograj. Strzyżenie uszkami, pocieranie łapką noska czy wszelkiego rodzaju antropomorfizacje zawsze wywołują salwy śmiechu publiczności. Dlatego trochę bałam się konfrontacji z tą króliczą mikrohistorią.

Tymczasem okazało się, że zaserwowano mi kunsztownie przyrządzoną szlachetną dziczyznę z lampką wytrawnego wina. Autorzy na szczęście nie poprzestali jedynie na pomyśle zrobienia filmu o Żelaznej Kurtynie z perspektywy stada królików. Jak opowiadała producentka filmu Anna Wydra, długo zastanawiali się nad formułą, w jakiej historia ta powinna zostać opowiedziana. I rzeczywiście widać, że decyzja, aby był to film stylizowany na dokument przyrodniczy – Krystyna Czubówna w roli lektorki jest tu nieoceniona – została bardzo starannie przemyślana. Autoironia, gra z różnymi gatunkami dokumentalnymi i ciekawie prowadzona, oryginalna filmowa narracja są elementami wyróżniającymi to dzieło.

Fikcja miesza się tu z autentycznością, powaga z ironią. Ale przecież na pasie granicznym przecinającym centrum Berlina króliki mieszkały naprawdę. Z filmu dowiadujemy się, że rozmnażały się tam bez ograniczeń, miały pod dostatkiem jedzenia w postaci trawy i były bezpiecznie odgrodzone od drapieżników. Z czasem niektóre osobniki zaczęły tęsknić za innym życiem, więc systemem wydrążonych przez siebie podziemnych tuneli zaczęły przedostawać się na drugą stronę muru. W ten sposób stały się dla mieszkańców Berlina symbolem dążenia do wolności. Gdzie kończy się w tej historii opis czysto przyrodniczy, a gdzie zaczyna fikcyjna narracja, w której króliki wyposażone są w wolną wolę? Podoba mi się, że granica między gatunkami jest w filmie tak płynna.

Podobnie rzecz się ma z przewijającymi się w filmie wypowiedziami różnego rodzaju „ekspertów” czy „świadków historii”, co jest z kolei ciekawą i dowcipną stylizacją na dokument historyczny bądź biograficzny. Były strażnik muru, który obserwował króliki w godzinach swojej pracy, biolog interesujący się ich losem, wreszcie myśliwy z filozoficznym zacięciem, opowiadają z fascynacją w głosie o zwyczajach królików i ich życiu między murami. Czy brać ich wypowiedzi na serio, czy jest to raczej farsa podobna tej z „Zeliga” Woody’ego Allena? Bo w jaki sposób mamy słuchać artysty, który opowiadając zupełnie poważnie o królikach, jednocześnie tuli w ramionach wielkich rozmiarów marchewkę? Warta zacytowania jest też filozoficzna obserwacja wspomnianego myśliwego, że „zwierzęta, które są zmuszone do życia w pojedynkę, mają więcej bodźców do rozwoju swojego mózgu niż te żyjące w grupach. Stąd zwierzęta żyjące w grupie mogą nie być tak inteligentne jak pozostałe”.

Jest w filmie także inny rodzaj ironii, trochę bardziej poważnej. Często osiągana jest ona przez kontrast między różnymi elementami języka filmowego. Pod tym względem do ładniejszych i bardziej poruszających sekwencji w filmie należy ta, którą można by nazwać „strzelaniem do królików”. Słyszymy opowieść strażnika muru: „Jak przez osiem godzin stałeś na wieży i ci się nudziło, to jedynym urozmaiceniem było przyglądanie się królikom. Poza tym nic więcej się tu nie działo. Mieliśmy pistolety maszynowe i każdy strzał trzeba było zaprotokołować: dlaczego strzelano, czy to próba przekroczenia granicy, czy coś. Więc do królików nie można było strzelać”. W tym momencie słowa strażnika przecina nagły dźwięk strzału, a na ekranie na krótko pojawia się archiwalne zdjęcie przedstawiające pas graniczny i zastrzelonego człowieka.

Realizatorom filmu należy się także pochwała za olbrzymią pracę archiwalną. Odnaleziono i wykorzystano ciekawe i oryginalne materiały, na przykład ten o króliku próbującym wydostać się ze stadionu, na którym właśnie trwa mecz. Inteligentnie zmontowane obrazy, ruchome i statyczne, często tworzą historię alternatywną dla narracji słownej, w zgodzie z ogólnym ironicznym językiem tego filmu.

Potrawka z królika, którą serwuje nam Bartek Konopka, to pod względem formalnym film naprawdę dobrze przyrządzony. I właśnie dlatego powinniśmy darować mu to, że chcąc nie chcąc wpisuje się w nurt oswajania śmiechem dyktatury komunistycznej zapoczątkowany przez „Goodbye Lenin” Wolfganga Beckera. Jak też to, że opiera się na skutecznie promowanym przez niemiecką politykę historyczną micie upadku muru berlińskiego jako wydarzenia kluczowego dla końca komunizmu w Europie. W tym sensie reżyser nie do końca był wierny złotej myśli filmowego myśliwego: mniej w stadzie, bardziej w pojedynkę. Trzymajmy kciuki za Oscara.

Film:

Królik po berlińsku (Rabbit à la Berlin; Mauerhase); reż.: Bartosz Konopka. Data polskiej premiery: 4 grudnia 2009 r.

* Małgorzata Pakier, absolwentka socjologii, doktorantka European University Institute we Florencji.