Tomasz Kozłowski

Dlaczego tradycja, modernizm, a nawet post-modernizm nie wystarcza ?

Dlaczego człowiek uznaje za niedopuszczalne torturowanie innego człowieka jednocześnie dopuszczając jeszcze gorsze torturowanie zwierząt ? Peter Singer odkrywa uzasadnienia praw zwierząt od trzydziestu lat, szukając nowych praktycznych argumentów ze zrodzonym w dużej mierze pod jego patronatem globalnym ruchem na rzecz praw zwierząt jak i szukając kolejnych argumentów filozoficznych, wpisując wyzwolenie zwierząt w swą koncepcję globalnej etyki praktycznej, której udało się zafascynować świat. Tak potężne wysiłki samego Singera, jak i lawina idących za nim jak i przeciwko niemu oznaczają, że zasygnalizowane już odpowiedzi nadal wymagają dalszej pracy.

Poniżej szukam dodatkowych argumentów, całkowicie, jak przynajmniej sądzę, pogrążonych w Singerze, a jednocześnie na parę chwil patrzących na niego z boku jak też próbujących uzupełnić jego tezy z zakresu filozofii prawa, w tym wymiarze – bardzo praktycznej filozofii prawa. By zacząć rozumieć Singera trzeba zrozumieć, iż należy on do twórców wyjątkowych na współczesnej mapie kultury Zachodu (w Polsce m.in. Marek Siemek, Maria Szyszkowska, czy też ta, którą szerzej zaczęto poznawać już po jej niedawnej śmierci – Barbara Skarga), uznających bezpośrednią sprawczość ludzkiego myślenia, uznających, iż to, co po polsku tak pięknie nazywał Ludwik Krzywicki „wędrówką idei” faktycznie tworzy rzeczywistość człowieka i zwiększające się rzeczywistości od niego zależne.

Singer twierdzi, że dotychczasowe odpowiedzi kultury Zachodu na nasz, ludzki stosunek do zwierząt, są niewystarczające, co więcej, ciągle wodzą nas na manowce. Zarówno judaizm jak i chrześcijaństwo są nie tylko przeciwko prawom zwierząt, ale uzasadniają ich traktowanie jak rzeczy (tzw. reifikacja, podniesiona w do rangi prawa), stemplując totalną wyższość człowieka nad zwierzętami absolutystyczną definicją człowieka (czyńcie sobie ziemię poddaną, nawet św. Tomasz nie mówi inaczej – Singer uzupełniająco dostrzega wysiłki św. Franciszka i Jana Pawła II). Takie stanowisko jest istotne w Polsce. Nawet jak ktoś nie wierzy, to odwołuje się do tradycji katolickiej. Odwołanie to jest ważne bo służy za odwołanie ostateczne – jak jest kłopot w jakiejś dyskusji, to właśnie ostatecznie przywoływana jest owa tradycja. Często, pewnie nad wyraz często, jest też i tak, że Ci, którzy zdejmują z siebie ciężar myślenia, odruchowo, podświadomie sięgają do religii.

Argument z religii sprawia dodatkowy kłopot – powoływanie się na niego to z punktu widzenia prawnego katastrofa. Pojęcie dogmatu jednej religii ucieka koncepcji współczesnego prawa (dodajmy na wszelki wypadek – post-feudalnego, czyli nie wyróżniającego uprzywilejowanych stanów), które ma być prawem dla wszystkich (decydująca dla Singera zachodnia koncepcja równości). Singer podkreśla jeszcze jeden element, tak gubiony w Polsce. Chrześcijaństwo, wybijając się na religię panującą w Europie czyni to przez Rzym, wpisując się w to, co w Rzymie najgorsze: w prawo, które reifikuje zwierzęta oraz w coraz bardziej rozbuchane dążenie do czystej władzy/czystej instytucjonalności i do bezwarunkowej przyjemności/użyteczności fizycznej. Anty-zwierzęce myślenie łączy niezwykle silny mariaż Sacrum i Imperium.

Co ciekawsze, oficjalnie post- a przynajmniej a-religijna filozofia oraz odrzucający religię modernizm, w stosunku do zwierząt wyjątkowo konsekwentnie podążają śladem swojego adwersarza, wzmacniając go scjentystyczną wizją ujarzmiania przyrody oraz już całkowicie własnym pomysłem na pożegnanie etyki. Skromniejszy w tym zakresie post-modernizm (którym się Singer specjalnie nie przejmuje, może i słusznie) nie rozwiązuje problemu, dopuszczając do głosu wszelkie dyskursy a przy okazji wracając do religii w postaci tzw. post-sekularyzacji, np. u nas modnej i wpływowej teologii politycznej. Na jeden zasadniczy wniosek z teologii politycznej warto jednak zwrócić uwagę – immanentność myślenia religijnego w każdym typie myślenia publicznego. Z interesującego nas punktu widzenia można zapewne powiedzieć – „może i coś w tym jest ?”, może to jest właśnie jedna z głównych przeszkód opuszczenia myślenia anty-zwierzęcego ?

Negatywne uwagi Singera należy jeszcze wzmocnić. Skażenie naszego myślenia wywodzi się niestety z tak teraz idealizowanej Grecji. Już u tych naszych kulturowych antenatów przemoc, wojna, w opakowaniu demokracji rządy tłumu na przemian z rządami najbogatszych, niewolnictwo jest wpisane w ich codzienność – a zwierzęta i kobiety to rzeczy. To też zapewne jedna z ważniejszych kalek pojęciowych, tkwiących w głowach męskich Europejczyków. W XIX wieku mawiano: „skoro chcecie przyznać prawa kobietom, to może i zwierzętom ?” Sporo się zmieniło, ale też sporo zostało. Z jednej strony biali, oficjalnie wierzący i mocni mężczyźni, z drugiej strony słaby, całkowicie podporządkowany świat. Nawet słabiutkie uznanie tej drugiej strony oznaczało by silne nadwerężenie tej pierwszej.

* * *

Ale moim zdaniem jest jeszcze gorzej – na aktualnym końcu naszej cywilizacyjnej ewolucji. U Singera znajdujemy zdanie, iż J. Bentham był jednym z pionierów odkrywania potencjalności praw zwierząt. Jednocześnie krytykuje on współczesne, powszechnie przyjęte ubranie intelektualnego dziecka Benthama – utylitaryzm – za to, iż składa się tylko z dosłownie pojmowanej materialnej, bieżącej przyjemności jednostkowej. Idąc tropem Singera można odkryć, iż obecny utylitaryzm uciął sam swoją głowę. Etyka praktyczna Singera to jedna wielka polemika z końcem praktycznego wartościowania, z końcem etyki i ze spłaszczeniem utylitaryzmu. Moja interpretacja próbuje szerzej uzasadnić i zarazem uwypuklić tezy Singera. Próbuje pokazać fenomen polegający na uznaniu, iż otaczający nas sposób gospodarowania (jak najbardziej przez człowieka wymyślony i stworzony, ale właśnie to z obecnego „myślenia” ucieka) jest rzeczywistością od nas niezależną, jedyną możliwą, której trzeba się poddać, i w którą jest wpisana pozycja zwierząt jako nadal rzeczy będącej częścią reprodukcji, zysku i przyjemności. Nie możemy z tego wyjść.

Dlaczego ?

Wielce pomocna w wyjaśnianiu jest wręcz paradoksalnie mało znana praca Wiktora Osiatyńskiego „Wizje Stanów Zjednoczonych w pismach Ojców Założycieli”*. „Przeszedłszy drogę od ubóstwa do sukcesu, zarówno ekonomicznego, jak i społecznego, Franklin uważał, że sukces swój zawdzięcza cnotom, które z niespotykaną cierpliwością praktykował. Przyjęcie podobnego wzorca doradzał innym. Jego „Almanach biednego Ryszarda”, „Droga do bogactwa”, a potem „Autobiografia” stworzyły najsilniejszy zbiór wierzeń przeciętnego Amerykanina, wyrażający się w przekonaniu, że każdy człowiek swoim własnym wysiłkiem, przedsiębiorczością i pracowitością może się wspiąć na szczyty drabiny społecznej. Mimo zmienionych warunków społecznych i ekonomicznych oraz coraz większych trudności w osiągnięciu indywidualnego sukcesu przekonanie to utrzymuje się w Ameryce po dzień dzisiejszy. Dla większości Amerykanów Franklin jest twórcą mitu społecznego, wyrażającego się formułą spopularyzowaną w XIX wieku przez Horatio Algera: „z pucybuta na milionera”, i jednym z pierwszych, którzy mit ten w swoim życiu urzeczywistnił.”**

W następnym zdaniu Osiatyński umieszcza swój komentarz o istotnym ciężarze gatunkowym dla pojmowania ewolucji utylitaryzmu jako wartości prawnej. „Warto jednak pamiętać, że do amerykańskiej świadomości potocznej wszedł tylko fragment rad Franklina i część jego osobistego przykładu. Dla autora „Drogi do bogactwa” sukces materialny był tylko częścią życia, środkiem wiodącym do celu. Kiedy zaś człowiek osiągnie ów sukces i zapewni sobie niezależność, powinien zacząć żyć odmiennym, pełniejszym życiem. Tak właśnie zrobił w 1748 r. sam Franklin, zadowalając się dochodami z drukarni i poświęcając się eksperymentom naukowym, miast bezkresnego pomnażania bogactwa. Dla większości jednak Amerykanów to, co było dla Franklina tylko środkiem, stało się celem ostatecznym, i w tej znacznie uproszczonej i zwulgaryzowanej formie twórca „Almanachu biednego Ryszarda” wszedł do amerykańskiej mitologii sukcesu”***.

Spróbuję dokonać krótkiej syntezy ewolucji utylitaryzmu. Najpierw powstają wersje utylitaryzmu jako rozbudowane koncepcje ogólnych wartości praktycznych (co można nazwać pełnym utylitaryzmem). Potem zostaje z nich wersja zwulgaryzowana (co można nazwać pół-utylitaryzmem), stając się do dziś obowiązującą wartością praktyczną. Ta z kolei ma tak potężną moc oddziaływania, iż żyjący ją adresaci zapominają o jej istnieniu w tym sensie, że uważają ją za jedyną formę życia, (co można z kolei roboczo nazwać znihilizowanym utylitaryzmem). Prowadzi to w końcu do sytuacji, w której możność kreowania przez ludzi tu i teraz mądrości mającej wyznaczać ich życie praktyczne wydaje się jedną z najbardziej niepoważnych koncepcji – znihilizowany utylitaryzm wyłącza zdolność postrzegania roli wartości w życiu praktycznym. Powstaje układanka: od totalizacji jednej wartości normatywnej (bo jednak nawet u Ojców Założycieli pojawia się zaczyn totalizacyjny, przy oczywiście otwartej dyskusji o jego ewentualnych pozytywach i negatywach) przez jej dekapitację i przetrącenie kręgosłupa.

Jeszcze jeden aspekt wydaje się być ważki. Pojęcie „utylitaryzm” zawiera w sobie wiele źródeł myślowych. To między innymi ścisłe powiązanie z szeregiem elementów pozytywistycznego budowania scjentyzmu. Na plan pierwszy wysuwa się tu długa, kręta i wielu miejscach prowadząca przez szerokie przestrzenie droga rozdzielania faktyczności i normatywności z hasłem znanym na naszym kontynencie jako Wertfrei – wolności od wartości. Bardzo ważny moment w pojmowaniu utylitaryzmu to ujrzenie „kroczącej transformacji” naukowego rozdzielania faktyczności i normatywności w – przeważnie nieuświadamiane – rozdzielanie ideologiczne****. Rozdział ten staje się stopniowo jednym z zasadniczych filarów utylitaryzmu jako wartości praktycznej. To co miało być a-wartościowe stało się supra-wartościowe – można powiedzieć, że utylitaryzm wpadł we własne sidła. Na końcu zaś jego ewolucji powstał jeszcze jeden element: zamknięcie koła w postaci uznania postawy supra-wartościującej za postawę a-wartościującą, czyli mającą naukowe podstawy. Prościej mówiąc pół-utylitaryzm dorobił się jeszcze jednego opakowania w postaci twierdzenia, że uczynienie z okrojonego utylitaryzmu celu człowieczego życia nie tyle jest wyborem co poznaniem ludzkiej natury i naturalnego środowiska człowieka. W ten oto sposób pół-utylitaryzm spełnia w dwójnasób założenia twierdzeń z którymi jakoby usilnie walczy to znaczy twierdzeń klasycznego, religijnego prawa natury oraz twierdzeń tak zwanego realnego socjalizmu: efektywnie wprowadza do powszechnego by tak rzec obrotu pojęcia „jedynie słusznego/moralnego światopoglądu” i „światopoglądu naukowego”.

Taki efekt dziejów utylitaryzmu jest jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym problemem współczesnego świata w tym sensie, że brak rozpoznania znaczenia wartości praktycznych jako takich powoduje, że nawet osoby, które widzą konieczność wychodzenia poza uproszczony utylitaryzm albo poza utylitaryzm w ogóle, mają wielkie problemy z opuszczeniem tego sposobu myślenia. Chcąc nie chcąc dane wartości normatywne strukturalizują cały język społeczny – nawet Ci zbuntowani nim mówią. Nawet ochrona zwierząt jest poddawana w tej chwili całkiem udanej próbie wtłoczenia jej w korporacyjny i medialny biznes.

Podsumujmy argumenty pokazujące konieczność odejścia od dotychczasowych ścieżek myślenia – niemyślenia praktycznego jako uzasadnień praw zwierząt. Po pierwsze europejskie religie są anty-zwierzęce, po drugie filozofia w jej zasadniczo zaakceptowanych nurtach, potwierdza ten typ myślenia, zarówno filozofia tradycyjna, modernistyczna jak i post-modernistyczna. Po trzecie współczesność generalnie porzuca myślenie praktyczne, uznając, iż dekoracyjnie, dla przyzwoitości itp. można ochraniać środowisko i zwierzęta, ale „rzeczywistości nie zmienimy”.

I tu pojawia się Singer. Przed nim oczywiście jest jednak sporo ważnych dla uzasadnień praw zwierząt twórców. Nawet wśród tych anty-zwierzęcych są tezy, ważne dla praw zwierząt, jak Kanta dostrzeżenie człowieka nie tylko jako części narodu, ale części ludzkości czy też jego „skazanie” ludzkości na prawo globalne, jeśli ludzkość zamierza przeżyć. Niektórych dostrzega on sam, choć wielu z nich zasługuje na znacznie poważniejsze potraktowanie, jak choćby H. Salt, którego całe życie, prowadzące go do powrotu do natury, złożyło się na piękną opowieść prawdziwego pojmowania egzystencji i esencji zwierząt w kontekście całego przyrodniczego porządku. Niektórych nie dostrzega – szczególnie „boli” brak polskiego filozofa H. Skolimowskiego od lat piszącego po angielsku (tylko drobna część jego twórczosci jest przetłumaczona na język polski), przyjaciela Matki Teresy i Dalajlamy, uznanego w skali światowej głównego twórcy ekofilozofii.

Można też dodać szereg wysiłków prawniczych, doprowadzających do rewolucji praw człowieka. Co prawda ona sama do rewolucji praw zwierząt nie doprowadza, ale przynajmniej daje na to szansę większą, niż dotychczasowe wywodzenie prawa z woli wyłącznie takiej czy innej, zwykle a-rozumowej, większości. Jednak trzeba przyznać, że Singer stawia kropkę nad „i”, pisząc m.in. proste, ale fundamentalne zdanie: „Zasada równości nie opisuje domniemanej rzeczywistej równości ludzi, ale nakazuje pewien sposób ich traktowania.”*****, dodając, że jego stanowisko jest minimalistyczne i zawiera się w różnicy wobec utylitaryzmu klasycznego w „tym, że „najlepsze konsekwencje” są rozumiane raczej jako to, co ogólnie sprzyja realizacji interesów tych, których dotyka, niż to , co jedynie zwiększa przyjemność i zmniejsza ból”******.

Uporządkuję dotychczasowe rozważania za pomocą tezy o wielości rzeczywistości zapoznanego polskiego geniusza L. Chwistka, filozofa, malarza, teoretyka sztuki, logika, matematyka. W ramach poruszanego zagadnienia można wyróżnić trzy etapy – na razie wszystkie mają znaczenie. I z Grecji, i z judeo-chrześcijaństwa i z przeważającej części filozofii człowiek i zwierzę są traktowani jako dwie zupełnie odrębne rzeczywistości, przy czym rzeczywistość ludzka jest nawet „pozytywnie” definiowana wobec rzeczywistości zwierzęcej i przypisana jest jej własność totalnej dominacji nad rzeczywistością zwierzęcą. W drugim etapie rzeczywistości te nadal są traktowane identycznie, ale nakładane jest na nie prawo. Ten etap przechodzi ewolucję, podobną do traktowania własności – od reifikacji zwierząt, czyli początkowego momentu prawnego, który nic nie zmienia, po narastające, szczególnie po II wojnie światowej, w związku z prawami człowieka i ochroną środowiska, nakładanie prawnych „ulg” w doli zwierzęcej i mocno wybiórczych/koniunkturalnych zakazów. Trzeci etap zapoczątkowuje Singer – człowiek i zwierzę są pojmowani (nie tylko, ale „też”) jako część jednej rzeczywistości. Spojrzenie na relację człowiek – zwierzę za pomocą wielości rzeczywistości Chwistka pomaga m.in. w ujrzeniu fundamentalnego zagadnienia. Tylko rzeczywistości ludzkiej można przypisać zło. Człowiek nie tylko jest biernym, ale i czynnym, by nie powiedzieć twórczym podmiotem zła. Już tylko z tego punktu widzenia argumenty znajdujące się w etapie pierwszy i drugim legną w gruzach.

Singer odkrywając uzasadnienie praw zwierząt, odkrywa konieczność nowego spojrzenia na myślenie praktyczne. Zdaje on sobie sprawę, iż musi ono być przeniesione na język prawa i pisze m.in. o konieczności przekraczania państwowego tworzenia prawa na rzecz prawa globalnego, na rzecz konieczności zmiany roli ONZ. Jednak nie wydaje się to wystarczające. Moim zdaniem pełne podążanie tropem Singera prowadzi do zrozumienia tego, iż również prawo jako takie musi ulec przewartościowaniu. To oczywiście temat-rzeka, jednak spróbuję go w dwóch słowach zasygnalizować. Dzięki Singerowi można przekroczyć dosłownie odwieczną nierozwiązywalność dylematu: czy prawo wywodzi się z faktyczności czy z normatywności. Singer odrzuca faktyczność, gdyż na poziomie faktyczności jesteśmy potężniejsi od zwierząt, możemy z nimi zrobić co chcemy i tyle. Singer odrzuca normatywność pochodzącą z zewnątrz, czy to w formie religii, jakiegokolwiek idealnego systemu czy to w formie zwyczajowo przyjętej reguły – tak się robi, i koniec. Za pomocą Singera można odkryć, iż prawo jest odrębną rzeczywistością, wchodzącą w relację z rzeczywistością spajającą ludzi i zwierzęta.

Do tej pory, nawet w łagodnej formule „dobrego traktowania zwierząt” prawo jest zwierzętom narzucane jako rzeczywistość człowieka nakładana (łaskawie) na inną rzeczywistość zwierząt. Od tej pory prawo ma być czerpane z innej rzeczywistości, rzeczywistości zwierząt, współtworząc wspólną rzeczywistość wszystkich obywateli tej Ziemi. Prawo jako odrębna od Sacrum i Imperium rzeczywistość współtworzy rzeczywistość odrębną od tego, co tylko ludzkie i od tego co tylko zwierzęce. I jeszcze jedno – nie wystarczy sama ochrona środowiska, trzeba spojrzeć na wszelką działalność człowieka przez pryzmat zachowania Ziemi i tego, co w ludzkim gatunku najcenniejsze, podobnie nie wystarczy sama ładna nazwa „ochrona praw zwierząt”, zwierzęta trzeba zobaczyć we współistnieniu ze wszystkim, co nam znane i co ma być przez nas tworzone. Spójrzmy na siebie jako na wyjątkowy produkt ewolucji materii, niewiele w procentach struktury genetycznej różniący się od szympansa, ale ta mała różnica ma kolosalne znaczenie – jesteśmy jedyną materią, zdolną ową materię zniszczyć, a tym samym jedyną, której przysługuje odpowiedzialność.

Przypisy:

* W. Osiatyński, Wizje Stanów Zjednoczonych w pismach Ojców Założycieli, Warszawa 1977.
** Tamże, s. 80-81.
*** Tamże.
**** Tu wyróżnia się amerykańska filozofia pragmatyzmu, gdzie zachodzi świadome przekucie rozdziału faktyczności i normatywności w wartościowanie normatywne, między innymi doprowadzające do powstania terminu: „inżynieria społeczna”.
***** P. Singer, Wyzwolenie zwierząt, Warszawa 2004, s. 37.
****** P. Singer, Etyka praktyczna, Warszawa 2007, s. 28-29.

******* Tomasz Kozłowski, doktor nauk prawnych.

„Kultura Liberalna” nr 69 (19/2010) z 4 maja 2010 r.