Łukasz Pawłowski
Powiało nudą. „Parnassus”
Rzadko zdarza mi się oglądać filmy, w których los bohaterów obchodziłby mnie tak mało jak w tym wypadku. Gdyby nagle w połowie seansu pojawiły się napisy końcowe, bez szemrania wyszedłbym z kina, nie domagając się żadnych wyjaśnień.
Oto bardzo poprawnie zrealizowana, kolejna wersja opowieści o Fauście – dramat człowieka, któremu wydawało się, że może zawrzeć pakt z diabłem i wygrać. Fabuła intrygująca i zdawać by się mogło podana na tacy. Do tego dodajmy świetną obsadę, która dzięki tragicznemu zbiegowi okoliczności staje się jeszcze lepsza. Wspaniały, niemal kultowy aktor młodego pokolenia umiera podczas kręcenia zdjęć do filmu, ale jego miejsce zgadza się zająć nie jeden, ale trzech innych dobrych, a może i wspaniałych aktorów. Opowieść nic na tym nie traci – zastępcy występują jako kolejne wcielenia głównego bohatera. To przecież historia o potędze wyobraźni, zrealizowana w baśniowej konwencji i wszystko jest w niej możliwe. Zwłaszcza przy wykorzystaniu możliwości współczesnej techniki, które reżyser ma do dyspozycji. Czy film tak pełen akcji w wersji fabularnej, a równocześnie wystawiony na tak dramatyczne próby w świecie realnym może być nie tylko kiepski, ale najzwyczajniej nudny? Okazuje się, że może. I to bardzo.
O tym, jak wielkie nieszczęścia towarzyszyły realizacji nowego filmu Terry’ego Gilliama, wiemy chyba już wszyscy. Gilliam, który już przed tym projektem „cieszył się” opinią najbardziej pechowego reżysera Hollywood, przygodami, jakie spotkały go podczas zdjęć do „Parnassusa” jedynie umocnił się na tej pozycji. Podobno po tym jak jego córka – zatrudniona przy „Parnassusie” jako producentka – powiadomiła go o śmierci Heatha Ledgera, Gilliam całkowicie się załamał i chciał zakończyć pracę. Jednak, gdy swoją pomoc zaoferowali Johny Depp, Jude Law i Collin Farrell, szybko się otrząsnął, dostosował scenariusz do nowej sytuacji i z zapałem wrócił do pracy. Nie wiem, jakich modyfikacji w stosunku do oryginału musiał dokonać, ale trzeba przyznać, że uczynił to bardzo sprawnie. Kiedy w roli cwaniaczka Tony’ego, którego gra Ledger, nagle na ekranie pojawia się Johny Depp, przejście odbywa się w płynny i wiarygodny sposób. Podobnie jest z wprowadzeniem na ekran dwóch pozostałych panów. Cóż z tego jednak, że fabuła została uratowana, skoro od samego początku jest ona niemiłosiernie nudna!
Jak wie każdy polski absolwent podstawówki czy gimnazjum, większość opowieści składa się zazwyczaj z trzech zasadniczych części: początku, rozwinięcia i zakończenia. W pierwszej poznajemy głównych bohaterów, w drugiej następuje zwrot akcji i jej przyspieszenie, a w trzeciej historia zostaje doprowadzona do szczęśliwego lub nieszczęśliwego końca. Mimo że „Parnassus” miał z założenia być filmem oryginalnym i wymykającym się tak banalnym narzędziom analizy, ten klasyczny podział widać w nim bardzo wyraźnie. Rzecz jednak w tym, że nic z tego nie wynika. Bez względu na moment akcja toczy się ślamazarnie, a bardziej dynamiczne fragmenty są szybko „pacyfikowane” przez kolejne dłużyzny.
Choć zabrzmi to bardzo brutalnie, trudno powiedzieć o filmie Gilliama cokolwiek dobrego. Wszystko, co miało czynić go dziełem wybitnym, znajdziemy w lepszym wydaniu gdzie indziej. Widzowie, którzy mają ochotę rozkoszować się wspaniałymi efektami specjalnymi, nie bacząc na scenariusz, powinni wybrać się na „Avatara”; fani Heatha Ledgera, którzy mieli nadzieję na ostatni popis jego niewątpliwych umiejętności, powinni zostać w domu i raz jeszcze włączyć na DVD „Mrocznego rycerza”; zaś „wyznawcy” Tima Burtona i Johny’ego Deppa, którzy w oczekiwaniu na wielką ucztę, jaką ma być zapowiadana na kwiecień „Alicja w Krainie Czarów”, liczyli na małą przystawkę, muszą niestety obejść się smakiem. A co z fanami Monty Pythona? Im radzę obejrzeć program podróżniczy Michaela Palina – z pewnością będzie ciekawszy.
Film:
„Parnassus. Człowiek, który oszukał diabła”
Reż. Terry Gilliam
Francja – Kanada – Wielka Brytania, 2009
Dystr. Gutek Film
* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 53 (3/2010) z dn. 19 stycznia 2010 r.