Jerzy J. Kolarzowski
Trzy źródła (i trzy części składowe) liberalizmu.
Komentarz do panelu Kongresu Wolności z dnia 22 maja 2010
Wolność jest ideą oceanicznie otchłanną. Żeby o niej mówić trzeba ją odgraniczyć, obramować – niczym ciecz wlać do właściwego naczynia.
23 maja zakończył swe obrady Kongres Wolności. Jego punktem kulminacyjnym był panel z udziałem profesorów: Agaty Bielik-Robson, Andrzej Szahaja oraz Aleksandra Smolara. Pod-czas toczonej dyskusji głos zabierali prof. Zbigniew Pełczyński, prof. Wojciech Sadurski, prof. Ewa Łętowska, prof. Janusz Reykowski i dr Tadeusz Kozłowski.
Konferencyjny panel był znakomitą ilustracją tezy wypowiedzianej przez panią Bielik-Robson, mówiącą o tym, że liberałowie pozwolili sobie na utratę języka. A zatem czy język liberalizmu został skradziony? Uczestnicy panelu posługiwali się terminologią marksowską – „baza”, „nadbudowa”, „siły wytwórcze” – lub językiem zagrożonych, językiem obrońców reduty wolności. Rzecz jednak w tym, że w warunkach polskich jest to przetworzony język roman-tyków. To wygodne językowe cliché nie pozwala na zadanie wielu pytań i na postawienie kwestii, które by te obydwa porządki dyskursu – marksowski i romantyczny – przekraczały. Co więcej, obydwie tradycje mówienia pojawiły się w XIX wieku, a rozwój myśli liberalnej przed ponad stu laty był jednocześnie polemiką, jak i twórczo przetworzoną syntezą. Rozpad komunizmu w Europie Środkowej spowodował, że ideologia liberalna utraciła istotnego przeciwnika. Manifesty artystyczne zwracające się przeciwko romantyzmowi mniej lub bardziej skutecznie dopomogły w wytraceniu impetu ideologom liberalizmu. Ten ostatni aspekt zjawiska jest głęboko i dialektycznie złożony, ale powtarzane niemal jak mantra w akademickim dyskursie stwierdzenia o słabości liberalizmu (tytuł jednej z książek Wojciecha Sadurskiego brzmi Liberałów nikt nie kocha) może stanowić świadectwo problematyczności a nawet ideowego zapętlenia. Problem sprowadza się do tego, że definicja słownikowa wiążąca hasło liberalizmu z szeroko rozumianą wolnością jednostki pozostaje płytkim opisem powierzchni życia społecznego i formą myślenia życzeniowego.
Jest tak, gdyż w głębi świadomości liberalizm jest obietnicą powodzenia w sferze ekonomicznej, a nawet uczynienia sensem życia różnorodnych wysiłków zmierzających do podniesienia osobistej atrakcyjności. Nabywając ogólną, a nade wszystko zewnętrzną atrakcyjność zbliżamy się do maksymalizacji osobistego szczęścia. „Nie można być człowiekiem atrakcyjnym i złym jednocześnie” w wieku XVI zapisał Machiavelli.
Ponieważ liberalizm staje się ideologią domagającą się permanentnego samoodniesienia i samouzasadnienia, rozbić ten quasi religijny circus może jedynie stawianie pytań, na które ani liberał, ani nie-liberał, ani nawet przedstawiciele łączący ludzi z wymiarem świata nad-przyrodzonego, świata Bóstw i legend, wypowiadający się poprzez mity nie znajdują zadawalającej odpowiedzi. Pytanie bez odpowiedzi, wykreślając aporię sensu, jest krokiem w kierunku kreowania nowych idei. Odpowiedzi, które trafiają do leksykonów, podręczników szkolnych i przemawiają z pierwszych stron gazet świadczą na rzecz tezy: idea przeniknięta rozumem staje się ideą zużytą.
Warto w tym miejscu zadać sobie kilka pytań
Pytanie 1: co liberałowie mają do zaoferowania ludziom, którzy stali się ofiarami klęsk żywiołowych i wszelkich nagłych, nieprzewidzianych zdarzeń – powodzianom, ofiarom trzęsień ziemi, tsunami itp.? Odpowiedź brzmi, filantropię i przy odpowiednim poziomie materialnym ewentualny system ubezpieczeń.
Pytanie 2: jak można być jednocześnie liberałem i biedakiem? Albo trochę szerzej, co ma do powiedzenia współczesnej Grecji pogrążonej w kryzysie, z państwem na krawędzi bankructwa ideologia liberalna? Ostatnim filozofem antycznym, którego interesowała wolność był Arystoteles. W XX wieku nauka grecka dała światu jednego powszechnie znanego filozofa politycznego – socjalistę Corneliusa Castoriadisa, piszącego i działającego na emigracji w Paryżu. Często jedyną i niestety ostatnią rzeczą, którą może uczynić zubożały liberał jest emigracja. Nie dziwi więc apel Eugeniusza Smolara, by w polskim lokalnym myśleniu zdjąć odium z emigracji jako zjawiska pozbawiającego kraj najaktywniejszych jednostek, a tylko uznać ją za część składową współczesnego świata. Ile osób może wyjechać? Ilu z tych, którzy wyjadą uda się sprostać okolicznościom i warunkom życia? To kwestie trudne do aksjologicznej ewaluacji, a cóż dopiero do rozpatrywania w kontekście takiej lub innej racji stanu czy conditio humana.
Pytanie 3: czego liberałowie mogą nauczyć Forresta Gumpa (idol popkultury, bohater filmu fabularnego, uosabiający amerykańskiego głupka i naiwniaka)? Do treningu łagodności i przeświadczenia, że „życie jest jak pudełko czekoladek, bo nigdy nie wiadomo, co ci się trafi” nie potrzeba studiować jakiegokolwiek z klasyków liberalizmu. Są potrzeby rzędu „wyższych” i potrzeby „niższe”. W każdym społeczeństwie od antyku do postkomunizmu zainteresowanych tymi „niższymi” jest zdecydowana większość. Ale mechanizm demokratyczny i wolne media dają możliwość przeżycia czegoś szczególnego każdemu, kto zatrzyma na sobie uwagę vox populi, który poprzez pracujących w środkach masowego przekazu zwróci się do niego, do Forrest Gumpa, indywidualnie po imieniu. Środki masowego przekazu są medium, które z niemych ludzi czynią godną zazdrości personę któregoś z nas.
Jaki więc ma być liberalizm na czas kryzysu? Czy ma być to liberalizm zbliżający się do konserwatyzmu, czy liberalizm, którego wersją libertyńską, związaną z rewoltą młodzieży lat 60. usiłowano ugasić niepokoje, a dziś został pożegnany przez liderów partyjnych, gdyż stateczni ojcowie rodzin są podporą kampanii wyborczych w całej Europie i USA? Na postawy liberalne, w których więcej jest elementów konserwatywnych niż progresywnych z niepokojem w swym wystąpieniu wskazała prof. Bielik-Robson. Czy liberalizm, który w XIX-wiecznej Euro-pie w niektórych środowiskach był określeniem pejoratywnym, nawet obelgą dla np. katolików lub rewolucjonistów, współcześnie ma służyć jedynie jako teoretyczne zaplecze parlamentaryzmu i uzasadnienie czteroprzymiotnikowej ordynacji wyborczej?
Pozostając wierny językowi młodego Marksa a nie językowi Reduty Ordona, spróbuję przypomnieć trzy źródła myśli liberalnej i wypracować trzy podstawowe jej części składowe. Idee liberalne mają trzy niewyczerpane źródła inspiracji. Jednym z nich jest Biblia, szczególnie Stary Testament. Następnym teatr Szekspira. Trzecim źródłem inspiracji są zapisy, książki i dokumenty dotyczące Wielkiej Rewolucji Francuskiej i jej czasów.
Odpowiedzialność przed Bogiem, wspólnotą i sobą samym
Biblia, a zwłaszcza Stary Testament stanowi fundament trzech religii, najbardziej elastyczną literaturę dotyczącą działalności jednostki we wspólnocie. Biblia to nade wszystko zbiór re-guł, które mają służyć budowaniu silnego zespolenia rodów i plemion w ekskluzywną społeczność Narodu Wybranego, narodu, którego los i pomyślność, głównie zresztą materialna, powinna leżeć na sercu każdemu bogobojnemu członkowi wspólnoty. Prawo żydowskie było i jest częścią teologii Starego Testamentu. Studiowanie i znajomość Biblii uczyniło z wielu Żydów, zwłaszcza jeśli zdobyli się na otwartość wobec kultur innych niż żydowska, najwspanialsze umysłowości wszech czasów – kupców i rzemieślników, administratorów i buchalterów, pośredników, kronikarzy myślicieli interpretatorów Talmudu i Kabały, mistyków i specjalistów sztuki obrachunkowej. Tych ostatnich zatrudniano na potrzeby żeglugi, bankowości i handlu. Wszyscy oni czytali, studiowali, interpretowali Biblię. Nie byli więc analfabetami, nie zerwali kontaktu z kulturą macierzystą, w pocie czoła uczyli się języków obcych i odmiennych od ich własnego sposobów myślenia. Podobne praktyki, w tym codzienna lektura Pisma Świętego, ukształtowały społeczności protestantów, co pozwoliło im na likwidację analfabetyzmu o 300 lat wcześniej niż w katolickich rejonach Europy.
Miłość w cieniu władzy i złych namiętności
Szekspir to tajemniczy pisarz początku ery nowożytnej. Jego dramaty, czytane i wystawiane na scenach całego świata, mówią przede wszystkim o kondycji jednostki w rozpadającej się strukturze feudalnej. Pozycja zajmowana przez jednostkę rzutuje na jej losy i perspektywy, na szczęście osobiste. Dostęp do tego ostatniego jest zależny od władzy, miejsca w hierarchii i zupełnie nieprzewidzianych okoliczności, a nie od ewangelicznego przesłania miłości. Ten antychrześcijański aspekt wyłaniający się z utworów Szekspira nie jest jednak tak wyraźnie eksponowany jak u Machiavellego i dlatego jego przekaz pozostaje do dzisiaj dla większości niezauważalny.
Siła, która wyzwala naród z opresyjnej tradycji
Rewolucja francuska to trzecie źródło liberalizmu. Dokonała ona gigantycznego dzieła zdumiewającego swym rozmachem, ale także ścięła króla i obrońców starego porządku. Ścięła też wielu ludzi niewinnych, w tym także uczonych: matematyka i filozofa Condorceta, historyka Barnave, astronoma Bailly, przyrodoznawcę i jednego z pierwszych chemików Lavoisiera. Pod gilotyną zginęła większość przywódców samej rewolucji: Hebert i Fleuriot, Henriot i Chaumette, Danton, Desmoulins, Mole, Malesherbes, Robespierre i Saint-Just. Niemniej współczesny francuski historyk François Furet uznawał rewolucję francuską za dzieło nigdy nie zakończone, a to dlatego że główna teza, w imię której ją przeprowadzano brzmiała następująco: „Nie chodzi bowiem o to, aby sprawiedliwie podzielić istniejący bochenek chleba między najbiedniejszych; jest za mały na to, aby starczyło go dla wszystkich. Trzeba powiększyć sam bochenek”.
Można zatem powiedzieć, że car Mikołaj II wraz z rodziną oraz tysiące ofiar rosyjskiej wojny domowej zginęli bez procesu i pogrzebu w imię błędnych zasad, takich jak twierdzenie o kierowniczej roli proletariatu czy twierdzenie mówiące, że praca fizyczna ma takie same znaczenia jak umysłowa. Teza, w myśl której w XVIII stuleciu wywołano rewolucję, likwidując klasę próżniaczą jej świty i służbę – okazała się niekwestionowalna.
Dzięki dobrej znajomości języka francuskiego i pobycie na emigracji we Francji Lew Trocki mógł przestudiować wiele dokumentów z czasów rewolucji francuskiej, w tym plany mobilizacyjne, strategie obronne, mechanizmy stanów wyjątkowych. W decydującym momencie stanął na czele i kierował bolszewikami, doprowadzając do ich zwycięstwa w rosyjskiej woj-nie domowej. Mobilizacyjna siła Francji przeniesiona na rosyjski grunt okazała się wystarczająca by zadecydować w sposób znaczący o losach XX stulecia.
Trzy obszary wiedzy o religii, kulturze i walce narodowej w okresie ogromnej opresji i czasie nadzwyczajnej próby potraktujmy sygnalnie jako punkt wyjścia do debaty nad statusem wartości: odpowiedzialności, miłości i siły w sztuce rządzenia, a szerzej w polityce w sferze publicznej.
Odpowiedzialność jest cechą nieodzowną. Nigdy nie jest jej dosyć ani na poziomie jednostkowym, ani w społecznościach lokalnych, ani wśród zarządzających średnim i wielkim biznesem, ani u przywódców państw. Problem jednak w tym, że każda wspólnota wystawiona na sprzeczne tendencje dochodzące do ludzkich uczuć i myśli trudne do jednoznacznego za-programowania ulega wewnętrznym podziałom – nie jest jednomyślna. Filozofia polityczna Spinozy była pierwszą, która ów brak jednomyślności podniosła do rangi cnoty i zaczęła uczyć elementarza sterowania opinią publiczną. Samo bowiem apelowanie o jednomyślność i wzięcie na barki każdego maksymalnej odpowiedzialności prowadzi donikąd. Wspólnota i tak rozleci się z powodu tyleż wewnętrznych animozji, jak i na skutek działania podmiotów zewnętrznych, które operują siłą po wielokroć większą i skuteczniejszą – przez brak zaangażowania, przez wizerunek wroga i szereg innych czynników. Odniosą one zwycięstwo nawet nad wspólnotą składającą się z ludzi jednej nacji, jednej religii, a ponadto wysoce odpowiedzialnych. Odpowiedzialność można konfrontować z tzw. „polityką miłości” lub po prostu z siłą.
Trudno znaleźć ideę bardziej przeciwstawną sferze politycznej niż miłość. Poczynając od hymnu św. Pawła, cała poezja ludzkości opisuje miłość w dialektycznym napięciu – mówi o tym czym nie jest, jakimi szczegółami napełnia międzyludzkie relacje, w jaki sposób kreuje i odziera z wewnętrznego poczucia wartości zakochaną osobę. Tymczasem, jak nauczał w swych listach Talleyrand, polityka powinna wychodzić od następującej zasady: „nigdy nie kieruj się pierwszym odruchem; prawie zawsze pochodzi z głębi serca i ciebie oraz innych za-prowadzi na manowce”. Siła, podobnie jak miłość, używana bezrozumnie może stać się za-grożeniem dla innych i samej siebie.
Wolność jest ideą oceanicznie otchłanną. Jednocześnie skonfrontowana z odpowiedzialnością, miłością i siłą nabiera wymiarów, znaczenia i ceny.
* Czytaj także tekst pokongresowy – autorstwa Marka Matczaka.
*Jerzy J. Kolarzowski, doktor nauk prawnych.
„Kultura Liberalna” nr 76 (25/2010) z 22 czerwca 2010 r.