Szanowni Państwo, w świątecznym numerze Kultury Liberalnej proponujemy portret jajka. Sprawa poważna – zatem parafrazując tytuł świetnej książki o życiu Witkacego – powinien być to portret wielokrotny. Malują go znakomici Autorzy: Jan Miodek, Ewa Bartnik, Robert A. Sucharski oraz Piotr Kieżun.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja
Jan Miodek
Jaje, jajko, jajeczko
Zajrzymy w historię słowa „jajko”. Na początku, jak to w polszczyźnie, jeśli występowała głoska miękka, „j”, nie mogło po niej być „o”. Najpierw mieliśmy więc nie „jajo”, lecz „jaje”. Słowo to uwiecznione zostało chociażby w znanej fraszce Jana Kochanowskiego, który pisał, że „ale to wszystko za jaje, kiedy Hanny nie dostaje”. Znaczy to mniej więcej tyle: jest mi niedobrze, kiedy nie mam przy sobie Hanny. Odkrywamy zatem, że istniało takie powiedzenie: „mieć coś za jaje”, które znaczyło, że jest nam z jakiegoś powodu źle.
Dopiero później „jaje” przekształciło się w „jajo”. Następnie zaczęto używać formy zdrobniałej: „jajko”. Chociaż dzisiaj już tego „jajka” jako zdrobnienia nie odczuwamy, podobnie jak w przypadku słowa „matka” (to ostatnie historycznie pochodzi od słowa „mać”, które jednak współcześnie kojarzy się przede wszystkim z popularnym przekleństwem).
„Jajo” i „jajko” obrodziło rozmaitymi, mniej lub bardziej przysłowiowymi zwrotami. Na przykład, mówimy, że jajko nie może być mądrzejsze od kury. Jeśli ktoś ma na myśli, że zaczynamy od początku, powie „ab ovo”, czyli od jajka poczynając.
Współcześnie jednak to szalenie produktywne słowo największą karierę robi na pograniczu wulgarności. Mówi się: ktoś „robi sobie jaja”, „nie rób sobie jaj”. Muszę przyznać, że dawniej ten zwrot osobiście bardzo mnie raził, uznawałem go za nie nadający się do tekstów publicznych. Tak jak wtedy, gdy przed paroma laty, krzyżówkę pewnego czasopisma zatytułowano „Jajem grubym”. Odebrałem to z ogromną niechęcią, pomimo tego, że owa krzyżówka utrzymana była w konwencji żartobliwej. Innym razem pewien polityk powiedział o własnej żonie: „zawsze mi mówi: nie rób sobie jaj”. Pomyślałem wtedy, że gdybym ja tak zacytował swoją żonę w publicznych mediach, ona chyba podałaby sprawę o rozwód… Dzisiaj widzę, że zwrot ten bardzo stylistycznie zneutralniał. Co nie znaczy, że mówię „idźcie do telewizji, do radia i mówcie o jajach”.
W dzisiejszej polszczyźnie mamy też skłonności do zdrobnień. W okieneczku numer 16 na poczcie odbieramy paczusię, mówimy sobie „do zobaczonka”, o życzeniach „powodzonka” nie wspominając. Również „jajko” uległo tej modzie. Już nie święci się „jajka”, ale „jajeczko”. Te „jajeczka” również mnie rażą, jeśli są zbyt natarczywie i za często używane.
* Jan Miodek, profesor polonistyki i dyrektor Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego.
* * *
Ewa Bartnik
Orkiestra symfoniczna w skorupce zamknięta
Pospolite jajko, które tak chętnie jemy podczas świąt Wielkiej Nocy, zawiera w sobie podstawową tajemnicę, z którą my biolodzy borykamy się od stuleci. O tym jak z pojedynczej komórki powstaje bardzo złożony, wielokomórkowy organizm. To coś zupełnie niesamowitego: na samym początku, zanim jeszcze zacznie się ono w cokolwiek rozwijać, składa się w zasadzie z jednej komórki i różnych materiałów zapasowych. Na końcu, po skomplikowanym procesie rozwoju, z jajka wychodzi żywe kurczę.
Aby wytłumaczyć ten proces, mówimy zwykle o genach, regulacji i gradientach. O tym, że pewne procesy muszą zadziałać w określonym momencie, by uruchomić kolejne. Na przykład, komórki nerwowe zaczynają się rozwijać wtedy, gdy przyjdzie na nie kolej. Jeśli stanie się to za wcześnie, nie będzie dla nich właściwego miejsca. Jeśli procesy rozwoju następują nie po kolei, dochodzi do zaburzeń rozwoju. Wtedy zamiast dwóch są trzy nogi, zamiast pięciu – siedem palców i tak dalej. Ten cały skomplikowany proces robi wrażenie czegoś pięknie zorganizowanego. Przypomina grającą symfonię orkiestrę.
W przeciwieństwie na przykład do rozwoju myszy, czy innych ssaków, rozwój jajka odbywa się niejako „na zewnątrz”. Możemy dość łatwo obserwować kolejne stadia. Dzięki tej łatwości przez dziesiątki lat to właśnie na jajkach przeprowadzano ogromną liczbę ważnych dla medycyny eksperymentów. To w nich hodowano na przykład specjalne wirusy, przeznaczone potem do przygotowywania szczepionek.
Nie znaczy to jednak, że o rozwoju kurczęcia wiemy już wszystko. Przeciwnie, o ile wiem, istnieje tylko jeden organizm, którego rozwój znamy rzeczywiście bardzo dobrze. To malutki nicień, mający nie więcej, niż tysiąc komórek, zwany urokliwie Caenorhabditis elegans. Dokładnie opisano, co powstaje, kiedy, z której komórki i tak dalej. Inne organizmy, o wiele bardziej złożone, takie jak właśnie kurczę, czy mysz, stanowią dla nas ciągle niewiadomą. Bo tak naprawdę, ten „symfoniczny koncert w skorupce” to wciąż ciąg tajemnic. I im bardziej wnikamy w rozumienie, jak on funkcjonuje, tym więcej odkrywamy niewiadomych.
* Ewa Bartnik, profesor genetyki, pracownik Instytutu Genetyki i Biotechnologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN. Prowadzi badania m.in. w dziedzinie genetyki mitochondrialnej.
Robert A. Sucharski
Jajco Holenderskie Blues a sprawa antyku
It was many, many years ago: niezapomniany Jacek Kleyff, wodowskaz z Salonu Niezależnych, wcielił się w skórę – choć może lepiej skorupkę – jajca holenderskiego i z niedającym się podrobić nadwiślańskim akcentem skarżył się w lengłidżu: „aj hew no mazer, aj hew no fazer tu, aj hew no sister…”. Niewinne na pozór biadolenia biednej sieroty kryją w sobie odpowiedź na jedno z najbardziej fundamentalnych pytań, mianowicie o pierwszeństwo kury względem jajka lub odwrotnie, każdego starożytnika natomiast przyprawiają o dysonans poznawczy – jajko, które nie ma ojca ni matki! Nie ulega wątpliwości, że najsłynniejsze jajo kultury klasycznej; łabędzie jajo, z którego wykluły się postaci niezwykle ważne w starożytnej mitologii: Helena i Klitajmestra oraz dwaj Dioskurowie: Kastor i Polluks, ma matkę. Jajo urodziła (zniosła?) Leda. Jak wiadomo, mater semper certa est. To jajo jednak ma także ojca, a w sumie nawet dwóch: boskiego – Zeusa (w tym przypadku – łabędzia) i ludzkiego – Tyndareosa.
By opisać ucztę, mawiali ponoć Rzymianie – a wiemy to dzięki Horacemu – ab ovo usque ad mala: „od jaja po jabłka”, czy też bardziej kulinarnie: „od przystawek do deseru”. Możliwe jest także znaczenie dużo bardziej metaforyczne: „od samego początku aż po sam koniec”. Złośliwcy jednak, którzy za Aleksandrem Dumas, szukają wszędzie kobiety jako praprzyczyny wszelkich kłopotów (cherchez la femme!) i w dodatku analizują rozmaite znaczenia słów (łacińskie malum oznacza zarówno ‘jabłko’, jak i ‘zło’, ponieważ nikt nie zwraca uwagi na różnicę w długości łacińskich samogłosek, a w tym przypadku to one właśnie nadają sens słowu), rzymskie kulinarne powiedzenie rozumieją jednak nieco inaczej: „od jaja aż po zło”. Mitologiczne jajo, z którego wykluła się Helena, najpiękniejsza kobieta w historii, staje się zatem przyczyną wszelakich nieszczęść, a w tym konkretnym przypadku wojny trojańskiej i pośrednio gniewu Achillesa:
Który ściągnął klęsk tyle na greckie narody,
Mnóstwo dusz mężnych wcześnie wtrącił do Erebu
A na pastwę dał sępom i psom bez pogrzebu
Walające się trupy rycerskie wśród pola:
Tak to Zeusa wielkiego spełniała się wola
Odtąd, gdy się zjątrzyli sporem niebezpiecznym
Agamemnon, król mężów, z Achillem walecznym*.
Innymi słowy: „end after meni, meni jers pipul sot jajco is klewer end gut, bat after meni, meni jers jajco bikejm tu zbuk, ryli zbuk, jajco bikejm to zbuk, oł je…”. I to by było na tyle.
* Iliada, I, 2-8. tłum. Franciszek Ksawery Dmochowski.
** Robert A. Sucharski, filolog klasyczny, literaturoznawca, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Zastępca dyrektora Instytutu Badań Interdyscyplinarnych „Artes Liberales” UW.
* * *
Piotr Kieżun
Bożonarodzeniowe jajo z Urbino
W pięknym eseju o malarstwie Piero della Francesca Zbigniew Herbert w taki oto sposób opisywał „Madonnę z Dzieciątkiem”, ostatnie dzieło włoskiego mistrza: „Dziesięć postaci otacza Madonnę półkolem, dziesięć kolumn z krwi i ciała, a za nimi rytm ten powtarza architektura. Scena dzieje się w absydzie, nad którą otwiera się pełny łuk i sklepienie w formie muszli. Ze szczytu muszli na cienkiej linie wisi jajo”.
Wszystko się zgadza. Obraz przedstawia tak zwaną „Santa Coversazione”, a więc rozpowszechniony w okresie quattrocenta wizerunek Matki Boskiej z dziecięciem w otoczeniu świętych. Czasami w podobnych przedstawieniach Madonnie towarzyszyły również postacie świeckie. W przypadku dzieła Piero della Francesca oprócz świętych widzimy klęczącego Federico Montefeltro, księcia Urbino, który ufundował ołtarz z wymalowaną sceną. Absyda, o której pisze Herbert, to często powtarzający się w tle ołtarzowy motyw. Przypominając pałacowe bądź kościelne wnętrze nadaje całemu wydarzeniu odcień dostojeństwa i powagi. Ale jajo? Po co jajo w scenie z Madonną, i to w samym centrum kompozycji?
Jak większość niewyjaśnionych wprost malarskich zagadek, jajo z obrazu della Franceski obrosło przez wieki grubą warstwą komentarzy. Sam Herbert przypomina o jego symbolice tajemnicy życia. Według poety Piero, który był wówczas u kresu swoich dni, w bardzo osobisty sposób przekazał w tej malarskiej metaforze prawdę o misterium nieśmiertelności. W tym sensie jajo umieszczone dokładnie nad głową Madonny pełni tę samą rolę, jaką pełnią wielkanocne pisanki – stanowiąc esencję ptasiego życia, przypomina o chrześcijańskiej obietnicy zmartwychwstania.
W obrazie Piero della Francesca o samym zmartwychwstaniu lub zapowiedzi zmartwychwstania nie ma jednak bezpośrednio mowy. Ołtarz nie przedstawia piety, lecz „Madonnę z Dzieciątkiem”. Jajo nie może więc być jajem „wielkanocnym”. Jest to raczej – jakkolwiek by to dziwnie nie zabrzmiało – jajo „bożonarodzeniowe”.
Taka interpretacja ma swoje głębokie uzasadnienie. Cała rzecz leży w pochodzeniu owego enigmatycznego przedmiotu. Dziś patrząc na wizerunek zawieszonego pod sklepieniem jaja, kojarzymy go odruchowo z jajkiem kurzym, co w religijnym kontekście od razu przywodzi na myśl wielkanocną pisankę. Mieszkańcy XV-wiecznego Urbino mogli jednak równie dobrze dopatrywać się w słynnym jaju jajka strusiego. Jeśli tak rzeczywiście było, nie pozostawało to bez wpływu na symboliczne znaczenie ornitologicznego detalu.
Struś w niezliczonych średniowiecznych bestiariuszach kojarzony był głównie ze specyficznym stosunkiem do swego potomstwa. Jak czytamy w „Fizjologu”, wczesnochrześcijańskim greckim tekście: struś „kiedy chce znieść jaja, rozpoznaje właściwą porę dzięki powietrzu. Gdy zatem nastaje wielki upał, struś udaje się nad brzeg morza i tam znosi jaja. Następnie przykrywa je piaskiem i odchodzi, zapomniawszy o nich. Gdy jaja nagrzeją się od żaru słonecznego, wydostają się z nich pisklęta, zwane strusiami”.
Struś był więc przede wszystkim symbolem niedbalstwa rodziców względem dzieci, o czym pisał św. Bazyli. Ale zapominalstwo egzotycznego ptaka było również interpretowane w zupełnie inny sposób. Właśnie dlatego, że nie wysiadywał jaj, z których młode wykluwały się poniekąd same, struś stał się symbolem niepokalanego poczęcia. Jajo z obrazu Piera della Franceski musiało nieść ze sobą właśnie taki sens. Tym bardziej, że nieprzypadkowo zostało umieszczone w jednej osi z Madonną i małym Jezusem.
Czy „bożonarodzeniowa” interpretacja zagadkowego detalu „Madonny z dzieciątkiem” jest wystarczająco przekonująca? Prawdopodobnie nie na tyle, by zakończyć dalsze spekulacje na ten temat. Pewne jest jednak, że w gruncie rzeczy wcale nie wyklucza się z interpretacją „wielkanocną”. Z chrześcijańskiej perspektywy obie ze sobą współgrają. Wspomniana przez Herberta tajemnica życia to przecież tajemnica zarówno Zmartwychwstania, jak i Wcielenia, bez którego do Zmartwychwstania w ogóle by nie doszło.
* Piotr Kieżun, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, doktorant w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW.
** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk
*** Autor obrazu: Piero della Francesca (źródło)
**** Autor koncepcji numeru: Jarosław Kuisz
„Kultura Liberalna” nr 64 (14/2010) z 6 kwietnia 2010 r.