Katarzyna Kazimierowska
Czy kobiety naprawdę pragną bardziej? Czyli: Zapomnij o emancypacji, o życiu singla, skończ z egoizmem i wróć do społeczeństwa szczęśliwie poślubiona!
Przyznaję: kiedy zobaczyłam film „Kobiety pragną bardziej”, twórców znanych z kultowego „Seksu w wielkim mieście”, nie wiedziałam już, co mnie najbardziej zdenerwowało. Czy był to obraz kobiet, które – nieważne jak mądre, wykształcone i wyemancypowane – czują się w pełni szczęśliwe dopiero wtedy, gdy u ich boku znajdzie się mężczyzna? Czy obraz mężczyzn, którym krew zdecydowanie częściej płynie w dół niż w górę, przez co czasami nie myślą, kierując się instynktem myśliwego oraz prostą zasadą: zdobyć, uwieść, porzucić? Czy może po prostu smutna refleksja, że choć film ten pokazuje obraz uproszczony, na potrzeby przeciętnego amerykańskiego zjadacza chleba, to jednak, jeśli zdobędziemy się na brutalną szczerość, w niektórych scenach pozwala nam niestety przejrzeć się jak w lustrze?
O co chodzi? Mamy tu przeplatające się ze sobą historie kilku osób: poszukujących partnerów lub tkwiących już w mniej czy bardziej udanych związkach. Co je łączy? Otóż u każdego z naszych bohaterów coś nie gra: kolejny facet po randce nie zadzwonił, żona cały czas czegoś chce, ktoś kogoś poznał albo nie, ten rzucił, ta uwiodła. Generalnie: mamy tu problemy związkowe w prawie wszystkich możliwych konfiguracjach. I czego się dowiadujemy? Kilku dawno wydedukowanych prawd, chętnie powtarzanych podczas tzw. babskich alkoholowych mitingów: faceci to egoiści cynicznie wykorzystujący naszą potrzebę bycia kochanymi, etc. Szkoda, że znowu wracamy na utarte tory po latach emitowania takich seriali jak „Seks w wielkim mieście”, który jasno dawał do zrozumienia, że nie każda kobieta po trzydziestce traci połowę rozumu, a drugiej używa do znalezienia sobie męża i zrobienia szybko dzieci. Ponownie z uporem maniaka wbija nam się do głów, że kobieta bez faceta nie jest kobietą, a jedyny dom marzeń, to ten, w którym uwije gniazdko sobie i ukochanemu.
Z drugiej jednak strony, oglądając niektóre sceny, miałam wrażenie, że patrzę na siebie i moje przyjaciółki, że słyszę historie już zasłyszane. Pojawia się więc pytanie: czy to film zgrabnie podsumowuje moje życie, czy to ja powielam hollywoodzkie schematy? Czy to ja dopasowuję moje życie do modelu spragnionej ogniska domowego eksemancypantki, której wieczornym hobby jest oczekiwanie na telefon od potencjalnego przyszłego męża? Czy może po prostu pozwalam sobie wmówić, że tak właśnie jest?
To, co najmocniej uderza po obejrzeniu filmu „Kobiety pragną bardziej” (tytuł w wersji angielskiej jest zdecydowanie mocniejszy: „He is just NOT that into you”), to pewna smutna konstatacja. Nasza własna naiwna wiara w to, że tylko w związku będziemy szczęśliwe – to jedno i jeszcze nas tak bardzo nie krzywdzi. Gorzej, że inni też w to wierzą i tego od nas oczekują. Może czas wreszcie dać światu spokój, przestać kłuć w oczy emancypacją, życiem w pojedynkę, bo jak śpiewa Aimee Mann w piosence „One”: „One is the loneliest number/That you’ll ever do”. I w to właśnie wierzymy: że tylko dwójkami do nieba, dwójkami przez życie. Szkoda, że zapominamy o drugim zdaniu w tym tekście: „Two can be as bad as one/It’s the loneliest number since the number one”. I nie bronię tu naszego prawa do nie-bycia w związku, a raczej prawa do stwierdzenia, że kobiety pewnie pragną bardziej, ale na pewno nie tego samego*.
Film:
„Kobiety pragną bardziej”
Reż. Ken Kwapis
Dystr. Warner Bros. Entertainment Polska
2009
* Więcej o związkach, kobietach, które pragną mniej lub bardziej, i seksie na stronie współprowadzonej przez autorkę: http://warszawajestkobieta.blox.pl/html/1310721,262146,21.html?623710.
** Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 53 (3/2010) z dn. 19 stycznia 2010 r.