Szanowni Państwo, jeden z najważniejszych prozaików XX wieku pozostaje w Polsce owiany tajemnicą. Czas to zmienić! Philip Roth, skandalista i geniusz ceniący własną wolność ponad wszystko, wkrótce opublikuje swoją 31. książkę. Warto zajrzeć Mu w zdania. Zapraszamy więc na spektakl i debatę już 14 czerwca (poniedziałek), w Teatrze Konsekwentnym. Spektakl rozpoczyna się o godzinie 18.00, zaś debata „Philip Roth: Przeklęty seks! Przeklęta żydowskość!” o godz. 20.30.
Spotkanie organizujemy we współpracy z „Kulturą”, dodatkiem do „Dziennika Gazety Prawnej”, Wydawnictwem „Czytelnik” oraz warszawskim Teatrem Konsekwentnym. Zapraszamy także do lektury Tematu Tygodnia, w którym o ma temat Philipa Rotha piszą: Jacek Wakar, Paweł Marczewski oraz Jarosław Kuisz.
Zapraszamy!
Redakcja
* * *
JACEK WAKAR: Moralitet o wielkim bankructwie. Impresje obok Rotha
PAWEŁ MARCZEWSKI: Tajniki produkcji rękawiczek albo Philip Roth a sprawa polska
JAROSŁAW KUISZ: Późny Roth
***
Moralitet o wielkim bankructwie. Impresje obok Rotha
Licząca kilkadziesiąt pozycji literacka spuścizna Philipa Rotha – być może największego dziś amerykańskiego prozaika – wymyka się łatwym klasyfikacjom, uwodzi, a potem opiera niewprawnemu czytelnikowi. Roth jest autorem, którego nie interesują półśrodki. Idzie na całość, żądając rozległych, czasem przeciwstawnych interpretacji. Pozostaje zagadką. Dlatego ktoś, kto nie rości sobie praw do uprawiania literackiej krytyki, a czytanie – także Rotha – traktuje przede wszystkim jak przygodę – skazany jest na snucie domysłów, formułowanie pytań, wertowanie raz po raz tego imponującego dorobku. Na impresje, tylko impresje, przeczucia, niezobowiązujące myśli. Tylko tyle.
Roth powraca w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Dzięki Czytelnikowi, wcześniej wydawnictwu Zysk i S-ka, autor, którego książki w latach 80. kupowało się na specjalnych targach, wielokrotnie przepłacając, obecny jest na polskim rynku niemal bez przerwy. Następujące po sobie pozycje przechodzą prawie bez echa, tak jak należytego rezonansu nie zyskują kolejne dzieła Nabokova czy Pynchona. Emocje lokują się gdzie indziej, niekoniecznie właściwie. Twórczość Rotha stała się nieodłącznym elementem pejzażu rodzimych księgarń i salonów. Zajrzałem do dwóch warszawskich Empik-ów. Trzech Rothów – „Przeciwżycie”, „Konające zwierzę”, „Everyman” – wciśniętych gdzieś w dolne rzędy regału nr 43. W Trafficu lepiej – jeszcze „Dziedzictwo”, bodaj dwa tomy cyklu o Zuckermanie. Roth jest, a jakby go nie było. Nie budzi szczególnych napięć, tak jak temperatury nie podnosi zazwyczaj twórczość żyjących klasyków. Niemal 80-letni twórca z nawiązką przecież zapracował sobie na to miano. Etatowy kandydat do Nagrody Nobla, jedyny żyjący autor amerykański wydawany w najbardziej prestiżowej Library of America. Czego trzeba więcej, by z miejsca zbudować artyście pomnik?
Tyle że spiżowy wizerunek Rotha odbierać trzeba jako jeszcze jedną pułapkę, zasłonę dymną, okrywającą tę pełną niespodzianek twórczość. Zacznijmy od sprawy najprostszej – Roth zapewne Nobla nigdy nie otrzyma. Podobnie jak trudno wróżyć go obok niego wymienianym w gronie stałych faworytów Milanowi Kunderze albo Mario Vargasowi Llosie. Powód wydaje się prozaiczny – wyróżnienie dla Orhana Pamuka wyczerpało najprawdopodobniej na najbliższe lata limit laurów dla reprezentantów sztuki powieści. Poza tym Akademia niechętnie honoruje twórców już uznanych. Woli na własną, zwykle poronioną, modłę kreować trendy. Zostało przecież jeszcze wielu poetów z Burkina Faso…
W dodatku Roth, który za wywiad żąda, jak głosi fama, pięć tysięcy dolarów, i nie ukrywa swej również majątkowej pozycji, pozostaje pisarzem niewygodnym. Nie po drodze mu z dawną i obecną Ameryką i dlatego ma dla niej zwykle cierpkie słowa szyderstwa. Nie w smak mu umizgi współczesnych intelektualistów, swe racje roztrząsających na wygodnych kanapach, a gdy to nie wystarcza – w płomiennych manifestach. Roth – to jego znak szczególny od najwcześniejszych książek – jak każdy nietuzinkowy twórca niezbyt dobrze czuje się w stadzie. Z ostentacją obnosi własne traumy i kompleks wyższości. Wcale nie chce, by go lubiano. No bo po diabła mu to?
Zdefiniować jego dzieła nie sposób. Spotykają się w nim i ze sobą rozmawiają liczne tematy, motywy i klisze. Można na przykład powiedzieć, że powieściowy świat Rotha rozpięty jest pomiędzy jego bohaterami – Portnoyem, Zuckermanem i Kepeshem. Łączy ich niewątpliwie nieufny stosunek do otaczającego świata, rzecz jasna całkiem zrozumiały, skoro ów świat gotuje im raz po raz wyłącznie opresje. Łączy też coś, co na długie lata usytuowało Rotha w szufladzie zarezerwowanej dla skandalistów. Seks postrzegany jako ucieczka od rzeczywistości i źródło wiecznego niespełnienia. Traktowany jak próba wyzwolenia się z pułapki własnego ciała, postrzeganego jako naznaczony klęską dom i więzienie jednocześnie. Roth opisuje to jak żaden chyba inny współczesny autor. Jest w tych opisach zachwyt i obrzydzenie, fascynacja i przeświadczenie, że wszystko to prowadzi do żałosnego końca. Seks u Rotha bywa zmysłowy, ale jest to nieodmiennie zmysłowość dziwnie przygaszona, ciemna. Seks immanentnie wpisany w egzystencję, staje się owej egzystencji rewersem i dopełnieniem. Nie zmienia to jednak faktu, że jak niemal wszystko u Rotha ma przewidywalny od początku kres.
Eros nierozerwalnie splata się z Tanatosem – chociażby w znakomitej krótkiej powieści „Konające zwierzę”. Bohater zafascynowany jest piersiami pięknej Consueli. Pożądanie nie wygasa do końca nawet wtedy, gdy dziewczyna zaczyna chorować na raka piersi właśnie. Wtedy jej biust staje się – z wierzchu – tematem całej opowieści. Consuela prosi dawnego kochanka, by „pożegnał się z jej piersiami”. Z czasem śmierć zaczyna górować nad postaciami z Rotha, bo jest już widzialnym zwieńczeniem ich drogi. Wtedy powieściowe dzieło autora „Kompleksu Portnoya” zaczyna jakby zwalniać, jakby sędziwy już pisarz z większym spokojem i pogodzeniem chciał kontemplować świat. Choć nie oznacza to, że pazur Rotha staje się wówczas tępy. Mało kto, tak jak on, umie wychwycić wszystkie absurdy współczesności. I mało kto potrafi tak odmalowywać jej bankructwo. Moralne i na wszelkich innych polach.
Może dlatego duchowym patronem tej „Amerykańskiej sielanki” wydaje się powracający z monotonną częstotliwością Kafka. Kafkowski jest przypadek Colemana Silka z „Ludzkiej skazy”, który z powodu jednego nieopatrznie wypowiedzianego słowa został oskarżony o rasizm i rozpętała się przeciw niemu rujnująca życie nagonka. Prosto z „Przemiany” pochodzi główny pomysł na nowelę „Pierś”, gdzie jak Gregor Samsa w karalucha tak bohater zamienia się w kobiecą pierś.
Z ducha Kafki – i Rotha – jest znakomite przedstawienie „Kompleksu Portnoya”, zrealizowane w warszawskim Teatrze Konsekwentnym przez Aleksandrę Popławską i Adama Sajnuka. Alex nie jest tu obsesyjnym onanistą, całe dnie spędzającym na erotycznych fantazjach i łowieniu kolejnych kobiet. To człowiek dotknięty nieprzystosowaniem do oczekiwań i potrzeb, niepogodzony ze światem, dosłownie i metaforycznie zamknięty. Nosi na sobie – jakże to Rothowskie – ciężar pochodzenia jak wyryte na twarzy znamię nie do usunięcia. Owo żydostwo jego i innych postaci u autora „Teatru Sabata” jest niezmywalnym dziedzictwem, ale w daleko większym stopniu przekleństwem, naznaczającym groteskowym okrucieństwem przyszłe losy. Trudno się zatem dziwić, że nie tylko „Kompleks Portnoya” był w środowiskach żydowskich książką wyklętą. Roth własną mizantropią spłaca dług swego pochodzenia.
Roth ciągle drażni, inspiruje, prowokuje. Nie jest postacią ze spiżu, raczej ironistą, wystarczy spojrzeć w jego przenikliwe chłodne oczy. I chyba tylko on – obok wspomnianego Kundery – wśród tzw. klasyków wyczynia z powieścią takie rzeczy. Wciąż nagina jej formę fragmentami niemalże eseistycznymi, aby do „sztuki powieści” koniec końców wracać.
Zatem temat otwarty. „Kompleks Portnoya” i trwający lata tour de force pisarza. Piękna katastrofa, moralitet o wielkim bankructwie współczesności.
* Jacek Wakar, krytyk teatralny, redaktor naczelny „Kultury”, piątkowego dodatku do „Dziennika Gazety Prawnej”. Wykładowca PWST w Warszawie.
* * *
Tajniki produkcji rękawiczek albo Philip Roth a sprawa polska
Choć kolejne książki Rotha są u nas skrzętnie przekładane i wydawane, to mam wrażenie, że dużej części polskich czytelników Philip Roth kojarzy się przede wszystkim jako autor „Kompleksu Portnoya”. Sława autora „książki kultowej” – tyleż skandalizującej, co autoironicznej – sprawia, że trudno o jego nazwisku zapomnieć, skazuje go jednak na reputację kogoś w rodzaju literackiego Woody’ego Allena. Roth? Ach, to ten od zaborczych żydowskich matek, apodyktycznych ojców, onanistów i neuroz. Tymczasem późniejszy Roth, który dawno już wstał z kozetki psychoanalityka i przemierza opustoszałe ulice swojego rodzinnego Newark, jest przede wszystkim rasowym pisarzem społeczno-politycznym.
„Obecne w tej powieści wydarzenia z pierwszych stron gazet nie świadczą (…) o pogoni autora za sensacją, nie są też elementem kolorytu lokalnego, ale symbolicznym obrazem stanu, w jakim znalazło się społeczeństwo. Społeczeństwo amerykańskie. Bo powieść, o której piszę, nie jest niestety powieścią polskiego autora” – notował na marginesie „Ludzkiej skazy” Jerzy Jarniewicz, dając wyraz obecnemu w refleksji nad polską prozą ostatnich dwudziestu lat pragnieniu, by w jej dorobku znalazła się wreszcie napisana z rozmachem powieść diagnozująca stan polskiego społeczeństwa po 1989 roku. „Ludzka skaza”, wraz z „Amerykańską sielanką” i „Wyszłam za komunistę”, składa się na epicki tryptyk mierzący się z najważniejszymi problemami powojennej Ameryki: kresem progresywnych, lewicowych marzeń o lepszym świecie, które tracą niewinność w politycznych mordach będących pokłosiem rewolucji ’68; bezrefleksyjną polityczną poprawnością niszczącą ludzkie życiorysy; obłąkańczą manią tropienia politycznych wrogów, która to mania splata się podczas czarnej nocy maccartyzmu z karierowiczostwem.
Roth nie jest człowiekiem lewicy czy prawicy. Polityka odbija się u niego zawsze w jednostkowym losie, a przemiany ekonomiczne obserwowane są z perspektywy straszących powybijanymi szybami, pozamykanych fabryk. Świetnie ilustruje to fragment wybitnej „Amerykańskiej sielanki”. Główny bohater opowiada o tajnikach produkcji rękawiczek podającej się za dziennikarkę dziewczynie, która okaże się potem towarzyszką jego ukrywającej się po dokonaniu zamachu bombowego córki (niewykluczone też, że jest wyłącznie wytworem fantazji udręczonego ojca): „ – Czy obserwowała pani kiedykolwiek proces produkcji, panno Cohen? – Nie przypominam sobie. – Nigdy nie widziała pani, jak się coś wytwarza? – Kiedy byłam mała, widziałam, jak mama robi ciasto” (cyt. w przekładzie Jolanty Kozak). Ten dialog mógłby się równie dobrze znaleźć w którejś z książek Richarda Sennetta, uważnego krytyka „nowego kapitalizmu”, zarzucającego zglobalizowanej gospodarce porzucenie etosu rzemieślniczej rzetelności. Roth jest jednak bardziej przewrotny. Pokazuje w tej scenie, że towar nie jest już wytworzonym z troską i wprawą przedmiotem nie tylko dla nowych kapitalistów, przerzucających fabryki z miejsca na miejsce. Utracił jakąkolwiek wagę, ciężar, zapach, fakturę również dla tych, którzy przeciwko nowemu, urynkowionemu światu protestują najgłośniej.
W czasach, kiedy polski „zwrot polityczny” w literaturze, teatrze, sztuce zaczyna coraz bardziej oznaczać nieznośną deklaratywność, bardzo potrzeba w Polsce pisarzy, którzy odrobiliby lekcję Rotha.
* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog, eseista. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Przeglądu Politycznego” i redakcji „Kultury Liberalnej”. Dziennikarz „Europy – miesięcznika idei”.
* * *
Późny Roth
– Gdy piszę książkę, nie myślę o tym, co miałbym przekazać czytelnikom. Czytelnik sam powinien myśleć o sobie. Ja myślę o książce. Każdy powinien odpowiadać za siebie. – Taka rzeczowa wypowiedź Philipa Rotha, zamiast wyrachowanego wdzięczenia się do czytelników, pada w jednym z wywiadów telewizyjnych. Jakkolwiek przerażająco nie brzmiałoby to dzisiaj, Roth pisze książki dla dorosłych. W sensie ścisłym.
1.
Wczesna proza autora „Kompleksu Portnoya” jest irytująca. Roztacza woń „pop artu” i przypomina o ciemnych stronach rewolucji seksualnej. Poprzez ustawiczne szukanie skandalu obyczajowego pozostawia czytelnika z wrażeniem powierzchowności. Zapewne przynależy do tych opowieści, które – mimo wrzaskliwych zapewnień, iż „są nowoczesne!” – jeszcze pachnąc drukiem, wyglądają na przestarzałe. Nieistotne poza horyzontem doświadczeń konkretnego pokolenia. Krótko mówiąc, „retro”.
Warto zacząć właśnie od tego. Albowiem rzeczony „Kompleks” wysokim natężeniem kabotyństwa może przepięknie zrazić potencjalnych czytelników do znacznie lepszych, późniejszych książek amerykańskiego autora.
Tymczasem Roth opublikował już 30 powieści. Po śmierci Normana Mailera i Johna Updike`a stał się, obok Dona de Lillo, głównym amerykańskim kandydatem do literackiego Nobla. W Stanach Zjednoczonych przyznano mu wszystkie ważne nagrody, jakie tylko można przyznać pisarzowi (National Book Award już za pierwszy tom opowiadań w 1960 r., powtórnie w 1995, Pulitzer w 1998, najważniejszą nagrodę the American Academy of Arts and Letters – „Gold Medal in Fiction” w 2002 etc.). Wyrazy uznania bynajmniej nie dotyczą dzieł sprzed dziesiątków lat. Są jak najbardziej świeże. W dodatku Roth nie przestaje pisać: publikuje średnio jedną książkę rocznie.
2.
Od dzieciństwa jesteśmy niezaspokojonymi konsumentami i wiecznymi producentami stereotypowych fikcji – zauważa Alain Finkielkraut w swoim eseju „La plaisanterie. Lecture de La Tache, de Philip Roth” – i choć zmienia się zawartość pojęć, tego, co oznaczać Dobro konfrontowane ze Złem, to sama struktura tych zmagań pozostaje. Zawsze św. Jerzy zanurza włócznię w pysku smoka. Istnieje jednak instancja odwoławcza: powieść. To dzieło sztuki powieściowej – poprzez swoje wielopłaszczyznowość – może zrywać magiczną zasłonę, utkaną z legend i zawieszoną nad światem*.
Bez wątpienia Roth podsuwa czytelnikom od końca lat 50. nietuzinkowe fikcje, rozważając przy tym, ile ograniczeń możemy zostawić za sobą. Tożsamość i self-made man? Do jakiego stopnia – na serio – można ukształtować swoje życie?
Bohaterowie powieści Rotha próbują, a…
…przed naszymi oczami przetaczają się rozpadające się małżeństwa. Ukochane dzieci odwracające się od rodziców. Złamane przysięgi. Zdruzgotane kariery. Nieudane samobójstwa. Obsesja na punkcie nowotworów. Spadające na zwykłych ludzi gwałty…
…obok tego jednak równolegle występują rozkosze ciała, upór życia i słowa, dar banalnego szczęścia.
Po latach bowiem okazuje się, że seksualność i żydowskość stały się najważniejszą i śmiertelnie poważną sprawą. Śmiertelnie, bo w ostatnich powieściach Roth udziela nam lekcji na temat rozpadania się naszych ciał i rozsypywania się stereotypowych amerykańskich narracji.
Nic dziwnego, że sezam wątków – próba ogarnięcia wszystkiego – w powieściach Rotha sprawia, iż coraz bardziej oddala się on od ludzi żywych, całych mięsistych bohaterów ku ludziom-symbolom. Typom podobnym do siebie niezależnie od płci, poziomu wykształcenia czy profesji. Współczucie narratora – wobec niedoskonałości śmiertelnego ciała bohaterów, tych niezależnie od wieku „konających zwierząt” – beznamiętnie okazuje swoje demokratyczne oblicze.
Nic dziwnego, że w jednej z ostatnich powieści Rotha, tytułowy „Everyman” myśli o tym, że, gdyby kiedykolwiek miał napisać autobiografię, nadałby jej po prostu tytuł: „Życie i śmierć pewnego męskiego ciała”.
3.
A jednak tym, co każdy z nas musi przeżyć na swój sposób, jest nie tylko cielesność, ale i „wolność od”, która w świecie politycznej poprawności wcale nie jest oczywista. Jak wysoka jest temperatura naszego „ja”?
Widząc, jak mało człowiek chce wiedzieć o sobie, Roth ściga pokusy nieskazitelności i świętoszkowatości. W tym celu chyba, tworząc alternatywną wizję dziejów dokoła wyborów w 1940 roku, sprowadza nazizm do USA („Spisek przeciwko Ameryce”). Amerykanie, przez sam fakt bycia Amerykanami, nie są aniołami w historii. W najbardziej idealnej rodzinie rodzi się córka, która zabija niewinnych ludzi („Amerykańska sielanka”). Elity uniwersyteckie zostają przedstawione równie bezwzględnie. Jak na przykład próżna i głupia erudytka Delfina Roux, która wysyła anonim, by unicestwić romans siedemdziesięciolatka do młodszej o ponad 30 lat kobiety („Ludzka skaza”).
Roth rusza z misją wydobycia spod kolejnych warstw szablonów myśli, spod kakofonii banalnych słów, tego, co istotne: uwierających miejsc, w których kultura wiąże się z naturą, a które jednocześnie pozwalają na to, byśmy mieli jakąś miarę ludzkich spraw. Znalezienie punktu orientacyjnego w świecie rzeczy widzialnych bynajmniej nie może usunąć międzyludzkich napięć. W prostych słowach, iście nietzscheańskie przesłanie wykłada narrator jednej z powieści: „Albo narzucimy własną ideę innym, albo pozwolimy narzucić sobie cudzą. (…) Siły przeciwne ścierają się wiecznie, więc, kto nie jest niepohamowanym wielbicielem poddaństwa, ten toczy ustawiczną wojnę” („Konające zwierzę”).
Jeśli los sprawił, że cenimy sobie grę bliskości i dystansu, jaką jest wolność, to, biorąc pod uwagę naturę człowieka, nie ma miejsca na odpoczynek – od lat wydaje się mówić amerykański pisarz. Finkielkraut – czytając powieści Rotha – zauważa, że np. kampusowy duch walki z rasizmem nie ogranicza ducha oskarżycielskich zapędów, lecz je rozpala. Pokusa rozpuszczenia się w kokonie tożsamości zbiorowej, pozwala oddać się namiętności osądzania. Jeśli niebezpieczeństwo nie znika, to znaczy, że primo Roth przemyca ideę grzechu pierworodnego, a secundo „ludzka skaza” powinna mieszkać w nas na specjalnych warunkach.
Oto bohater powieści Rotha, Coleman Silk, emerytowany wykładowca, po próbie zracjonalizowania miłosnej euforii postanowił „wyrąbać sobie drogę do wolności”:
„Wolności od? Od idiotycznej chwały posiadania racji. Od groteskowej pogoni za własnym znaczeniem. Od niekończącej się kampanii o legitymizację. Oto jest zryw wolności siedemdziesięciojednolatka, zryw wolności do odrzucenia całego wcześniejszego życia…”.
Postanawia się wyrzec „szaleństwa Aschenbacha”.
Trwa to jednak tylko chwilę. Niecałą, jedną rozmowę telefoniczną…
4.
Roth spotyka się z zarzutami, iż od ponad pół wieku pod pozorem powieści pisze swoją autobiografię. Postać Nathana Zuckermana, pisarza (będącego narratorem kilku powieści) ma być banalnym „alter ego” autora. Tymczasem Roth wydając książkę „Dziedzictwo. Historia prawdziwa” udowodnił en passant, jak odległe są jego powieści od prawdziwej relacji autobiograficznej.
Wobec śmierci ojca Roth wyrzekł się fikcji. W lapidarnym stylu, skrupulatnie opisał umieranie organizmu najbliższej mu osoby. Miesiąc po miesiącu przegląda się w ciele ojca. Nie jako pisarz, ale jako syn.
Choć w październiku 1989 roku ojciec pisarza zmarł, powraca w snach. W jednym z nich udziela synowi reprymendy, że nie został ubrany, jak trzeba – nie położono go do trumny w garniturze. Roth budzi się z krzykiem i stwierdza, iż ubrał ojca na wieczność w nieodpowiedni strój.
Jednak nad ranem stwierdza, że:
„ojciec miał na myśli nie garnitur, ale tę książkę, którą zgodnie z moją nieprzyzwoitą profesją pisałem przez cały czas, kiedy on chorował i umierał. Sen był dla mnie nauką, że jeśli nie w moich powieściach czy w moim życiu, to przynajmniej w moich snach będę żyć wiecznie jako jego synek, mając sumienie synka, tak jak on będzie żył tam nie tylko jako mój ojciec, ale jako Ojciec, który osądzać będzie wszystko, co zrobię.
Nie wolno mi niczego zapomnieć”.
5.
– O, my goodness! – Philip Roth ręką podparł głowę, zamyślił się odchrząknął, a w końcu powiedział: – I don`t think that in 20-25 years people will read those things at all.
To fragment wywiadu, udzielonego po ukazaniu się „Spisku przeciwko Ameryce”, gdy pisarza zapytano, dlaczego uważa, że literatura jest „przegraną sprawą”.
Roth mówił dalej – spokojnym, rzeczowym tonem – że to nieuniknione. Ludzie będą robić inne rzeczy, inne sprawy będą przyciągać wyobraźnię. Bez złudzeń, co do swojej twórczości, bez złudzeń, co do roli literatury.
Na koniec jednak dodał:
„Będę pisać dalej. Jestem uparty”.
Przypis:
* Francuski filozof przywołuje tu koncepcję Milana Kundery.
** Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.
* * *
Fotografie: Teatr Konsekwentny
„Kultura Liberalna” nr 74 (24/2010) z 8 czerwca 2010 r.