Łukasz Kowalczyk

Raster starego mistrza

Zdaniem Wikipedii, raster to „symulacja obrazu wielotonalnego za pomocą obrazu jednotonalnego w postaci drobnego wzoru”.

Innymi słowy, jeśli nie mamy wystarczającej liczby odcieni, a chcemy żeby obrazek wyglądał naturalnie, możemy stawiać czarne kropki na białym tle. Mniejsze i większe. Im większe, tym czarniej; im mniejsze, tym jaśniej, bliżej bieli.

Wyglądać to będzie jak obraz o wielu odcieniach, póki ktoś nie weźmie lupy i się nie przyjrzy.

Po obejrzeniu filmu Allena, zatytułowanego „Whatever works” (co na polskie należało oczywiście przełożyć na „Co nas kręci, co nas podnieca”…) jestem prawie pewien, że owa technika została w nim przez reżysera zastosowana.

Co do treści i nastroju tego obrazu, pozostaje odesłać do recenzji Krzysztofa Olichwera zamieszczonej w poprzednim numerze „Kultury Liberalnej” (W tej szczerości jest metoda). Wypada się zgodzić z tezą Autora o powrocie Allena „na stare śmieci”. I to nie tylko w kontekście miejsca akcji, ale i nastroju filmu. Powodowane trywialnymi zdarzeniami zwroty akcji, urocze histerie, drwiny z patosu, ekran ociekający autoironią. Tasiemcowe monologi, wpatrywanie się widzowi prosto w oczy, patchwork wysokiego i niskiego rejestru. Wreszcie zupełnie niezrozumiała skłonność ładnych dziewcząt do zakochiwania się na zabój w nowojorskich kapłanach geriatrii i hipochondrii. Wszystko to Allen serwuje nam od 30 lat… Z krótkimi przerwami na wycieczki w stronę odrealnionych post-slapstikowych komedii. Jednak zmieniła się technika.

We „Wrześniu” czy „Mężach i żonach” portrety były narysowane z taką psychologiczną poprawnością, aż brał człowieka smutek. I tylko sardoniczne dialogi dowodziły, że nie oglądamy Bergmana . W ”Manhattanie” i „Annie Hall” poprawność ustępuje nieco miejsca subtelności. Zrobiło się mniej ponuro, ale psychologiczny weryzm nie oddał pola. Fabuła jest prosta i oszczędna, tempo powolne, kreska cienka, koloryt bogaty, a odcieni wiele.

Natomiast w „Whatever works” protagoniści są ledwie ociosani, a profile psychologiczne zmieniają im się równie stochastycznie i niefrasobliwie, jak kameleonom cierpiącym na problemy hormonalne. Za grosz cieniowania i półtonów. Zero. Tylko czerń i biel. Za to niesłychanie wiele kropek. Strasznie dużo słów, zdarzeń, esów-floresów i narracyjnych wygibasów. A mimo to, oglądając mamy wrażenie, że to stary Allen. Czy tylko dlatego, ze scenariusz filmu powstał tak dawno? Nie sądzę. Myślę, że reżyser się trochę znudził techniką szkiców piórkiem i postanowił popróbować tak lubianego przez współczesne kino rastra.

Jest w filmie scena, gdy młodziutka małżonka uczy swego leciwego męża Borysa jeździć na rowerze. To dla niego nowość, ale mimo przerażenia i chromej nogi wsiada na bicykl, i jakoś tam sobie radzi. Wygląda jednakowoż na tym rowerze pociesznie.

Allen stosując nowe techniki prezentuje się dużo lepiej niż Borys Yellnikoff. Choć w przypadku obu dżentelmenów pojawia się to samo pytanie: na co im to?

Film:

„Whatever works” (Co nas kręci, co nas podnieca)
Reżyseria: Woody Allen
Dystrybutor: Kino Świat
USA 2009

* Łukasz Kowalczyk, radca prawny, członek Redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 68 (18/2010) z 27 kwietnia 2010 r.