Szanowni Państwo, w ostatnich dwóch numerach „Kultury Liberalnej” pytaliśmy o współczesny kryzys i lęki lewicy. Pytaliśmy o zdanie przede wszystkim osoby o lewicowych poglądach: od amerykańskich intelektualistów Michaela Walzera i Michaela Hardta, przez znawców polityki europejskiej takich jak Henning Meyer, aż po Józefa Piniora. Swoje poglądy wypowiedzieli również Tadeusz Szawiel i Bronisław Wildstein, kojarzeni z sympatiami prawicowymi. Oto coraz rzadziej spotykany pluralizm! Niezależnie od poglądów, wszyscy zgadzali się, że lewica, tak w Polsce, jak na świecie, pogrążona jest w szczególnym kryzysie tożsamości i strachu przed odpowiedzialnością za własne idee. Cykl tekstów o lewicy będziemy kontynuować. Dziś chcielibyśmy jednak zadać takie samo pytanie o prawicę. Czy polska prawica również znajduje się w podobnym kryzysie? I jeśli tak/nie, to dlaczego?

W pierwszej odsłonie cyklu o prawicy na pytania z polskiej perspektywy odpowiadają: Bronisław Łagowski, który neguje tezę o strachu polskiej prawicy, twierdząc, że przepełniona poczuciem triumfu, zapomniała ona zarówno o strachu, jak i odpowiedzialności za cokolwiek; Małgorzata Tkacz-Janik, która pisze, że czas już, by polska prawica zmierzyła się z problemami modernizacyjnymi, a także Krzysztof Kłopotowski, który twierdzi, że w Polsce prawicy w rzeczywistości nie ma. Tradycyjnie szukamy zewnętrznego punktu odniesienia.  Szczególny charakter niemieckiej prawicowości, rozmytej pomiędzy wiele partii rysuje Gerd Langguth. Znany biograf Angeli Merkel sugeruje niejako, że to nie prawica boi się w Niemczech czegokolwiek, ale raczej to demokratyczna Republika Federalna boi się prawicy. Zapraszamy do lektury!

Redakcja

* * *



1. ŁAGOWSKI: Żeby się bać, trzeba czuć się za coś odpowiedzialnym
2. TKACZ-JANIK: Rewidowanie anachronicznej tożsamości
3. KŁOPOTOWSKI: Gdzie ta prawica?
4. LANGGUTH: O różnorodności politycznego i treściowego wyakcentowana prawicy niemieckiej


* * *

Bronisław Łagowski

Żeby się bać, trzeba czuć się za coś odpowiedzialnym

Istnieje wielka różnica między tym, czego boi się prawica zachodnia, a tym, czego mogłaby się bać polska prawica. Ta ostatnia żyje jednak w nastroju triumfu, niczego się nie boi. Cała historia – dawna i bieżąca – pada jej do stóp. Jej marzeniem jest, aby tak było zawsze i nic jej tego marzenia nie zakłóca.

Wielki strach prawicy zachodniej – myślę o Europie – jest tego rodzaju: gdyby zaczęła otwarcie i swoim pełnym głosem mówić, a zwłaszcza odpowiednio do tego działać, doprowadziłaby do wielkich wstrząsów społecznych albo zmiecenia jej samej przez przeciwników. A najprawdopodobniej do jednego i drugiego. Tym wielkim strachem prawicy jest imigracja. W dyskursie publicznym prawica przedstawia ten problem w postaci zminiaturyzowanej, sprowadzonej do troski o bezpieczeństwo w miastach. Establishment zaś jest doskonale świadomy wybuchowości problemu imigracji i wprowadził odpowiedni system cenzury. Nie ma mowy o otwartym dyskutowaniu na ten temat, czy to w wielkich mediach, czy w środowiskach akademickich. Nawet eksperci wypowiadają się w języku poprawności politycznej. Prawica boi się, że imigranci przychodzący do Europy z obcych kultur staną się – w przewidywanym już czasie – większością tym szybciej, że ludność biała przestała się demograficznie odtwarzać i zmniejsza się nie tylko proporcjonalnie, ale także w liczbach bezwzględnych. Przybysze nie przyjmują norm cywilizacji europejskiej, zresztą nie mogą w ciągu dziesięcioleci przyswoić sobie tego, w co Europejczycy wdrażali się przez stulecia.

Zmiana ludności w danym kraju zmienia wszystko. Krótko mówiąc: Europa w postaci, w której była podziwiana, ze swoimi prawami, liberalną demokracją, pamięcią historyczną i chrześcijaństwem może przestać istnieć. Jaka Europa wyłoni się z obecnej wędrówki ludów? Jednego tylko można być pewnym: nie będzie to „nasza” Europa. Ten strach prawicy jest czymś analogicznym do strachu przed śmiercią pojedynczego człowieka. Działa, zabiega o wygranie wyborów, zawiązuje lub zrywa sojusze, rządzi krajem i wykonuje mnóstwo czynności, które w rzeczywistości są Pascalowskim divertissement – rozrywką, która ma pomóc nie myśleć o tym, co jest nie do zniesienia.

Polska prawica niczego się nie boi. Żeby się bać, trzeba mieć pod swoją opieką coś bardzo cennego i czuć się za to odpowiedzialnym. Znana kiedyś piosenkarka opowiadała o swoim zachowaniu podczas powstania warszawskiego. Sama się dziwiła swojej odwadze. Inni się bali, ona nie. I tłumaczyła to w ten sposób, że ci bojący się zawsze mieli kogoś pod swoją opieką: dziecko albo rodziców, brata lub siostrę, męża lub żonę, a ona była sama. Myślę, że trafnie wskazała na jedną z przyczyn braku bojaźni. Nie widzę, żeby polska prawica czuła się odpowiedzialna za coś cennego. Dlaczego więc miałaby się bać? Wieszczem polskiej prawicy jest poeta, Jarosław Marek Rymkiewicz. On głosi kult masakry. Stosunek do powstania warszawskiego i rola, jaką odgrywa muzeum tego powstania świadczą, że kult śmierci jest polityczną religią niemal całej prawicy. Jeżeli tak bardzo pociąga „nas” masakra, to czego mamy się bać?

Prawica najintensywniej odczuwa swoje istnienie przeżywając bezustannie dawno temu odbyte walki z komunizmem (i z Rosją). Upaja się cokolwiek spóźnionym triumfem. Istnieje więc pewne dla niej zagrożenie: jest nim filozofia przedawnienia i darowania sobie win. Ona podważa wartość treści, wokół których skupiła się polska prawica. Tymczasem widmo filozofii przedawnienia krąży nad Europą, bo bez niej Europa nigdy się nie zjednoczy. Polska prawica powinna bać się zasady przedawnienia, ale się nie boi, bo nie wie, że taki problem w ogóle istnieje.

* Bronisław Łagowski, profesor filozofii, historyk idei, publicysta.

Do góry

* * *

Małgorzata Tkacz-Janik

Rewidowanie anachronicznej tożsamości

Trudno mówi się w Polsce o podziale na lewicę i prawicę. Dlatego nie odniosę się do niczego wprost, a jedynie dygresyjnie.

Dyskurs utrudnia przede wszystkim brak wystarczająco szerokiej wiedzy społecznej o nowoczesnych rozszerzeniach obu ideologii. O ich nowych alfabetach, o bardzo różnorodnych ekonomicznych podstawach, projektach politycznych. Co więcej, w Polsce niemal nie wspomina się o ich przenikaniu, np. o rozwiązaniach światopoglądowych i gospodarczych, które daleko wykraczają poza ten płaski podział (jak na przykład Green New Deal). Nieliczne ośrodki w Polsce (akademickie, pozarządowe, think tanki), zajmujące się zarówno lewicową, jak i prawicową optyką, lub te z przechyłem na lewo, dość łatwo tłumi się lub komercjalizuje poprzez aprioryczne opiniowanie lewicowej myśli „po staremu”. Czyli jako próby burzenia dobrego, odwiecznego porządku, spokojnego, rodzinnego świata , niedzielnego obiadu i innych „tołstojowskich kategorii”. Czasem nawet, bez ostrzeżenia, miażdży się wszystko, co lewicowe stygmatem „komunistyczny” i bez dyskusji zamyka się drogę do debaty. Koniecznej debaty, która nas nie ominie.

Myślę konkretnymi obrazami. Gdy więc piszę o tłumieniu lewicowej opinii, widzę postpolityczny spór Marka Migalskiego z jego ówczesną Alma Mater, czyli Uniwersytetem Śląskim. Spór ponoć o pryncypia, w którym Migalski, ożywiając demony przeszłości, sprawnie zagrał etykietą „czerwonego uniwersytetu”. Obecnie Marek Migalski skonstruował list dekonstruujący, jak donoszą media, anachroniczność polskiej prawicy. Jeśli więc Redakcja „Kultury Liberalnej” pyta mnie, czy myśląc o prawicy możemy mówić o „wyczerpywaniu się sporów ideologicznych i przesuwaniu się ugrupowań (prawicowych) do postpolitycznego mainstreamu” – biorąc pod uwagę wyżej wymienione sytuacje i patrząc na poczynania posła Parlamentu Europejskiego Migalskiego – odpowiadam: możemy! O komercjalizacji buntu często rozmyślam przy najdłuższym warszawskim barze w Nowym Wspaniałym Świecie na Nowym Świecie w Warszawie. Co do „tołstojowskich kategorii” należy do nich między innymi jadanie posiłków o określonych godzinach, chodzenie spać z kurami, itp. Sarkazm jednak odłóżmy na bok.

Co w tej sytuacji można powiedzieć o kryzysie tak niewyraźnych i zamazanych światopoglądów, których granic i kształtów często nie potrafią dookreślić nawet pozostający ponoć w silnej opozycji ortodoksi z przeciwnych obozów? Można powiedzieć, że muszą mieć pożywkę, najlepiej symboliczną, by w konflikcie o znaczenie symbolu, móc się dookreślać, rozgrzać, poczuć, kim są Oni, a kim są Inni. Niestety to infantylne, zdradza brak wiedzy, prowincjonalny horyzont. Oczywiście można obserwować kłótnie i happeningi przed Pałacem Prezydenckim. Mnożyć słowa i narzędzia opisu. Na przykład można tę sytuację poddać pogłębionej analizie psychologicznej i stwierdzić, że prawica pozostaje w głębokiej depresji oraz że szukając dróg wyjścia z tego stanu graniczącego z CHAD (choroba afektywna dwubiegunowa) karmi się strachem i ludzkim lękiem.

Skąd pochodzi wiedza prawicy na temat tego, czego ludzie boją się najbardziej? Najrzetelniejsze dane o polskim społeczeństwie mają obecnie, jak się wydaje, dwie instytucje: biura badań rynkowych i administracja Kościoła katolickiego, które zapewne wiedzą o nas więcej niż my sami. W Polsce nie będzie ani lewicy, ani prawicy, dopóki rozumność i poszanowanie praworządności wyprzedzał będzie strach lub cynizm. Zatem kolejna dygresja będzie taka: ponad skrajnym podziałem na prawo i lewo jest zawieszona jeszcze „niewidzialna ręka rynku”, która często go neutralizuje, a nawet dematerializuje.

Na koniec konkret: czego może obawiać się prawica polska, która ponoć w przeciwieństwie do lewicy chce wziąć na siebie odpowiedzialność za naród? Bo nie za państwo złożone z kobiet i mężczyzn, ale za naród, historycznie i obecnie złożony niemal wyłącznie z Ojców i Synów. I ich Ojców i Synów, i tak dalej. Ojcowie i Synowie na krzyżach lub same krzyże swą powagą i majestatem przysłaniają obywateli, a szczególnie obywatelki, dlatego też polska prawica na pewno powinna poważnie rozważyć swój stosunek do coraz bardziej świeckiego, kobiecego elektoratu. Coraz silniej wyemancypowanego, żeby nie rzec sfeminizowanego. Od kilku lat wyraźnie widać, że w tym zakresie z prawej strony wszystkie tricki marketingu politycznego są dozwolone, a wypowiedzi programowe dekorowane równouprawnieniem są skupione bardziej na wizerunku niż na zawartości merytorycznej. Przykład? Wśród nielicznych całościowo pomyślanych dokumentów na polskim rynku idei (zarówno z prawa, z lewa, jak i ze środka) wyróżnia się tegoroczna (dodajmy kolejna) odsłona PiS-owskiego projektu Konstytucji.

W oryginalnym projekcie z 2005 roku był zapis o prawach kobiet, obecnie już go tam nie ma. PiS oczywiście nadal „lubi kobiety” – ciągle to słyszymy. „Lubi pracować z kobietami”, ale nie dąży do realnej zmiany pozycji kobiet. Przeciwnie – polska prawica od 20 lat przerzuca kolejne obowiązki z państwa na rodzinę (czytaj: na kobiece barki). Kobiety ewentualnie pełnią funkcję dekoratywną, niczym trzy posłanki z billboardów Jarosława Kaczyńskiego z 2009 roku („Czyny, nie cuda”). Formatka kobiety PiS AD 2010 to istota, która jest zależna przede wszystkim od małżeństwa (wyłącznie jako związku kobiety i mężczyzny), od mężczyzny oraz może pełnić funkcje rozrodcze. Jak ma się do tego „statystyczna Polka”, która być może nie zna nowoczesnych i nadal nie znajdujących odzwierciedlenia w polskich realiach równościowych zapisów konstytucji z 1997 roku, ale jest coraz lepiej wykształcona, zna obce języki, podróżuje, mą dostęp do internetu, napotyka na światłych lekarzy i partnerów? Polka na razie się dziwi. Szuka sposobów na przetrwanie tej schizofrenii. Najtrudniej przetrwać to kobietom najuboższym.

Dygresja końcowa: prawica, jeśli chce zrewidować swoją anachroniczną tożsamość, nie musi mierzyć się z analizą klęski wyborczej Kaczyńskiego, jak chce Migalski, ale musi zmierzyć się na przykład z feminizmem i kwestiami kobiecymi w sensie politycznym i kulturowym (z prawem do aborcji, wizerunkiem kobiety w mediach i tak dalej). Krzyż ma wciąż bardzo mocne publicity, więc nadal bastionem kobiecego elektoratu prawicy jest Kościół katolicki, zwłaszcza jego rytualność i działalność charytatywna, która niemal „naturalnie” przyciąga kobiety. Ale i tam jest coraz więcej pęknięć, blizn i coraz mniej bezrefleksyjnego strachu.

* Małgorzata Tkacz-Janik, literaturoznawczyni, feministka, współprzewodnicząca partii Zieloni 2004.

Do góry

* * *

Krzysztof Kłopotowski

Gdzie ta prawica?

Musisz dobrze się rozejrzeć, żeby zobaczyć prawicę w naszym kraju. Uważane za prawicę PiS jest chrześcijańską socjaldemokracją narodową. Uchodząca za prawicę liberalną PO jest bezideową partią władzy, która staje się frontem jedności narodu przy korytku. A prawdziwa prawica to wolny rynek, odpowiedzialność jednostki za własny dobrobyt, plus tradycja, minus państwo opiekuńcze. Prawdziwą prawicę stanowią sympatycy UPR. Niestety, partia ta została zepchnięta na margines przez sposób bycia wieloletniego, byłego lidera. Szkoda. Taka prawica jest w Polsce potrzebna; osadza społeczeństwo w rzeczywistości po zamęcie realnego socjalizmu. To otrzeźwiające ciągle słyszeć: masz tyle, ile sam sobie wypracujesz, nic się nikomu z góry nie należy.

Dlaczego PiS uchodzi za prawicę? Ponieważ jest w historycznym sprzeciwie do tego, co w Polsce podaje się za lewicę. Rzekoma lewica postkomunistyczna ma wielki wpływ w mediach i akademii, więc narzuca pojęcia w debacie publicznej. Fałsz ideologiczny spaja z kłamstwem założycielskim III Rzeczypospolitej. PiS je podważa, za co jest obrzucane obelgami, a obelga „prawicowości” jest poręczna jako przeciwieństwo tej „lewicowości” i stygmat w spadku po komunistycznej propagandzie antyprawicowej. Fałsz siedzi tu na kłamstwie i pomówieniem pogania.

Kryzys prawicowej tożsamości, o który pyta Redakcja, polega więc na nadużyciu pojęć.

Jest jeszcze nowa lewica wokół „Krytyki Politycznej”, ale to na razie „pocieszne wykwintnisie”, jak damy, które 250 lat temu wprowadzały w Polsce francuskie nowinki. Czy wyrośnie z tego poważne nowe Oświecenie, dopiero się okaże. „KP” może być natomiast katalizatorem nowej prawicy, która niemrawo tworzy się wokół pisma „44”, próbując odrodzić ideę polskiego mesjanizmu. Wątpię jednak, by wyrosła z „Czwórek” prawdziwa, czyli trzeźwa, rynkowa pracowita prawica, która tworzy bogactwo narodowe.

Pomówmy więc o bytach, które uchodzą w Polsce za prawicę: PiS i PO. Kryzys polityki partyjnej, diagnozowany przez Redakcję jako wyczerpanie się sporów ideologicznych i przejście w postpolitykę, dotyczy tylko PO. Partia ta ma za wiele mechanizmów swej władzy do ukrycia, żeby dopuszczać poważną debatę ideową. Zaraz nastąpiłyby zbyt trudne pytania: jeśli podobno wierzycie w liberalizm, to gdzie jest równość podmiotów gospodarczych na wolnym rynku? Jeśli serio traktujecie wolność słowa, to dlaczego napadacie na autorów dwóch krytycznych biografii Wałęsy? Jeśli cenicie pluralizm poglądów, to czemu niszczycie media publiczne za to, że pod kontrolą PiS wyłamały się z chóru chwalców III Rzeczpospolitej? Wierzycie ponoć w demokrację, ale próbujecie cofnąć dotowanie partii politycznych z budżetu państwa, dobrze wiedząc, że grozi to władzą oligarchii przez finansowanie partii z pieniędzy biznesu i banków, już nie mówiąc o lewej kasie z szemranych interesów. Na te pytania PO nie ma odpowiedzi, więc błaznuje, postpolitycznie odwracając uwagę opinii publicznej.

Natomiast PiS znajduje się w kryzysie z innego powodu. Ma za dużą ambicję reformowania państwa w stosunku do posiadanych sił. Jest w kontrze do wielkiej części elity III Rzeczypospolitej, a nie ma dosyć własnej, żeby ją wymienić; ani pieniędzy, żeby ją przekupić; ani władzy, żeby ją zastraszyć. Nie ma też atrakcyjnej idei, żeby ją pozyskać. Dla tej części elity taką ideą nie jest odrodzenie II Rzeczypospolitej, gdyż silne polskie państwo narodowe wymagałoby lojalności od lokalnych beneficjentów zagranicznych korporacji, fundacji i stypendiów. Żądałoby szacunku dla siebie wbrew zacofaniu cywilizacyjnemu. Oparłoby się o narodowy katolicyzm pomimo duchowego wyczerpania Kościoła katolickiego i wrogości do katolicyzmu ważnej części elity III Rzeczypospolitej. Postpolityka to ostatnia rzecz, jaką można by zarzucić PiS. Już prędzej nadmiar ideowości w większości obojętnym społeczeństwie polskim początku XXI wieku.

Na polskiej prawicy stanęły na przeciw siebie dość cyniczna PO i nieco anachroniczne PiS. Nie wiem, komu rzeczywistość przyzna rację. Naprawdę nie wiem.

* Krzysztof Kłopotowski, dziennikarz i krytyk filmowy.

Do góry

* * *

Gerd Langguth

O różnorodności politycznego i treściowego wyakcentowana prawicy niemieckiej

[Czytaj także po niemiecku]

Aby wypowiedzieć się na temat sytuacji prawicy w Niemczech, należy najpierw zastanowić się, co należy przez nią rozumieć. Co prawda w Niemczech, podobnie jak i w innych krajach europejskich, istnieje schemat podziału lewica – prawica. Niemiecka prawica nie istnieje jednak w zwartej formie; jest raczej, pod względem politycznym i treściowym, różnorodnie wyakcentowana w spektrum sceny politycznej. Do tego należy rozróżnić prawicę demokratyczną od ekstremistycznej. Do tej ostatniej należą Narodowodemokratyczna Partia Niemiec (NPD), a także na przykład Niemiecka Unia Ludowa (DVU). Partie ekstremistyczne przekroczyły co prawda w niektórych landach pięcioprocentowy próg w wyborach, nie zdarzyło się to jednak na poziomie federalnym.

Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna tradycyjnie nigdy nie była partią prawicową. Jej historyczne korzenie tkwią w trzech nurtach: socjalnym, liberalnym i konserwatywnym. Dlatego CDU w tym sensie nigdy nie była partią czysto konserwatywną czy prawicową, nawet jeśli w jej szeregach są członkowie, którzy określiliby się jako „prawicowi” czy „narodowo-konserwatywni”. Co interesujące, CDU, choć bardziej konserwatywna niż na przykład SPD, była od pierwszych lat Republiki Federalnej partią prawdziwie proeuropejską – podczas gdy socjaldemokraci przez długie lata uważali drogę ku europejskiej integracji za niewłaściwą. Również kanclerz Merkel nie określiłbym jako polityk prawicowej. To skoncentrowana na rozwiązywaniu problemów, nieideologiczna, pragmatyczna i elastyczna osoba. Nie reprezentuje żadnej opcji ideologicznej. Jest z pewnością przekonaną zwolenniczką społecznej gospodarki rynkowej, ale wielokrotnie w czasach Wielkiej Koalicji prezentowała gotowość, by zdecydowanie wychodzić naprzeciw oczekiwaniom socjaldemokratów z CDU i SPD.

Istnieją jeszcze dwie partie, które od czasu do czasu zalicza się do prawicowych: bawarska CSU i liberalna FDP. CSU na wiele sposobów prezentuje pozycje bardziej konserwatywne niż CDU, nieobce są jej również poglądy populistyczne. Nie nazwałbym jej jednak po prostu partią prawicową, jako że istnieje w niej silne skrzydło socjalne. Z kolei liberałowie, którzy, gdy chodzi o kwestie gospodarcze, prezentują poglądy raczej prawicowe, w przypadku innych problemów (na przykład komórki macierzyste czy równouprawnienie gejów i lesbijek) pokazują raczej lewicową twarz.

Gdyby CDU, CSU, czy FDP klarowniej zdefiniowały się jako prawicowe, utraciłyby w Niemczech zdolność do budowania większości parlamentarnej. W Republice Federalnej istnieją oczywiście wyborcy, którzy uważają się za prawicowych, znajdujący się raczej na prawo od dzisiejszej CDU. Jednak historyczną zasługą CDU i CSU jest to, że udało im się zintegrować owych zdecydowanych wyborców prawicowych i konserwatywnych – narodowo-konserwatywnych, wypędzonych, czy tych, którzy krytycznie patrzą na kwestie związane z imigracją. Dlatego, jak dotąd na poziomie federalnym nie było sukcesu partii, która znajdowałaby się na prawo od CDU.

W Republice Federalnej nie istnieje, z wyjątkiem liberalnej FDP, żadna partia, która reprezentowałaby politykę gospodarczą w rozumieniu neoliberalnym. Neoliberalizm być może pasuje w jakiś sposób do FDP. CDU reprezentuje koncepcję społecznej gospodarki rynkowej, którą utożsamiać należy ze sprzeciwem wobec tego, co rozumie się dziś pod pojęciem neoliberalizmu. Społeczny wymiar gospodarki rynkowej jest akcentowany przez CDU w o wiele większym stopniu niż przez FDP.

Te osoby w Niemczech, które określają się jako prawicowe, w czasach zimnej wojny obawiały się głównie rozprzestrzenienia się sowieckiego imperializmu. Z tego powodu Konradowi Adenauerowi nie było trudno przekonać swoich rodaków do idei silnej Europy Zachodniej, która przede wszystkim byłaby odporna na rozszerzenie się komunistycznego sposobu myślenia. Byli jednak w Niemczech także politycy prawicowi, którzy bynajmniej nie zgadzali się z tą koncepcją, a raczej przekonani byli o szczególności drogi niemieckiej, możliwości zbliżenia dwóch niemieckich państw i stworzenia neutralnego wspólnego państwa. W Zachodnich Niemczech istniał wówczas silny proamerykański nurt myślenia, choć jednocześnie istniały też przekonania, które z przyczyn kulturowych nie przyniosły wielkich sympatii dla USA.

*Gerd Langguth, politolog, publicysta, w przeszłości także polityk CDU. Jest autorem politycznych biografii kanclerz Angeli Merkel (2005) oraz prezydenta Republiki Federalnej Horsta Köhlera (2007).

Do góry

** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
*** Współpraca: Tomasz Sawczuk, Ewa Serzysko.


„Kultura Liberalna” nr 85 (35/2010) z 24 sierpnia 2010 r.