Paulina Sieniuć

Kilka momentów z parady

Miałam nie iść na EuroPride. Nie przepadam za akcjami masowymi, właściwie nigdy w żadnych pochodach nie biorę udziału, unikam też wernisaży, ogromnych koncertów i galerii handlowych, a gdy kluczę stołecznym Śródmieściem i przedzieram się przez gromady ludzi, mam ochotę walić przechodniów torebką po głowie. Antropofobka czy socjopatka? Nie wiem, faktem jest, że czuję się mało pewnie w sytuacjach tłumnych.

Esemes od koleżanki: „Idziesz poparadować?”. Nie wiem, co mnie tknęło – ale pomyślałam: „czemu nie”. Być może wpływ na to miała wizja pracującej soboty spędzonej przed monitorem komputera. Tak czy owak, postanowiłam iść. Słuszna sprawa, więc co mi tam.

Gdy wysiadałam z metra Ratusz Arsenał, zaczęłam odczuwać niepokój. Ludzie, mnóstwo ludzi, kordony policji, jakiś staruszek wciskający mi kieszonkowe wydanie Nowego Testamentu, inni wręczali mi ulotki klubów, czasopisma, naklejki. Nim dotarłam pod pomnik Słowackiego, byłam już porządnie zestrachana tą masą, z naręczem druków wszelakich w jednej ręce, drugą ocierając pot zalewający czoło, gdyż słońce grzało niemiłosiernie.

Moment pierwszy

Upał był przeraźliwy, więc ze znajomymi postanowiliśmy się odświeżyć wodą tryskającą z hydrantu. Cudowny pomysł, na który wpadli też inni, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, ba, śmiałam się ze wszystkimi i było mi wesoło. Dawno nie miałam takiej uciechy – stać w środku miasta i cała ociekać wodą. Wokół przeważali uśmiechnięci, kolorowi ludzie, a z głośników dobiegała skoczna muzyka. Atmosfera zdecydowanie przyjemna. Czułam się dobrze.

Moment drugi

Mimo iż nadszedł czas wymarszu, a plac wypełnił się tysiącami osób, nie wyruszaliśmy. Przy pierwszej platformie coś się działo. Widzieliśmy jakieś przedmioty lecące w kierunku wozu, poprzez rytm dyskotekowych przebojów słychać było mało przyjemne okrzyki. Dotarli do nas zaprzyjaźnieni Szwedzi, którzy przyjechali do Polski specjalnie na EuroPride. Byli zdenerwowani, okazało się, że wpadli na grupę obrońców Wielkiej Polski Katolickiej i zostali przez nich poturbowani. Byli w szoku, bali się wziąć udział w paradzie. Mówili, że widzieli, jak podejrzani osobnicy mieszają się z kolorowym tłumem i w każdej chwili mogą zaatakować. Bałam się. W pierwszym odruchu pomyślałam, jakie to będzie durne, jeśli mnie ktoś zrani tylko za to, że idę w paradzie, a ja przecież nie opłaciłam ubezpieczenia i do tego zablokowano mi rozmowy wychodzące, więc jak wezwę pomoc? Potem poczułam wściekłość na ten swój strach, na tych, co go wywołują. W jednej chwili zrozumiałam choć w części, jakie to upiorne czuć strach, bo się chce coś zamanifestować. Pojęłam, że to jest realne ryzyko. To już była kwestia zasad. Nie ma mowy – nie dam się zastraszyć! Wciąż staliśmy w skwarze, rozległo się wycie karetek, nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Ale chyba nic poważnego, bo w końcu ruszyliśmy. Część Szwedów zrezygnowała z parady, poszły z nami tylko dwie dziewczyny. Szły blisko policjantów.

Moment trzeci

Gdy opuszczaliśmy plac Bankowy, witały nas grupki ludzi wymachujących transparentami „Stop homo”. Ja rozglądałam się uważnie, pomna opowieści o agresywnych homofobach przenikających w szeregi wroga – czyli nas – i atakujących znienacka. Powoli zaczęłam się uspokajać, dużo policji, ludzie wokół zrelaksowani, chyba nie ma się czego obawiać. Na Marszałkowskiej jedna dziewczyna wywiesiła z okna prześcieradło z ogromnym napisem: „Natury nie oszukacie”, po drugiej stronie ulicy machali do nas środkowym palcem jacyś panowie z wykrzywionymi złością twarzami. Pozdrawialiśmy ich tęczowymi chorągiewkami, naśmiewając się z ich tępej agresji. Ale w sumie były to poszczególne jednostki, więcej osób tańczyło na balkonach, powiewało kolorowymi szalami w geście aprobaty. Wspaniale było iść środkiem miasta i patrzeć na wszystko z innej perspektywy.

Na Kruczej rozczulił nas młody mężczyzna, który gorączkowo próbował otworzyć lufcik, a gdy to uczynił, wystawił maleńką tęczową chorągiewkę i zaczął nią równie gorączkowo wywijać. Było potwornie gorąco, ale czułam się coraz bardziej swobodnie, wokół poza ludźmi poprzebieranymi, niosącymi flagi i transparenty, pełno było tak zwanych zwykłych obywateli: par heteroseksualnych, rowerzystów, mam z dziećmi, staruszków, osób na wózkach inwalidzkich – wszyscy jednak mieli tęczowe ozdoby. I nikogo z uczestników nie miałam ochoty walić torebką po głowie.

Moment czwarty

Doszliśmy na plac Konstytucji, znów hydrant i radosne tańce w strugach wody. Niesamowite uczucie. Zadowoleni (no i cali oraz zdrowi!) wracaliśmy do domów. W drodze na plac Zbawiciela podziwialiśmy napisy na murach obwieszczające „zakaz pedałowania”, pod Planem B spotkaliśmy grupkę chłopaków z tablicami „Stop homo”, ale mimo tęczowych nalepek na naszych ubraniach nie zostaliśmy w żaden sposób zaatakowani. Udało się.

* Paulina Sieniuć, redaktorka, recenzentka.

„Kultura Liberalna” nr 80 (30/2010) z 20 lipca 2010 r.