Paweł Żerański
Homo Polonicus przy stacji S-Bahnu Friedrichstrasse
Kroczący po polach pełnych historycznej, polskiej krwi Książę Stanisław wierzy, że zostanie królem Polski i o tej wielkości marzy. Jest księciem, posiada dobra, na tych dobrach pracują na niego chłopi. Liczy się z nim ksiądz, Żyd, Niemiec, Rosjanin, Ukrainiec. Pracuje dla niego Francuz. Sen o królewskiej wielkości jest jednak snem szalonym, śnionym na łóżku szpitalnym przez człowieka niespełna rozumu, przykuwanego do tego łóżka przez pielęgniarzy.
Odgrywający swoją rolę społeczną pana w tradycyjnym trójkącie – pana, księdza i plebana – książę Stanisław doskonale rozumie finansowe potrzeby Kościoła katolickiego, jednak nie jest gotów ich zaspokoić. Przeklina Żyda od niewiernych i nie ma nic przeciwko spaleniu go w końcu w piecu, ale tak naprawdę tylko dlatego, że chciałby stargować w dół cenę, której ten się od niego domaga. Boi się Niemca Strocha, bo ten jest dla niego groźnym konkurentem w rolnictwie, ze względu na wykorzystywaną wiedzę ekonomiczną i „machinę”. Przeciwko Strochowi i jego machinie potrafi stworzyć alians z Kościołem katolickim i chłopami. Na Strocha potrafi napuścić chłopa (ukraińskiego?), który piłuje w okolicy panów. Francuski lokaj i jego przypadkowa śmierć z ręki chłopa są dla księcia Stanisława trochę śmieszne, a trochę żałosne, ale nie straszne lub tragiczne. Z Rosjaninem brata się w pijaństwie i wyprawach do burdelu, którego główną atrakcją jest francuska prostytutka „niosąca do Polski kaganek [najpewniej erotycznej] oświaty”.
Janusz Opryński i Witold Mazurkiewicz inspirowali się podobno książką Marii Janion „Do Europy tak, ale z naszymi umarłymi”, jak twierdzi Agnieszka Rataj w „Życiu Warszawy” z 25 kwietnia 2008 roku (recenzja dostępna w Internecie). Z przemyśleń Marii Janion czerpał także reżyser Szczepan Szczykno, twórca zupełnie wyjątkowego przedstawienia „Dziadów”, w którym po raz pierwszy może w historii polskiego teatru Gustaw-Konrad (Marek Żerański) nie był przede wszystkim romantycznym poetą, przywódcą, postacią tragiczną, ale młodym, słabym, żałosnym szaleńcem. Maria Janion napisała ponadto kiedyś ciekawy esej, bodaj do „Gazety Wyborczej”, o Polakach jako narodzie „kolonizującym i kolonizowanym”. I istotnie, tak właśnie można odebrać księcia Stanisława. Niemiec, Rosjanin i Żyd liczą się z nim, to prawda, jednocześnie jednak są – każdy na swój sposób – silniejsi, a sen o królewskiej potędze Polaka jest tylko snem szaleńca. Żyd i Niemiec, z którymi Polak robi interesy i musi konkurować funkcjonując w jednej przestrzeni nie tylko kulturowej, ale i gospodarczej, nie są tymi, którzy nie mają nic, więc razem mają akurat tyle, żeby zbudować fabrykę. Ale nie tym razem! Są raczej gombrowiczowskimi, okrutnymi, wrogimi sobie i wykrzywionymi gębami. Przegrywający, lekko nawet upodlony na łożu szaleńca Polak nie jest straceńczym księciem Romanem z opowiadania Josepha Conrada. Jest raczej dowódcą polskiego garnizonu wojskowego z miasta wojewódzkiego Ypsylon, który w „Miłosnym atlasie anatomicznym” Michała Choromańskiego zarządza wycofanie się z miasta na tej podstawie, że dostał od (prawdopodobnie) wodza naczelnego niezrozumiały dla niego telegram „Ty pójdziesz górą, a ja doliną”.
Młody artysta David Czerny różnie kpił z narodów Europy. Niemcy przedstawił jako autostradę w kształcie swastyki, Bułgarię jako turecką toaletę, Francję zasłonił francuskim napisem „Strajk”. Natomiast Polskę pokazał jako kartoflisko z księżmi wbijającymi w ziemię tęczową flagę homoseksualistów. Parę lat temu niedaleko stacji S-Bahnu Friedrichstrasse w Berlinie klęczała staruszka z różańcem i kartonikiem na datki. Serwowała przechodniom koncert polskich pieśni patriotycznych, zawodząc „Boże, coś Polskę…” i „Nie rzucim ziemi…”. Jak wiadomo, była to obywatelka środkowoeuropejskiego tygrysa gospodarczego i jedynego państwa w tej (tzn. dokładnie której, przecież en Pologne, c’est à dire nulle part…) części świata, które ze względu na swój wyjątkowy potencjał – dziejowy – może w odczuciu – powszechnym – aspirować do rangi regionalnej potęgi… Te same pieśni wyśpiewane tym samym głosem słychać było niedawno na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie przed Pałacem Prezydenckim.
Pewnie nie da się tego uniknąć. Pewnie zawsze już będziemy tańczyć chocholi taniec, a co najwyżej Żydów, czy Francuzów zastąpią inne narodowości. Jak sen o królestwie, sen o szczególnej pozycji w Unii Europejskiej. Pewnie tak musi być. Jedno jednak trzeba wyjaśnić. Ten tekst nie jest polityczną ani narodową prowokacją. Nawet, jeśli tak właśnie odbierze go książę Stanisław.
Sztuka:
„Homo Polonicus” Teatru Provisorium i Kompanii Teatr, w reżyserii Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza z Jarosławem Tomicą, Michałem Zgietem i in., ze scenografią Roberta Kuśmirowskiego.
* Paweł Żerański, prawnik, socjolog.