Krzysztof Iszkowski
Między bajką a diagnozą społeczną
Sylwester na wrocławskim rynku obył się bez plastikowego kielicha wypełnionego Waldkiem Mandarynką, co zdyskredytowało Michała Witkowskiego jako proroka. Dyskusja, czy pisarz może stać się celebrytą – i czy w ogóle powinien tego chcieć – ucichła. Wściekle różowe okładki „Margot” już się opatrzyły, a „Pudelek” przestał zamieszczać nowe informacje o jej autorze. Lada moment powieść z salonów Empik i Relay trafi do składów taniej książki. Nadszedł zatem czas, by zrecenzować ją – już z dystansem – na łamach „Kultury Liberalnej”.
Nowa książka Witkowskiego ma te same zalety, co „Lubiewo”, które przyniosło mu rozgłos. Jest językowo doskonała (bez względu na to, czy jest to język zaczerpnięty z życia, czy też w zupełności zmyślony), dobrze się czyta i zawiera rozsądną dawkę świeżych i przenikliwych obserwacji. Jednak również główna słabość jest ta sama, co w „Lubiewie” – poszczególne wątki, historie życia kobiety kierującej tirem, niepełnosprawnej nastolatki i wykreowanego przez scenarzystów „Big Brothera” celebryty, nie łączą się w logiczną całość. Ich spotkanie na przygranicznym parkingu dla tirów niczego nie domyka ani nie wyjaśnia. Z nierówno pociętych i niedbale złożonych opowiadań nie powstaje powieść.
O tym, jak bardzo krucha jest to konstrukcja, dobitnie świadczy fakt, że w paru wywiadach towarzyszących ukazaniu się książki autor musiał tłumaczyć swój zamysł. Otóż jak dowiadujemy się z „Gazety Wyborczej”, cała trójka bohaterów doświadcza przemiany: Asia uzyskuje władzę w nogach, Waldek z wsioka przeistacza się w bożyszcze tłumów, a Margot z „chłodni” – kierowcy tego rodzaju ciężarówek stoją ponoć wyżej w społecznej hierarchii niż reszta tirowców – staje się kurwą. No dobrze, rzeczywiście. Być może powinniśmy uważniej czytać (choć niby dlaczego, skoro jest to „literatura popularna – ma cię zabawić, gdy będziesz jechał pociągiem”?) i dostrzec, że poszczególne części zatytułowano „Metamorfozy Margot”, „Metamorfoza świętej Asi od Tirowców” i „Metamorfozy świętego Waldka Mandarynki”, a całość opatrzono cytatem z Owidiusza. Niestety, jak na złość subtelne rozmyślania nad ludzkimi przemianami kończą się na tytułach i cytacie. Skurwienie się Margot jest bowiem chwilowe i stanowi raczej logiczne dopełnienie postaci niż jej metamorfozę, a w przypadku Asi i Waldka mamy do czynienia ze zjawiskami rodem ze świata magicznych pomad i cudownych uzdrowień. Odpowiednią dla nich formą literacką nie jest powieść, lecz bajka.
Klasyczne baśniowe motywy można oczywiście z powodzeniem wykorzystywać – udanym przykładem jest przewrotna adaptacja bajki o śpiącej królewnie w „Porozmawiaj z nią” Pedro Almodóvara – ale warunkiem powodzenia jest pewien intelektualny wysiłek. W innym wypadku mamy do czynienia z banałem. To, jak wiele tego wysiłku włożono w „Margot”, jest kwestią dyskusyjną: w historii Waldka nie ma przebierania grochu, wróżki ani zabawy na królewskim dworze. Jest za to wystawanie godzinami na przystanku, mazidło do końskich podków o właściwościach amfetaminy, wspaniały świat telewizji oraz – co najważniejsze – moment, w którym wybija północ i czar traci moc. Całość opowiedziana jest na tyle błyskotliwie, że można by ją uznać za twórcze przeniesienie „Kopciuszka” we współczesne polskie realia. Tylko dlaczego autor w jednym z kolejnych promocyjnych wywiadów usiłuje nam wmówić, że przez historię Waldka Mandarynki ukazuje sposób, w jaki Jola Rutowicz stała się bardzo znaną i bardzo bogatą osobą? Czy naprawdę uważa, że doszło do tego za sprawą białej, czarnej lub różowej magii?
Tyle o niedociągnięciach i marketingowej przesadzie. Pora zwrócić uwagę to, co sprawia, że „Margot” warto jednak przeczytać, na znakomitą zdolność opisu rzeczywistości, zarówno „Polski Z”, jak i centrum Warszawy, gdzie celebryci przesiadują w „Między Nami”, a poczytni autorzy popijają – podobno – śliwkowym winem lody o smaku zielonej herbaty. Witkowski przedstawia beznadzieję życia niepełnosprawnej dziewczyny, która nie chodziła ani do szkoły, ani do kina, bo żaden z tych budynków nie był przystosowany do wózków inwalidzkich, tak samo przekonująco, jak próżność rozmów prowadzonych na modnych imprezach („Każdy udowodnił, że u niego coś, najgorzej, jak nic: co u ciebie? Nic. To byłby koniec!”). Opis peerelowskiego domu dziecka, instytucji totalitarnej będącej tłem dla tak głośnych ostatnio pedofilskich historii, jest równie udany formalnie, co przerażający w treści. Zasady rządzące światem celebrytów („szukam … jakiejś Dody czy innej elegantki, coby z nią wziąć ślub i żeby nasza medialność się skumulowała podwójnie, żeby razem na imprezy w rubryce towarzyskiej komputerowo symulowanym, móc się ciągle rozwodzić i schodzić, kłócić i jeździć do ciepłych krajów, bo tylko to gwarantuje stałe na pierwszych stronach szmatławców pomieszkanie”), pokazane są równie bezlitośnie, co wylewająca się z tychże szmatławców ciemnota („nad jednym z jezior na Pojezierzu Suwalskim ukazują się nocami i tańczą gołe nimfy. …Światu grozi superwulkan oraz eksperymenty z cząstkami elementarnymi. …Oto jest człowiek z najdłuższym językiem na świecie (zdjęcie), a to jest stu zabitych”). Jest wreszcie w „Margot” krótka, iście gombrowiczowska i niepokojąco prawdopodobna diagnoza stanu polskiego ludu i inteligencji:
„- Co sądzisz o polityce?
No to im mówię, że politycy kradną, no i tak więcej nic mi nie przychodzi do głowy, bo jakoś nic nie sądziłem dotąd, nikt ode mnie nie wymagał, żebym cokolwiek sądził, ale że Prysznicowa (sołtyska) napisała na mnie donos, byłem na nie.
– Jestem na nie.
To oni po sobie pokiwali, że głupi, dobrze, żeby głupoty wygadywał, a oną głupotą się popisywał i wszystkich inteligentów wymierających drażnił. [Jak Jola Rutowicz Michała Witkowskiego – K.I.] A to była ich schizofrenia, że oni sami poniekąd dawnymi byli inteligentami, krytykami muzycznymi, po uniwersytetach, obecnie na ludzi medialnych przefarbowanymi. I do inteligentów, co się nie poddali, nienawiść czuli tym większą.”
* Krzysztof Iszkowski, doktor socjologii, członek zespołu „Krytyki Politycznej”.
Książka:
Michał Witkowski, „Margot”, Świat Książki, Warszawa 2009
„Kultura Liberalna” nr 54 (4/2010) z 26 stycznia 2010 r.