Katarzyna Kazimierowska
Przekleństwa miłości
Do kin weszły właśnie dwa filmy, które są celebracją prozy życia, uwznioślonej jednak przez największą wartość w życiu człowieka: miłość. O tym samym, choć na swój sposób i w innej przestrzeni czasowej, opowiada Tom Ford w „Samotnym mężczyźnie” i Jane Campion w „Jaśniejszej od gwiazd”*.
Po Tomie Fordzie, legendarnym projektancie z domu Gucciego i jednym z najgorętszych nazwisk w świecie mody, spodziewałam się przede wszystkim filmu wysmakowanego, stylowego, na najwyższym estetycznie poziomie. I dostałam to. W dawce długo zachwycającej po wyjściu z kina. To jeden z doskonalszych wizualnie obrazów, jakie widziałam w tym roku. Ale dostałam też znacznie więcej: historię jednego dnia mężczyzny, którego losu w ostatnich miesiącach życia nikt z nas nie chciałby dzielić.
Jedna z ostatnich scen znakomitego filmu Christophera Hamptona „Carrington” pokazuje tytułową Dorę (Emma Thompson), gdy ta, nie radząc sobie z rozpaczą po utracie ukochanego mężczyzny, decyduje się – z całkowitym spokojem – na desperacki, samobójczy krok. Podobną decyzję, po ośmiomiesięcznej agonii samotności spowodowanej utratą partnera, z którym spędził 16 lat, podejmuje tytułowy single man u Forda, zagrany brawurowo przez Colina Firtha. Ze świadomością, że utracona miłość była sensem jego życia, a jednocześnie z rytualną skrupulatnością, podobną do tej przy porannej toalecie czy przygotowaniach do zajęć na uczelni, planuje swoje samobójstwo.
Kolejne czynności George wykonuje z rezygnacją człowieka, dla którego życie to równia pochyła, a świat stracił kolory. Reżyser pokazał obrazy odbierane przez głównego bohatera dosłownie grą odcieni i świateł. Wspomnienia nasycone są barwami, każda scena jest słoneczna, pulsuje energią, radością życia, podczas gry teraźniejszość jest wyblakła i stonowana. Głęboka żałoba nie odbiera jednak Georgowi zmysłu obserwacji i spostrzegawczości, a te pozwalają wychwycić piękno ciała w ruchu, upojny zapach perfum sekretarki, urodę wieloletniej przyjaciółki, dowcipną rozmowę z dzieckiem, atrakcyjność potencjalnego kochanka. Życie straciło sens, ale wydaje się dopominać o uwagę, zaczepia bohatera, kusi nieczęsto, ale intensywnie. Przypadkowo spotkanymi ludźmi stara się ratować go przed nim samym. Ale kiedy to się udaje, ironiczny los i tak dopomina się o swoje.
Jedna rzecz szczególnie zastanowiła mnie w zaprezentowanym przez Forda obrazie (który zresztą jest adaptacją doskonałej powieści Christophera Isherwooda). George żyje ze swoim partnerem przez 16 lat w powojennej Ameryce (kiedy go poznajemy są lata 60.). Ukrywa swój związek, a jednocześnie, jakby na przekór, mieszka w modernistycznym bungalowie z przeszklonymi, prawie transparentnymi ścianami (swoją drogą ciekawy zabieg w niespokojnej politycznie i konserwatywnej obyczajowo Ameryce). Pozwala to wścibskiemu oku obserwować życie jego mieszkańców. A jednak, paradoksalnie, zarówno miłość jak i żałoba po niej, pozostają jego prywatną sprawą.
Ford pokazał miłość, samotność, żałobę w sposób bardzo uniwersalny, jednak nie zajmując stanowiska wobec głośnych ostatnimi laty takich obrazów, jak „Obywatel Milk”, „Tajemnica Brokeback Mountain” czy chociażby w „Mojej pięknej pralni”. Czy nie starczyło mu odwagi? A może uznał, że sprawa miłości jest sprawą indywidualną każdego z nas i nikomu nic do tego?
A jednak – w kilku krótkich, choć charakterystycznych scenach – przemyka wątek nietolerancji (o nieco humorystycznym i niegroźnym zabarwieniu) i strach podskórnie toczący George’a. Czy jest on większy po stronie podejrzanych mniejszości, czy też tępiącej je większości prawomyślnych, wierzących i kochających obywateli? Sama oglądałam film Forda jako uniwersalną w swojej wymowie opowieść o utracie (choć na sali kinowej dostrzegłam zdecydowanie więcej damskich niż męskich miłośników odtwórcy głównej roli).
Podkreślmy na koniec, że perfekcja gry aktorskiej Colina Firtha to największy atut, obok doskonałej estetyki, tego filmu. Aktor kilka lat temu zagrał równie przejmującą rolę wdowca, który wraz z córkami przenosi się do Genui („Genova”). Tam konieczność zajęcia się dziećmi siłą rzeczy odsunęła dręczące myśli o ukochanej żonie. W „Single man” nie pozostaje jednak nic. Nic, prócz wspomnień i własnego odbicia w lustrze.
Film:
Single Man (Samotny mężczyzna), reż. Tom Ford, USA 2009, dystrybucja Gutek Film.
* O najnowszym filmie Campion – za tydzień.
** Katarzyna Kazimierowska, redaktorka kwartalnika „Res Publica Nowa”. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 71 (21/2010) z 18 maja 2010 r.