Anna Mazgal
Zmarnowany sens krzyża
Był taki moment, że zaczęliśmy ze sobą gadać. Nieśmiało, przez kordon policji i ziemię niczyją jezdni Krakowskiego Przedmieścia, ale nic nie zmieni tego, że: zaczęliśmy.
Ktoś mógłby powiedzieć, że cały czas ze sobą gadamy: wystarczy włączyć telewizor. Otóż nie, w telewizorze gadają ze sobą politycy i dziennikarze, którzy na potwierdzenie własnych tez czasem dopraszają sobie profesora. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: gdybyśmy wszyscy wynieśli się sprzed odbiorników na wakacje, nawet by tego nie zauważyli.
Tymczasem to mógł być spór inny niż wszystkie. Tu konflikt rozpętali obywatele i obywatele chcieli ze sobą dyskutować.
Początki sporu i dyskusji obywateli wokół krzyża zatrzęsły trochę samonapędzającym się układem, w którym główne role grają decydenci pospołu z mediami, a obywatele tolerowani są na prawach milczących obserwatorów. Gdy okazało się jednak, że obywatele mają własną rozróbę, politycy nagle okazali się mieć interes do społeczeństwa. Widzieliśmy chętnych do patronatu honorowego nad jedną czy drugą stroną konfliktu, ale demonstrujący 9 sierpnia ludzie pokazali, że wcale takiej opieki nie potrzebują. Najciekawsza część dyskusji – którą już mamy za sobą – rozegrała się na ulicy, między wkurzonymi jednostkami. To też polityków zmartwiło: na śledzenie rozrób na szczeblu władzy elektorat może już nie znaleźć czasu. Zatem aby to zaciekawienie obywateli obywatelami wygasić, siły polityczne składały zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa i nawoływały po kolei miasto, harcerzy i kurię do zapobieżenia krwawej eskalacji konfliktu. Tymczasem 9 sierpnia obywatele pokazali, że mogą stać obok siebie i jednocześnie naprzeciw racji oponentów. I jakoś nikogo szlag ani kamień nie trafił.
Media już dawno opanowały zasady portretowania tłumu, a po 10 kwietnia szybko wypracowały model narracji o żałobnikach. Poległy jednak w starciu z obywatelami. A obywatel to gatunek u nas mało znany i niezrozumiany. Ich skupienia są ze swej natury zdecentralizowane i potrzebują raczej koordynatora, a nie przywódcy. Koordynator może najwyżej zawiesić ogłoszenie na Facebooku, zaś do reprezentacji słabo się nadaje. Mediom trudno się z obywatelami pracuje, bo nie da się wskazać winnego, nie można zidentyfikować liderów i zaprosić ich do studia na barwny festiwal ego. Zatem w zasadzie nie dziwi mnie uwaga redaktora Miecugowa po wydarzeniach 9 sierpnia: widać życie nocne Warszawy jest ubogie, skoro Krakowskie Przedmieście [= krzyż] jest tak atrakcyjne dla młodych ludzi. Od wiecznego ignorowania obywateli na rzecz grup trzymających władzę każdy by zgłupiał.
W Polsce koszmarem nocnym wielu polityków jest społeczeństwo obywatelskie, które ma czelność załatwiać swoje sprawy samo ze sobą i nie potrzebuje do tego ani ustawy, ani ministra, ani opozycji czy episkopatu. Koszmar ten śni się też mediom żyjącym z tego, że bez decydentów nie obywa się w tym kraju żadna poważna dyskusja. Dlatego tak strasznie mi szkoda, że to my, obywatele nie zorientowaliśmy się, że ten porządek to fototapeta, a „sprawa z krzyżem” – to nasza sprawa, nie żadna głupota.
Teraz bowiem w grę o krzyż znowu gra pierwszy skład naszej kulawej debaty publicznej: media, politycy i niby-wycofany, ale jednak zawsze obecny Episkopat. Z obywateli zrobiono wariatów, którzy nie widzą różnicy między krzyżem a latającym potworem spaghetti. Najgorsze jest jednak to, że przespaliśmy moment, w którym to decydenci mieli sprawę do nas i pozwoliliśmy im składać pod krzyżem wieńce, podpinać do tego przedwyborcze postulaty i zawłaszczyć naszą rodzącą się w bólach dyskusję, jakim chcemy być społeczeństwem i gdzie w nim jest miejsce na krzyż.
Po mediach i politykach wiele się nie spodziewałam. Ale to my sami zlekceważyliśmy sedno całej sprawy i oddaliśmy im dyskusję o tym, jakimi jesteśmy obywatelami.
* Anna Mazgal jest członkinią redakcji „Kultury Liberalnej” oraz ekspertką Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Reprezentuje OFOP w Obywatelskim Forum Legislacji.
„Kultura Liberalna” nr 86 (36/2010) z 31 sierpnia 2010 r.