Łukasz Jasina

Bo lubimy biografie….

Publikację biografii Ryszarda Kapuścińskiego pióra Artura Domosławskiego poprzedziła – krótkotrwała na szczęście – burza medialna. Wydaniu książki sprzeciwiła się, jak wiadomo, na drodze sądownej, wdowa po pisarzu Alicja Kapuścińska. Na szczęście jednak sąd zakazu nie wydał. Książka pojawiła się na półkach.

Od salw honorowych na pogrzebie Ryszarda Kapuścińskiego minęły niedawno trzy lata. Ukazały się liczne publikacje. Jego mit jest większy niż za życia. Piszę to, z pełną świadomością, jako człowiek, który wychował się nie tylko na „Trylogii”, ale także na pisarstwie autora „Cesarza”. Dla mnie – licealisty i studenta – Kapuściński był w wielu sprawach wyrocznią. Powiem więcej: był autorytetem absolutnym w sprawach tak nieznanych dla mieszkańca małego Hrubieszowa, jak Afryka, Ameryka Łacińska czy „teologia wyzwolenia”.

Z drugiej strony był on też dla mnie dowodem, że można opuścić miejscowość położoną na krańcu świata (wprawdzie Hrubieszów to nie Pińsk, ale nastolatkowi wiele rzeczy się zdaje), świat ów poznać, a nawet innych jego prawideł nauczać. Każde spotkanie z nim (on mistrz i my, wielbiciele wokół) wspominam z drżeniem serca. Znaczenie pozamerytoryczne twórczości Mistrza ciągle we mnie trwa…

Do tego wszystkiego Kapuściński odniósł spory międzynarodowy sukces. Pamiętam moje zaskoczenie, gdy amerykańska sąsiadka z Somerville okazała się jego wielbicielką, zaś potwornie lewicowy kolega z Bostonu (rodem z Peru) przytaczał fragmenty z mistrza jako słowo objawione. Autor „Cesarza” stał się więc idealnym kandydatem na pomnik. Gdy tak się dzieje, w Polsce, bez względu na lewicowe czy prawicowe poglądy polityczne „brązowników”, rozpoczyna się zwykle proces mitologizacji bohatera. Skoro dopadnięto Mickiewicza, można również wyidealizować Kapuścińskiego.

Tymczasem Artur Domosławski w swojej biografii nie stara się ani z nikim walczyć, ani kogokolwiek idealizować. Zaprezentował nam za to sześćset stron solidnej, chronologicznie poukładanej roboty dziennikarsko-historycznej, uzupełnionej bibliografią i indeksami. Warsztat jest przedni. Kapuścińskiego nie próbuje się tu wtłaczać do żadnej głupiej szufladki. Uznaje się jego wielkość i małość zarazem. Widzi w nim wielkiego dziennikarza i pozera. Dobrego męża i miłośnika pięknych kobiet. Nerwowego egoistę i wyrozumiałego badacza. Domosławski czyni więc to, co autor biografii czynić powinien.

Dlatego Kapuścińskiego ze stron biografii Domosławskiego można lubić jeszcze bardziej. Bo czyż jego życie mogą zdeptać wódeczki pite z Ryszardem Frelkiem? Siła pisarza leży w jego twórczości. Zaś życie prywatne nie jest najlepszym miernikiem geniuszu. To w końcu „Kapuściński non-fiction”. A prawdę winno się lubić bardziej od nieprawdy.

Książka:

Artur Domosławski, „Kapuściński non-fiction”, Świąt Książki, Warszawa 2010

* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 59 (9/2010) z 2 marca 2010 r.