Jarosław Kuisz

Inna strona „Różyczki”

– A, fe !

Czy pamiętamy scenę erotyczną z filmu Krzysztofa Kieślowskiego „Bez końca”? Bohaterka grana przez Grażynę Szapołowską, dotąd stateczna żona i matka, nagle pod wpływem nieszczęść udaje prostytutkę. W ramionach paskudnego cudzoziemca usiłuje zapomnieć o ukochanym zmarłym mężu. Dzięki mistrzostwu reżysera otrzymaliśmy obraz nie-erotyczny, pełen wyśmienitego poczucia winy. Na liście przebojów traumatycznych scen polskiego kina ta zapewne zajmuje poczesne miejsce. A dodajmy, że tuż przed powstaniem „Bez końca” poprzeczka zawieszona została bardzo, bardzo wysoko.

Od momentu swych narodzin Kino Moralnego Niepokoju nie poddawało się tandetnym kliszom i śmiało prezentowało pokrętne relacje intymne. Ofensywnie osiągano pożądany efekt „wrycia się w pamięć” – pokazując na przykład burzliwy romans półżywej ze zmęczenia listonoszki z niepełnosprawnym górnikiem („Kobieta samotna”). W innym obrazie moralny krach rozanielonego inteligenta świetnie dopełniało fiasko erotyczne. I to nie byle jakie, bo „popełnione” wobec rozbudzonej erotycznie cudzoziemki („Barwy ochronne”). Przykłady można mnożyć. Erotyka i ludzie intelektu pozostawali na tyle daleko od siebie, że na przełomie lat 70. i 80. słusznie pytano:

„Co dalej z polską inteligencją?”.

Historia kina ożywa, bo oto przez ekrany kin przemknęła „Różyczka”, w której scen – mniej lub bardziej – erotycznych nie poskąpiono.

Film Kidawy-Błońskiego to modne ostatnio kino, wizualnie prostujące zakręty historii. Poza (niezbyt jednak żarliwymi) sporami o to, ile procent Pawła Jasienicy znalazło się w głównym bohaterze, recenzenci dyskretnie zwrócili przy tym uwagę na inne krągłości. Bez wątpienia w pamięci widza zostaje bowiem scena miłosna – godna najbardziej gwałtownych „momentów” kina moralnego niepokoju.

– Powariowali – teatralnie szepnęła kinomanka, odrywając się od popkornu. Na ekranie zaczynała się scena… Pan, grany przez Roberta Więckiewicza, tak rozpoczął trudne relacje z panią, graną przez Magdalenę Boczarską, że aż chrupanie na widowni ustało.

„Czy ten esbek pragnie zabić agentkę?”, pojawiło się pytanie, które jeden z widzów wyraził nieco innymi słowami.

Nie, on kocha się z nią na zapleczu lokalu rozrywkowo-gastronomicznego. „Gwałtownie” to synonim i, jeśli efekt motyla nie jest bujdą, wiele osób musiałoby stracić życie na drugiej półkuli. Na szczęście to fikcja.

Drugi z kochanków „Różyczki”, szanowany profesor, z kolei delikatnie zbliża się do wybranki. Widz – wręcz brechtowsko zdystansowany poprzednimi scenami – zauważa, że jest w tym czułość, ale już podejrzana, już nieczysta, bo oto wygląda jak samcza troska o siebie, o to, by wiekowe ciało nie doznało uszczerbku fizycznego, a przez to i duchowego. W końcu o wypadek nie trudno – co zresztą potwierdzi później scena przed Pałacem Kultury i Nauki (profesor się przewróci i połamie).

Po filmie –sprawnie wyreżyserowanym i naprawdę godnym polecenia – czujemy się na pewnym intelektualnym planie umęczeni. Sceny erotyczne niezmiennie wpisują się w tradycję przestawiania ich jako zapaśniczych zmagań obu płci. Gdy ciało agentki pozostawione zostanie samo sobie, okazuje się ładne. Gdy natomiast w zasięgu kamery widać choć zuchelek mężczyzny, zaraz seksualna męka wisi w powietrzu.

W polskim kinie zawsze* ceniono kobiety. Mężczyzn – nie zawsze. Ale estetyczne spotkanie ich ze sobą pozostaje przypuszczalnie wciąż „znikającym punktem” głównego nurtu polskiego kina. Marc Ferro podkreślał, że „treść filmu wykracza zawsze poza to, co widać”**. W tym, „co widać” – dzięki „Różyczce” – niewątpliwie jesteśmy bliżej niż dalej.

Póki co jednak najważniejszą – symbolicznie – sceną erotyczną pozostanie wspinaczka krasnala po dużej, nagiej kobiecie z filmu „Kingsajz”.

Film:

„Różyczka”, reż.: Jan Kidawa-Błoński.
Premiera: 12 marca 2010 r.
Dystrybutor: Monolith.

Przypisy:

* Prawie.
** M. Ferro, „Film. Kontranaliza społeczeństwa?”, w: „Film i historia. Antologia”, Warszawa 2008, s. 89.

*** Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 64 (14/2010) z 6 kwietnia 2010 r.