Paweł Majewski
Kultura (Zachodu) nie działa
Europejczycy otrzymywali rachunki kulturowe znacznie rzadziej niż je wystawiali. Sto lat temu na ocenę kultury Zachodu odważył się Henry James, który pokazał starych Europejczyków widzianych przez młodych Amerykanów, zrobił to na swój zawoalowany sposób – i został za to skrytykowany przez jednych i drugich. Tołstoj i Conrad budowali swoje krytyki na podstawie alternatywnych modeli tej samej kultury. E. M. Forster ograniczał się do melancholijnej zadumy nad tym, co dziś nazywamy „zderzeniem cywilizacji”. Moda (albo powinność) pryncypialnego rozliczania kultury Zachodu za jej winy i za jej wyczerpanie zaczęła się dopiero po rewolucji lat sześćdziesiątych, a przybrała na sile w ostatniej dekadzie ubiegłego stulecia, kiedy do krytyków „wewnętrznych” dołączyli nowi rozgrywający – przede wszystkim muzułmanie. Dziś za naczelnego „lustratora” Zachodu, przynajmniej w dziedzinie literatury, uchodzi Michel Houellebecq. Jednak rośnie mu silna konkurencja.
Powieść Christosa Tsiolkasa Martwa Europa napisana jest w formie narracji pierwszoosobowej, a świat jej bohatera – greckiego imigranta z Australii, który podróżuje po Starym Kontynencie – widziany jest przez trzy filtry; są nimi seks, religia i naród. W Europie pierwszych lat XXI wieku filtry te działają, jak się okazuje, wyjątkowo silnie. Isaac odwiedza po kolei Grecję, Wenecję, Pragę, Paryż i Londyn. Przybywając do tych miejsc można posłużyć się dziś kilkoma scenariuszami podróży – na przykład scenariuszem typu „Michelin” (oglądamy atrakcje krok w krok za instrukcjami z przewodnika), typu „Muratow” (oddajemy się wysublimowanej kontemplacji dzieł sztuki i miejsc pamięci kulturowej) albo typu „co jest grane” (zaliczamy komplet topowych imprez sezonu). Możemy też zaryzykować „stochastyczną przechadzkę”, podążając za chwilowymi impulsami. Niezależnie od tego, jak zaplanujemy naszą podróż, trudno nam będzie uniknąć uwikłania w kulturę, ponieważ sama instytucja „podróży” jest wynalazkiem kulturowym. O ile tylko nie jedziemy do obcego kraju w ściśle określonym konkretnym celu, którego osiągnięcie zajmuje nam cały spędzony tam czas, nasza podróż ustrukturowana będzie według uwikłanych w nią treści kultury. Jednak dla bohatera Martwej Europy treści te nie mają znaczenia. Lub raczej mają znaczenie wyłącznie negatywne. Jeśli w ogóle widzi on którekolwiek z obiektów definiujących europejską pamięć kulturową, dostrzega je wyłącznie jako bezbarwne tło rzeczywistych zdarzeń, jakie rozgrywają się wokół niego i w nim.
A są to zdarzenia, które w sprawozdaniach prasowych określa się jako „brutalne” i „drastyczne”. Europa jest pogrążona w pamięci o koszmarach wojennych, w nienawiściach rasowych i w konfliktach narodowych, które Isaac odkrywa niejako przy okazji odkrywania własnej przeszłości rodzinnej. Wszystkie te traumy występują w postaci czystej, niezapośredniczonej ani „dialogiem”, ani „wybaczeniem”, ani „zrozumieniem”, ani żadnym innym paliatywem. „Kultura” – rozumiana jako residuum przeszłości ucieleśnione w zabytkach, w sztuce i literaturze – nie może ich uleczyć, ponieważ sama została przez nie unicestwiona, i to tak doszczętnie, że jej materialne pozostałości są już tylko porzuconymi dekoracjami umarłego świata, w których ludzie XXI wieku poruszają się tak, jak średniowieczni attyccy wieśniacy wśród ruin Akropolu. Zresztą brak „kultury” przejawia się zarówno w nieobecności pamięci kulturowej, jak i w braku ogłady, dobrych manier, kultury osobistej. Między martwymi artefaktami bohaterowie obrzucają się wyzwiskami, szarpią się, biją, opluwają, wygrażają sobie… Przejawy czułości momentalnie przechodzą w kłótnie – jak gdyby ani w ludzkim świecie zewnętrznym, ani w wewnętrznym nie było już żadnego punktu oparcia.
Tsiolkas pokazuje czytelnikom negatywną pamięć kulturową (jeśli można posłużyć się tu rewersem jednego z ważnych pojęć współczesnej humanistyki), pamięć wypełnioną koszmarami i strzępami ideologii, pamięć destruktywną, głęboko zdeformowaną. Historia w takim ujęciu domaga się nie źródłoznawstwa, lecz psychoanalizy – a pragnienie to poświadczone jest dodatkowo silnym związkiem między dziejowością a seksualnością widocznym u bohatera Tsiolkasa. Seks pokazany jest w tej powieści w bardzo dużych ilościach i zawsze jest to seks na granicy bólu a czasem ją przekracza. Jest bliski śmierci. Nie ma w nim śladu romantyzmu ani empatii. Mity zachodniego erotyzmu zostają rozbite tak samo jak mity historii i sztuki. „Kiedy pojedziesz do Europy, zobaczysz Łuk Galeriusza” – mówi małemu Isaacowi ojciec, grecki lewicowy uchodźca w Australii. Lekko paranoiczny czytelnik odkładając tę powieść, może się zastanawiać, czy nazwa tylko tego jednego spośród tysiąca znaczących zabytków Grecji i Rzymu nie padła tu dlatego, że u IV-wiecznego chrześcijańskiego pisarza Laktancjusza czytamy wyjątkowo barwny opis złośliwego nowotworu genitaliów, który był przyczyną śmierci tego cesarza.
Wojna, Zagłada, nienawiści rasowe, imigracja, wykorzenienie – tym żyje Europa na początku XXI wieku według Christosa Tsiolkasa. „Humanizm” nie ma znaczenia, chyba że jako awers „anty-humanizmu”. Bo brak „kultury” nie pozostawia po sobie zupełnej próżni – zastępują ją demony, widma, duchy i upiory, wcielające w siebie nieuleczalnie chorą przeszłość. Sceny, w których pojawiają się one wśród ludzi, należą do najbardziej sugestywnych fragmentów tej powieści. Tsiolkas odwołuje się – w miejsce tradycji klasycznego humanizmu, której spodziewalibyśmy się po bardziej konwencjonalnym pisarzu podróżującym po świecie śródziemnomorskim – do zasobu ludowych wierzeń, do starych guseł, zabobonów i ludowych przesądów. To one tłumaczą rzeczywistość współczesnej Europy. To nimi da się opisać XX wiek trafniej niż filozofią i literaturą. Jest coś uderzająco trafnego w tym powrocie do korzeni, do mitycznych i magicznych źródeł naszego bytu, które zaklinają jego pierwotną grozę – i nawet jeśli nie cała powieść Tsiolkasa wytrzymuje krytyczny osąd, to ten jej wątek na pewno można uznać za udany. (Wypada tu dodać, że powieści dobrze przysłużył się tłumacz, który przekonująco oddał płynność i brutalność tej prozy. Czyta się ją prawie bez potknięć. Na stronie 208 lepiej niż „znaki pokoju” wyglądałyby „pacyfy”. Może zbyt często pojawia się przymiotnik „jełki” – skrajnie rzadki we współczesnej polszczyźnie. Można też dyskutować o doborze wulgaryzmów – które stanowią istotny składnik leksyki bohaterów – ale cięższych uchybień trudno się w tym tłumaczeniu dopatrzeć.)
Tsiolkasa warto porównać z innym greckim imigrantem – Amerykaninem Jeffreyem Eugenidesem, którego pierwsza powieść Przekleństwa niewinności została z dużym sukcesem sfilmowana, a druga – Middlesex – zrobiła furorę wśród krytyków genderowych, ponieważ autor opowiedział w niej historię USA ostatnich stu lat z perspektywy transseksualnego bohatera należącego do greckiej diaspory. Eugenides uruchomił tam repertuar klasycznych aluzji po to, żeby opisać nim – w ironiczny i zdystansowany wobec tradycji klasycznej sposób – szereg bardzo aktualnych problemów społecznych (płeć, rasa, naród). Obaj pisarze – Grecy z pochodzenia, których historia ubiegłego wieku rzuciła na antypody – opowiadają XX wiek. Obaj zajmują pełną nieufności postawę wobec wielkiej tradycji własnego narodu i utraconego kontynentu. U obu znaczący jest zupełny brak odwołań do literatury greckiej XIX i XX wieku (jak wielka to różnica wobec choćby pisarzy polskiej emigracji XX-wiecznej). Obaj mierzą się z nadzwyczaj trudnym zadaniem, jakim jest znaczące przemilczenie odległej przeszłości po to, by tym głośniej przemówiła teraźniejszość.
Nawet, jeśli Tsiolkas leczy swoim pisaniem jakieś ciężkie problemy osobiste (a czy cała nowoczesna literatura nie jest taką osobisto-kulturową autoterapią?), to przy okazji daje czytelnikom produkt, któremu warto poświęcić trochę uwagi. Jest coś gorzko ironicznego w fakcie, że tak wyjątkowo słony rachunek wystawia Europie grecki imigrant z Australii.
Książka:
Christos Tsiolkas, Martwa Europa, przeł. Maciej Płaza, Wyd. Replika, Zakrzewo 2010 [oryg.: Dead Europe, Vintage 2005].
* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
„Kultura Liberalna” nr 66 (16/2010) z 13 kwietnia 2010 r.