Magdalena M. Baran

Groza jednego Piątku

„(…) Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami?”
Friedrich Nietzsche

Cisza przenika. Nie słychać tętentu kopyt, rozmów jeźdźców zjeżdżających z Golgoty, wiatru hulającego między deskami stojącej na wzgórzu szopy, skrzypienia na nowo szykowanych krzyży. Trzeba tylko zmienić tę poziomą belkę i już… gotowy dla następnego skazańca. Melodia wygrywana przez skrytych w rozpadlinie pastuszków z weselnej zmienia się w pieśń żałobną, co dźwięczeć się lęka w milczenia spokoju. Drzewa stoją zanurzone w bezczasie, co w chwili znacznej tak szum ich liści, gałęzi trzaski, ptaków ukrytych w nich trele zagłusza. Jest cicho. Nie słychać przyspieszonych oddechów zmęczonych ciężarem odsuwanego kamienia mężczyzn, szlochu rozpaczającej matki, kroków kobiet, co biegły zobaczyć, gdzie zostanie pochowany. I nawet pszczoły, co do malw wybujałych czerwienią spieszyły, po nektar, po słodycz wielką, zawisły w bezszelestnym, nieskrzydlatym poruszeniu. Trawa w zdziwieniu, ciszą przejęta, zatrzymała szum wzrastania… i tylko dla kamieni, dla kolumn rozpękłych, dla głazów, co po wielokroć służyć mają, jakby nic się nie zmieniło. Wszak odwiecznie trwają zanurzone w rozgrzaną promieniami zachodzącego słońca ciszę. Ta zaś czai się bliżej podchodzącym, odbierając głos, dźwięk, szmer, oddech… Wszechogarniająca cisza zaskoczenia, zamyślenia, wyczekiwania na wypełnienie obietnicy trwa.

Czaszki tylko chichoczą skrycie, zębami szczękają z zimna nagości swej i zadziwienia, w kurzu poniewierane, w pogardzie rozrzucone niegodnej, niczym psom dane dla zabawy. Kości rozsypane, ludzkie ze zwierzęcymi zmieszane, bieleją, choć nie te to przecież, co chwil kilka wcześniej, w zgodzie z proroctwem, rzucone o tunikę tkaną. Śmierci cień przechadza się, na obrazie odciskając opuszki swoich kościstych palców. Wygrana/przegrana – ciałem wychudłym, bezwłosym, o oczach pustych, policzkach zapadłych ręce wyciąga po swoje żniwo, dalej znów na starość o drzewo wspartą czyha.

W ciszy, w dusznym zapachu dławiącej śmierci tkwi inne ciało, na stole, na ołtarzu obrusem kościelnym krytym cicho położone. Końca czeka kaźni, zaśnięcia, w którym życie czeka inne. Ofiara spełniona… bo przecież wykonało się, co wieków pisma, proroctwa, przymierza obiecywały. Na co czeka tutaj, gdy wszyscy w milczeniu, jakby głosy im odebrano, gdy wszyscy w trwodze, żałobie, bo oto stało się… a przecież innego wyczekiwali końca. A tu ciało grzebać trzeba, grób kamieniem zataczać, straże stawiać włóczniami zębate, by oszustwo wieszczone nie stało się mitem.

Wokół trwoga, że to już koniec, że ziemia odpętana od swego słońca, że blask i jasność gasną, że nastaje niewola wiecznego strachu i mroku. Z bólu po stracie omdlewanie, szykowanie wonności, by godnie pochować. Wszak opodal grób ciemny, wilgotny, czekający i brama, co wiedzie w niezmierzoną otchłań. Ciało tak spokojne, mięśnie nie czynią już wysiłku, by wytrwać krok jeszcze, słowo jeszcze kolejne wypowiedzieć, co znaczne tak, że rok za rokiem przez wyznawców słuchających wyczekane, w chwilach życia różnych, odmiennie, choć tak samo przecież czytane. Gdzie śmierć panuje, nas już nie ma. Przenikająca wszystko cisza, otulająca leżące na ofiarnym stole przygotowania ciało trwa spokojna, stateczna, wiedząca. Wyczekuje niedzielnego poranka, który czas odmieni.

Obraz:

Vittore Carpaccio, „Złożenie Chrystusa do grobu” (1520, tempera na płótnie), Gemäldegalerie, Berlin

* Magdalena M. Baran, doktorantka filozofii, redaktor kwartalnika „Res Publica Nowa”, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 63 (13/2010) z 30 marca 2010 r.