Szanowni Państwo,

dobrze wiemy, jak pesymistycznie wypowiadają się o „Solidarności” rodacy. Ale czy wiemy, co mówią o niej cudzoziemcy, a szczególnie Niemcy, którzy – o czym zarówno Polacy, jak i Niemcy często zapominają – na skalę masową popierali „Solidarność” w okresie 1980 – 1981. Zachwyt nad „S” brzmi jeszcze dziś – jak w tekście Karla-Heinza Nussera, którego esej o polskim Sierpniu jako wciąż aktualnym wzorcu ruchu obywatelskiego dla Europy Zachodniej jest punktem wyjścia dzisiejszego Tematu Tygodnia. Z Karlem-Heinzem Nusserem polemizują: Krzysztof Ruchniewicz, który przypomina o pojęciu „rewolucji samoograniczającej się”, ukutym przez Jadwigę Staniszkis,  Robert Brier, który interpretuje „S” jako wzór nie ruchu obywatelskiego, ale antyutopijnego, a także Agnes Arndt, która twierdzi, że „S” nie była wszakże wzorem do naśladowania w Europie Zachodniej, jednak dialog na jej temat doprowadził do zbliżenia między Wschodem a Zachodem Europy; . Z kolei Jutta Wiedmann opisuje fenomen „Polenhilfe” pomocy niemieckiej dla naszego kraju w latach 1980 – 1982, pytając, czy zaangażowanie obywatelskie zachodnioniemieckiego społeczeństwa potwierdza tezę Nussera. Łukasz Jasina próbuje mierzyć się z negatywnym, zamazanym obrazem „S” w polskiej debacie publicznej i porównywać go z interpretacją, jaka wyłania się z pierwszego tekstu w Temacie Tygodnia. Natomiast Jarosław Kuisz proponuje nowe odczytanie „S”. „Polacy muszą nauczyć się śmiać z Sierpnia tak, jak Brytyjczycy ze swojej królowej” pisze.
Zapraszamy do lektury!

Redakcja

Wersja niemiecka/deutsche Version




1. KARL-HEINZ NUSSER: Społeczeństwo obywatelskie i państwo
2. KRZYSZTOF RUCHNIEWICZ: Wspólna Europy obywateli?
3. ROBERT BRIER: Społeczeństwo obywatelskie i koniec utopii. O spuściźnie ideowej „Solidarności”
4. AGNES ARNDT: Inspiracja, czy irytacja? Społeczeństwo obywatelskie w Polsce i Europie
5. JUTTA WIEDMANN: Niemcy i tak zwana Polenhilfe 1980 – 1983
6. ŁUKASZ JASINA: Obchody, podsumowania i prawie nic poza tym
7. JAROSŁAW KUISZ: Solidarność. Poszukiwanie


* * *

Karl-Heinz Nusser

Społeczeństwo obywatelskie i państwo

Renesans ideałów obywatelskich: wschodnioeuropejskie początki

Współczesna działalność obywatelska organizacji pracowniczych lub jednostek, inicjatywy obywatelskie, grupy samopomocowe, obywatelskie fundacje i współpraca państwowa ze związkami ochotników oraz podobne zjawiska we współczesnych zachodnich społeczeństwach demokratycznych – wszystkie one wywodzą się od impulsu, którego źródłem były wschodnioeuropejskie ruchy obywatelskie i odniesiony przez nie sukces obalenia totalitarnej dyktatury partyjnej. Ruchy obywatelskie owych państw – a w szczególności Polski, Czech, Węgier i NRD – zademonstrowały przed całym światem rewolucyjną siłę idei leżących u samych źródeł demokracji. Zachętą dla wszystkich takich ruchów w Europie Środkowej był jednakże strajk generalny robotników Stoczni imienia Lenina w Gdańsku oraz kompromisowe ustalenia między „Solidarnością” a komunistycznym rządem Polski.

Ideał demokracji dziś

Nawet w rozwiniętych i stawiających wiele wymagań demokracjach współczesnych, jądrem systemu politycznego pozostaje nadal uznanie obywateli za wolne i równe jednostki, dysponujące prawem do politycznego współtworzenia wspólnoty. Wydarzenia w Europie Środkowej na jakiś czas zainspirowały zachodnie demokracje, by opuścić skonwencjonalizowane tory i wypróbować nowe drogi. Liczni świadkowie, biorący udział w wydarzeniach przełomu, przypominali przede wszystkim, że prawa obywateli do wolności i życia są zgodne z ich obowiązkami. W tym rozumieniu, wypadki polskiego Sierpnia odnowiły i ożywiły rozumienie pojęcia obywatela. Stąd niedaleko już do wielkich tradycji, do których nowoczesna demokracja może się odwoływać. Obywatel odgrywał ważną rolę w starożytnej greckiej polis. W teorii politycznej Arystotelesa ma on udział w politycznych funkcjach i godnościach. Wedle Arystotelesa, gdy forma państwa jest dobra, obywatele nie działają na rzecz jednostek znajdujących się akurat u władzy, ale przyczyniają się do realizacji dobra wspólnego. W demokracji współczesnej, składającej się z wolnych i równych obywateli, którzy sami są sobie suwerenem, obywatel nie jest już poddanym władzy, ale podmiotem, uczestniczącym w określony sposób w rządach i dobru wspólnoty. Arystotelesowska cnota obywatela, przełożona na uwarunkowania współczesne, oznacza określone sposoby współuczestniczenia jednostek w doradzaniu odnośnie dobra wspólnoty i współkształtowaniu życia publicznego.

Egoizm i zmysł wspólnego dobra: co wygrywa?

Nie wszyscy dostrzegają wewnętrzną zależność między cnotą obywatela a żywotnością wolności politycznej w demokracji. Tomasz Hobbes argumentował na przykład, że suwerenność państwowa jest najważniejsza, niezależnie od tego, czy państwem rządzi jednostka, czy reprezentatywny parlament. W tym samym duchu wypowiadają się dzisiejsi skrajni liberałowie. Według nich, obywatel cieszy się wolnościami obywatelskimi i politycznymi po to, by realizować swój zysk materialny. Wynika to z zapoznania zróżnicowanych talentów i sił człowieka. „Laissez-faire”, „laissez-aller” to francuskie wyrażenia na nieograniczoną niczym dynamikę gospodarczą. Państwo, rozumiane w tym podejściu jako „nocny stróż”, ma wyłącznie to zadanie, by zapewnić realizację tych celów, dzięki ochronie prawnej. Wedle słów współczesnego skrajnego liberała Miltona Friedmana, powszechnym obowiązkiem przedsiębiorstwa jest wyłącznie zysk i jego maksymalizacja. Z punktu widzenia zwolennika pojęcia cnoty obywatelskiej, choć owego celu nie należy negować, warto z całą pewnością go uzupełnić. Zdobycz samobogacenia się ustawia przedsiębiorstwo w pozycji, z której może ono przyczynić się do dobra wspólnego. Gdy tak się dzieje, pozytywnymi efektami mogą cieszyć się obie strony. Pomaga to w realizacji celów, opłacalnych dla wszystkich, a jednocześnie pozwala przedsiębiorstwom, dzięki realizacji wyższych ideałów moralnych w połączeniu z „good governance”, zyskać więcej szacunku i oparcia – zarówno wśród kupców, jak i w społeczeństwie. Zanim przejdziemy do pozytywnych form społeczeństwa obywatelskiego, niech będzie jasne, co nim nie jest.

Formy deficytowe społeczeństwa obywatelskiego

Zagwarantowana prawnie wolność może łatwo przerodzić się w prawo do braku cnoty, do oszustwa, jaskrawego egoizmu. Można wymienić cały szereg destruktywnych tendencji, które nierzadko pojawiają się w społeczeństwach demokratycznych: despotyzm, korupcja, etnocentryczny nacjonalizm, politycznie lub religijnie motywowany fundamentalizm, przemoc, nietolerancja, najróżniejsze formy społecznego i politycznego wykluczenia. Przez owe zachowania dobra wola i zaufanie obywateli ulegają zniszczeniu. Wspólnota, w razie kryzysu, może zdać się na krótkowzroczne rozwiązania w rodzaju wyznaczenia jednego władcy. Społeczeństwo obywatelskie, zorientowane na dobro wspólne, pomaga tym patologiom zapobiec.

Zaangażowanie obywatelskie jako złoty środek

W przeciwieństwie do strategii antypolityki, we wschodnioeuropejskich rewolucjach społeczeństwo obywatelskie nie kierowało się przeciwko państwu, lecz zapełniało puste miejsca i momenty deficytu, które zostały przez owo państwo pozostawione i które istnieją również w każdym społeczeństwie nowoczesnym. Społeczeństwo obywatelskie przyjmuje pozycję środka pomiędzy osobami prywatnymi, rodzinami i przedsiębiorstwami oraz instytucjami państwowymi. Zaangażowani w nie obywatele nie działają w imię swoich indywidualnych celów, ale w imię dobra publicznego, nie starając się jednak sami o konkretne dla siebie stanowiska. W ten sposób społeczeństwo zostaje częściowo upolitycznione, państwowa odpowiedzialność za dobro wspólne zaś – w pewnej mierze odciążona. Obywatele nie są tożsami z państwem, ale ze społeczeństwem, nie w rozumieniu przeciwwagi w stosunku do państwa, lecz jako jego uzupełnienie w zakresie odpowiedzialności publicznej. Pojęcie ruchu obywatelskiego spaja różne grupy i ruchy, które choć występują pod wspólną nazwą, mogą reprezentować różne cele. Przede wszystkim nie należy ruchów obywatelskich utożsamiać z negatywnymi ruchami społecznymi – choć oczywiście takie też istnieją. Należy również te pierwsze odróżnić od stowarzyszeń i związków takich, jak ADAC*, związki pracodawców, czy DGB**, ponieważ te ostatnie reprezentują wyraźnie partykularne interesy. Ruchy obywatelskie mają na celu dobro ogółu, co nie wyklucza włączania do ich spektrum programowego również interesów prywatnych. Istnieją ruchy i inicjatywy obywatelskie, które przeciwdziałają następstwom nowoczesnego indywidualizmu. Do takich należą obywatelskie działania społeczne, na przykład na rzecz pomocy starszym, grupom marginalizowanym itd. Działający na rzecz ochrony środowiska naturalnego troszczą się o ochronę zasobów naturalnych przez wykorzystanie odnawialnej energii.

Na co dzień, od każdego obywatela, na podstawie prywatnego bilansu energii, powinno się oczekiwać, by świadomie i z troską o środowisko planował swoje zużycie wody, prądu itd. W reakcji na różne niedomagania państwa, budowane są ruchy obywatelskie, które mają charakter protestu i mogą dać odpowiedzialnym za stan rzeczy politykom okazję do działania. Wśród ruchów protestu istnieją również grupy, których polityczne cele nie mają związku z ogólną zgodą i które być może – co często okazuje się później – opierają się na błędnych przesłankach. Po fakcie okazało się na przykład, że protest grup demokratycznych wobec decyzji z 1979 roku o tak zwanym Double-Track w NATO był błędem. Nie zawsze zatem cele ruchów protestu muszą odzwierciedlać dobro ogółu.

Wszystkim ruchom obywatelskim wspólny jest ideał samoświadomego, działającego zgodnie z wymogami odwagi cywilnej obywatela. Przykładem takiej odwagi były reportaże Anny Politkowskiej z wojny w Czeczenii. Odwagą cywilną wykazał się również polski papież Jan Paweł II, gdy w roku 1979 przemawiał do milionów ludzi w komunistycznej Polsce, nawołując do wolności jednostki i solidarnego współdziałania. Codzienność obywateli wszelkich generacji to konieczność odwagi cywilnej we wszelkich sferach, także w szkole i na uniwersytecie. Amerykański filozof społeczny Amitai Etzioni uważa, że każdy człowiek ponosi odpowiedzialność moralną. W demokracji, zaraz obok podstawowego prawa do wolności, musi znajdować się podstawowy obowiązek odpowiedzialności. W czasie globalizacyjnych burz funkcjonujące społeczeństwa obywatelskie wzmacniają znaczenie tego, co lokalne. Działają w obszarach, które w sposób konieczny są zamknięte dla państwa. Tym, którzy angażują się w ten sposób, nagrodą jest radość z działania na rzecz dobra wspólnego.

* Allgemeiner deutscher Automobilclub.
** Deutscher Gewerkschaftsbund, Niemieckie Zrzeszenie Związków Zawodowych.

*** Karl-Heinz Nusser, profesor filozofii, wykładowca na Uniwersytecie Ludwiga Maksymiliana w Monachium.

Z języka niemieckiego przełożyła Karolina Wigura.

Do góry

* * *

Krzysztof Ruchniewicz

Wspólna Europy obywateli?

Nie ulega wątpliwości, że przełom 1989 roku miał dla Europy ogromne znaczenie. Wraz z upadkiem państw komunistycznych w Europie Środkowo-Wschodniej rozpoczął się trudny proces transformacji byłych „demoludów”, jak i integrowania dwóch podzielonych po 1945 r. części Starego Kontynentu. Proces ten trwać będzie lata, ale już teraz możemy obserwować bardzo interesujące tendencje, które przy odpowiednim nagłośnieniu i upowszechnieniu, mogłyby się stać inspiracją do dyskusji, także na Zachodzie. Jedną z nich jest wzrost wiedzy Zachodu o wydarzeniach w części Europy „za żelazną kurtyną”. Po 1945 r. obszar ten był przez Zachód bardzo stereotypowo postrzegana jako część imperium radzieckiego, próby wybijania się na niepodległość podporządkowanych tam państw były traktowane w większości jako wewnętrzne sprawy bloku wschodniego. Skutki II wojny światowej z milionami zabitych i kalek oraz ogromem zniszczeń były swoistym mitem założycielskim integracji europejskiej, która w początkach lat 50. XX wieku poczęła się rozwijać najpierw z udziałem sześciu państw. Drugim mitem, nie mniej silnym, był mit antykomunistyczny. Zagrożenie ze strony ZSRR i bloku wschodniego jednoczyło zachodnich Europejczyków także politycznie, czemu służył również parasol ochronny USA.

Na tle tych warunków wyjściowych można rozpatrywać politykę USA w latach 60. i niektórych państw zachodnioeuropejskich, jak RFN (nowa polityka wschodnia), które w myśl polityki odprężenia szukały kontaktów z reżymami komunistycznymi, prowadziły z nimi wymianę gospodarczą. Bez wątpienia dużym sukcesem tej polityki było podpisanie w Helsinkach w 1975 roku porozumień, które zobowiązywały także państwa komunistyczne do przestrzegania praw człowieka.

Powstanie „Solidarności” w Polsce, choć było jaskrawą manifestacją emancypacji obywatelskiej, było także w pewnym sensie dla Zachodu, przynajmniej dla niektórych państw, kłopotliwe. Komplikować bowiem mogło stosunki z hegemonem bloku wschodniego. Trudno było jednak nie zauważyć, że oto po raz pierwszy w jednym z krajów bloku wschodniego powstał ogromny ruch masowy, stworzony oddolnie, spontanicznie wcielający zasady demokratyczne w swym działaniu. Oczywiście, już wcześniej próbowano osłabić kuratelę Moskwy i komunistyczną dyktaturę, lecz nigdy nie uczestniczyło w tych działaniach tak licznie całe niemal społeczeństwo, lecz tylko niektóre jego grupy. Także świadomość użycia armii radzieckiej na Węgrzech (1956) i Czechosłowacji (1968) były hamulcami powstrzymującymi przed bardziej śmiałymi wystąpieniami. Sytuacja w Polsce i ZSRR w 1980 roku była już jednak inna. Ze strajku w jednej stoczni szybko płomień buntu przeniósł się do innych zakładów Wybrzeża, a stamtąd na całą Polskę. Do robotników – tej domniemanej awangardy systemu komunistycznego – szybko zaczęły dołączać inne grupy społeczeństwa, chłopi, inteligencja. Ruch „Solidarności” stał się w krótkim czasie ruchem ogólnospołecznym i ogólnokrajowym, podejmującym działania nie tylko w wielkich miastach, ośrodkach przemysłowych, ale także w małych ośrodkach powiatowych, na terenach wiejskich.

Była to jednak rewolucja samoograniczająca się. Jej celem nie było – co wielokrotnie podkreślano – obalenie istniejącego systemu, lecz wyegzekwowanie praw pracowniczych (wolne związki, prawo do strajku), przestrzeganie konstytucji w kwestii teoretycznie istniejących praw i wolności. Strajkujący byli realistami i twardo stąpali po ziemi. Doskonale zdawali sobie sprawę, że każde – choćby wywołujące cień niepewności – żądanie polityczne w tym kierunku, może wywołać reakcję władz polskich, a także ZSRR i jej sojuszników. Jak ostrożne i rozważne było to postępowanie, wiemy dzisiaj, gdy znamy wewnętrzne dyskusje wśród państw członków Układu Warszawskiego, gdzie już w grudniu 1980 roku domagano się interwencji w Polsce i zdławienia „bakcyla” „Solidarności”. Robotnicy Wybrzeża, całe społeczeństwo nabrało więc w tych przełomowych miesiącach przekonania o swej sile, o możliwości przeprowadzania zmian, które tak szumnie na sztandarach mieli wypisane komuniści. Wprowadzenie stanu wojennego położyło kres oficjalnej działalności związku. Nastąpiły aresztowania, mordy na pojedynczych osobach. Symbolem pozostanie ks. Jerzy Popiełuszko, którego zamordowali funkcjonariusze służby bezpieczeństwa. Przez chwilę państwo komunistyczne przestraszyło się masowych protestów, zezwoliło – co znów było ewenementem – na publiczny proces i skazanie winnych.

Reakcje na Zachodzie Europy na powstanie „Solidarności” i pierwsze miesiące jej działalności były różne: od gestów poparcia do potępienia. Niektóre z tych państw w strajkujących na Wybrzeżu robotnikach doszukiwały się kolejnego zagrożenia dla kruchego pokoju w Europie, niepotrzebnego „drażnienia” ZSRR. Dla państw zdominowanych przez ZSRR były ogromnym zagrożeniem, obawiano się pojawienia się podobnych ruchów w ich krajach. Jeszcze w październiku 1980 roku NRD zamknęła szczelnie granicę i odwołała z naszego kraju wszystkich swych studentów.

Przemiany 1989 roku pozwalają więc na nowo odkryć Europę Środkowo-Wschodnią Europie Zachodniej i poznawać lepiej jej doświadczenia. W takim kontekście przeczytałem tekst K.-H. Nussera i cieszę się, że stawia on polski przypadek sprzed lat jako inspirujący do pogłębionej dyskusji nad kondycją dzisiejszej Europy. Po raz pierwszy mamy bowiem ogromną szansę na prowadzenie wspólnej dyskusji, szukania wspólnych odpowiedzi. Polska po raz pierwszy jawi się także jako równorzędny partner. Ta banalna prawda, że Europy nie tworzą państwa, a jej obywatele jest kwintesencją rozważań Nussera. Jakiej Europy potrzebują dzisiaj Europejczycy? Jaki jest udział każdego z nich w sprawach ogólnoeuropejskich? Jakie obowiązki mają obywatele, a jakie państwa? „Solidarność” pokazała, że odwagą i kompromisem można osiągnąć cel. Był to jednak okres nadzwyczajnego poczucia jedności i zaangażowania. Uzasadnione wydaje się także pytanie, co dla nas samych wynika z dziedzictwa „Solidarności”. Chwaląc tamte obywatelskie postawy, ciągle pamiętać musimy, jak słabe jest jeszcze nasze społeczeństwo obywatelskie, jak w gruncie rzeczy niewielu Polaków aktywnie uczestniczy w procedurach demokratycznych. Niezależnie od tego, czy dotyczy to płaszczyzny lokalnej, krajowej czy europejskiej. A przecież lepszych niż teraz warunków do odpowiedzialnych, obywatelskich postaw nie ma. 21 Postulatów z Gdańska to symbol pewnej postawy i dążeń, oczywiście nie program polityczny dla współczesnej Europy. Dobrze jest jednak przypomnieć Europejczykom, dla których w większości demokracja wydaje się bytem oczywistym, niemalże nudnym, że nie tak dawno, duża część naszego kontynentu mogła tylko w bezpośrednim starciu z władzą wyartykułować swoje stanowisko i z trudem uzyskać poszanowanie podstawowych praw ludzkich i obywatelskich. Być może tekst Karla-Heinza Nussera zachęci do pogłębionej debaty nad kondycją Europy i wieloaspektowym dziedzictwem Europejczyków.

* Krzysztof Ruchniewicz, profesor historii, dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich imienia Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego.

Do góry

* * *

Robert Brier

Społeczeństwo obywatelskie i koniec utopii. O spuściźnie ideowej „Solidarności”

Czy „Solidarność” jest wzorem zaangażowania obywatelskiego w Europie Zachodniej? Jako konkretny historyczny ruch społeczny z pewnością nie. Z jednej strony zachodnia wiedza na temat całościowej historii europejskiej pozostaje zbyt fragmentaryczna, a zwłaszcza wielu Niemców pozostaje pod wpływem nieświadomego, ale tym bardziej silnie oddziałującego wyobrażenia o zachodnio-wschodniej różnicy poziomów kulturowych. Z drugiej – wynika to również z tego, że w samej Polsce spuścizna „Solidarności” jest przedmiotem ostrych sporów politycznych: choćby ostatnie wydarzenia związane z zaprzysiężeniem Bronisława Komorowskiego i krzyżem przed Pałacem Prezydenckim pokazują, że trwająca od 1990 roku wśród spadkobierców Solidarności” „wojna na górze” nie zakończyła się do dziś. Nie chcę przez to jednak powiedzieć, że nie przywiązuję do „Solidarności” poważnego duchowego i ideowego znaczenia. Znaczenie to jednak, jak mi się wydaje, ma raczej charakter niebezpośredni.

W 1987 roku Adam Michnik argumentował, że najważniejszym dokonaniem „Solidarności” dla kultury europejskiej jest jej charakter ruchu antyutopijnego. Punktem wyjścia polskiego lata 1980 nie był rewolucyjny przewrót. Żądając niezależnego związku zawodowego, domagano się od władzy niewiele więcej niż tego, czego gwarantowanie dotąd symulowała. Ów cel osiągnięto bez użycia przemocy, drogą kompromisu. Świadomie czy nie, strajkujący robotnicy zastosowali w praktyce ideę ewolucyjnej zmiany, która przebudziła świadomych swojej odpowiedzialności obywateli do zaangażowania, w ramach którego próbowali krok po kroku przeprowadzić swoje prawa dzięki samoorganizacji i osiąganiu średnio- i krótkoterminowych celów. Końcowym owocem tego procesu zmian nie miała być realizacja gotowego projektu ideologicznego, ale ustanowienie opartej na prawdzie i godności ludzkiej społecznej normalności.

Znamienne, że Michnik wskazał na antyutopijny charakter „Solidarności” w rozmowie z Danielem Cohn-Benditem. Lata po tym, jak Michnik przeszedł przemianę z „marksistowskiego dysydenta w antytotalitarnego opozycjonistę”, zachodnia nowa lewica wciąż tkwiła w utopiach i poszukiwaniu alternatywy dla społeczeństwa zachodniego. Nawet jeśli realny socjalizm od początku lat 80. przestawał być płaszczyzną projekcji dla zachodnich tęsknot za bardziej postępowym modelem społecznym, znaczące było, że ostatecznie potrafił się obronić przed antyutopijnością „Solidarności” tylko pomocą czołgów. W szeregach francuskiej „drugiej lewicy” (deuxième gauche), ale również wśród zachodnioniemieckich Zielonych spotkanie ze wschodnioeuropejską opozycją przyczyniło się do procesu, na końcu którego przestano marzyć o zastąpieniu zachodniego modelu społeczeństwa utopijnym projektem, a zaczęto uzupełniać ów model zaangażowaniem obywatelskim. Tu właśnie tkwi ideowe znaczenie protestu i opozycji w Europie Wschodniej.

Warto w tym miejscu dodać, że ów transfer idei nie był zjawiskiem jednostronnym. Jak wskazuje Agnes Arndt, pojęcie społeczeństwa obywatelskiego przez długi czas nie pojawiało się w słowniku najważniejszych polskich intelektualistów. Również ruchy opozycyjne Europy Wschodniej wydają się do pewnego stopnia płaszczyznami projekcji zachodnich wyobrażeń życzeniowych. Powstaje pytanie, w jakiej mierze zachodnie sposoby postrzegania zgadzają się z rzeczywistymi wydarzeniami w Polsce.

Istnieje pewna kwestia, która wydaje się zapoznana w transferze między Wschodem a Zachodem, a która jest moim zdaniem ważna dla współczesnej debaty o społeczeństwie obywatelskim. Znaczenie, jakie miały Kościół i religia dla „Solidarności”, często jest dostrzegane jako specyfika polska. W tym spostrzeżeniu jest wiele prawdy, prawdą jest również, że polski Kościół, łagodnie mówiąc, nie zawsze radzi sobie z zadaniem znalezienia dla siebie miejsca w pokomunistycznym porządku. Jeśli jednak również intelektualiści lewicowi, jak Adam Michnik, Jacek Kuroń czy Leszek Kołakowski, po odejściu od „świeckiej religii” marksizmu-leninizmu poświęcili się autentycznie religijnym wartościom i ideom, wynikało to – moim zdaniem – z przekonania, że antyutopijne społeczeństwo obywatelskie wymaga transcendentnego systemu wartości, który chroni indywidualną godność przed ludzką samowolą, a zobowiązuje działanie polityczne do ukierunkowania na dobro wspólne. W czasie, gdy współcześnie teoria polityczna i dyskurs polityczny oscylują między modelem obywatela jako homo oeconomicus i ufundowanych na prawach partykularnych „identity politics”, ta spuścizna „Solidarności” wydaje mi się wysoce aktualna.

* Robert Brier, historyk i politolog. Pracuje w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie.

Z języka niemieckiego przetłumaczyła Karolina Wigura.

Do góry

* * *

Agnes Arndt

Inspiracja czy irytacja? Społeczeństwo obywatelskie w Polsce i Europie

Do stałych elementów najnowszych badań nad społeczeństwem obywatelskim należy – wyrażone między innymi przez Karla-Heinza Nussera – przypuszczenie, że chodzi tu o pojęcie mające korzenie jeszcze w starożytności, a które swoje właściwe dla dyskusji współczesnej znaczenie uzyskało dopiero w trakcie pokojowych rewolucji w Europie Wschodniej. Owemu tak zwanemu renesansowi zawdzięczamy rzekomo, że społeczeństwo obywatelskie w ostatnich 15 latach ponownie stało się elementarnym pojęciem politycznej i naukowej terminologii w Europie i Stanach Zjednoczonych. Znacznie mniej rozpoznane jest, że ponowne odkrycie pojęcia społeczeństwa obywatelskiego jest w dużo większym stopniu produktem transnarodowego powiązania zróżnicowanych aktorów, pól działania i interesów, które musiały zostać nazwane w Europie Zachodniej, niż samych tylko wydarzeń w Europie Wschodniej.

Krytykom reżimu w Polsce chodziło o ewolucyjną drogę do częściowej demokratyzacji życia publicznego. Ich koncepcja odbijała się od teorii totalitaryzmu, orientowała się na idee demokratyczne i koncentrowała na reformie socjalizmu. Miała to być „trzecia droga”, między ukształtowanym na Zachodzie rozumieniem demokracji, połączonej z wolnym rynkiem, a uwolnionym od totalitarnych tendencji socjalizmem, a także wypracowanie nowego stosunku społeczeństwa do państwa. Tej częściowo wciąż jeszcze kształtowanej przez socjalistyczną mentalność utopii społecznej nadzwyczaj zróżnicowana ideologicznie i politycznie grupa robotników i intelektualistów zawdzięczała normatywny, ale też organizacyjny punkt wyjścia, który pierwotnie związał i uformował środowisko opozycyjne w Polsce, przeciwstawiając je dychotomii między „my” i „oni”, między lewicą i prawicą, między laikami i katolikami. Polskie pojęcie społeczeństwa było obok tego sukcesywnie „odklejane” od oficjalnego języka reżimu socjalistycznego i przesuwane w stronę znaczenia bardziej na poziomie politycznym swobodnego, wskazującego na wyposażenie jednostek w podstawowe prawa i wolności.

Odnosząc się do klasycznej narracji polskiej historii narodowej i negatywnego wyobrażenia o narzuconym z zewnątrz państwie, idee te przygotowywały grunt dla tego, co przez obserwatorów z Zachodu zostało u końca lat 80. XX wieku ponownie odkryte jako „renesans społeczeństwa obywatelskiego”. Pod względem pojęciowym i koncepcyjnym chodziło jednak o zjawisko, które pierwotnie niewiele miało wspólnego z zachodnią tradycją społeczeństwa obywatelskiego jako pośrednika pomiędzy państwem, gospodarką i sferą prywatną. Społeczeństwo obywatelskie w Polsce między 1968 i 1989 rokiem było przede wszystkim przedsięwzięciem zdecydowanie antypaństwowym, związanym ze spontanicznie ponoszonymi – i często poważnymi – kosztami osobistymi. Próbą oporu wobec systemu i wobec odłączenia przestrzeni autonomii społecznej od tego państwowego bytu, który choć odrzucony z punktu widzenia moralnego i politycznego, z punktu widzenia geopolityki cieszył się przymusową akceptacją.

Dopiero w trakcie zintensyfikowanej naukowej dyskusji na temat zmiany systemu w Europie Wschodniej, aktorzy procesu transformacyjnego w Polsce zaczęli nazywać owo zjawisko tym samym słowem, którego używali ich partnerzy z Europy Zachodniej. Pojęcie społeczeństwa obywatelskiego służyło w ten sposób nie tylko polskim, lecz również pochodzącym z Europy Zachodniej i ze Stanów Zjednoczonych obserwatorom jako punkt wyjścia dla nowego spojrzenia na możliwości zaangażowania społecznego oraz jako językowy punkt odniesienia dla przekazania zebranych razem, wysoce zróżnicowanych doświadczeń po obu stronach (w międzyczasie zerwanej) żelaznej kurtyny. Dwa światy, których najważniejszą cechą rozróżniającą był demokratyczny, tudzież autorytarny, system rządzenia, spotkały się dzięki fascynacji zjawiskiem i pojęciem. To, że właśnie tej części Europy, w której polityczne możliwości działania obywateli i społeczeństw były przez dziesięciolecia potężnie ograniczone, udało się stworzyć obywatelską organizację o politycznej sile dziesięciu milionów członków, których stowarzyszała „Solidarność”, było z pewnością jednym z zasadniczych powodów wzrastającego zainteresowania intelektualistów zachodnich strategiami polskiej opozycji oraz pojęciem i zjawiskiem społeczeństwa obywatelskiego. Społeczne zaangażowanie w Polsce osiągnęło intensywność, która była trudna do wytłumaczenia także dla tych zachodnich intelektualistów, którzy od lat tak naukowo, jak i przez swoje zaangażowanie polityczne, zajmowali się zjawiskiem społeczeństwa obywatelskiego. Przede wszystkim chodziło jednak o zjawisko, które zmieniło spojrzenie ludzi na ich własne warunki życia, na problemy polityczne, ekonomiczne i społeczne ich kraju, i które dało pożądany impuls w dziedzinie postrzegania możliwości działania społeczeństwa. Niezależnie od tego, czy chodziło o sprawiedliwą opiekę społeczną, czy o sprawy ochrony środowiska – najpóźniej od lat 90. XX wieku społeczeństwo obywatelskie stało się dla wielu partii i polityków w Europie Zachodniej nie tylko ważnym narzędziem wyjaśniania pokojowego przełomu w Europie Wschodniej, lecz również istotnym instrumentem walki o głosy wyborców i udział obywateli w rządzeniu.

W tym wszystkim ważną rolę odgrywała nie tylko krytyka zdolności regulowania państwa autorytarnego, formułowana przez wschodnioeuropejskich opozycjonistów, ale również przybierające na całym świecie na sile symptomy kryzysu państwa opiekuńczego. W szczególności w obrębie lewicy zachodnioeuropejskiej nastąpiła zmiana koncepcji, która społeczeństwo burżuazyjne, dotąd rozumiane jeszcze za Marksem, zaczęła uwalniać od negatywnych konotacji i budować nowe odniesienie do gospodarki i państwa. Na miejsce dualizmu społeczeństwa burżuazyjnego i państwa wkroczył trójpodział między społeczeństwo obywatelskie, państwo i rynek, który również pojęciowo został zawarty w niemieckim neologizmie „Zivilgesellschaft”. Koncepcja demokracji asocjacyjnej, która pomyślana była jako udoskonalenie i rozwinięcie demokracji reprezentatywnej, i która miała być urzeczywistniana przez samostanowiące organizacje społeczne i rozszerzenie udziału obywateli w rządzeniu, budowała rdzeń tego dyskursu. Inicjatywy polityczne, takie jak idea „New Labour” oraz Agenda 2010, zawarte w tak zwanym Schröder-Blair-Papier, i dotyczące modernizacji europejskiej demokracji socjalnej, były jej – niepozbawionymi kontrowersyjności – konsekwencjami.

Pomimo całkowicie odmiennych punktów wyjścia wizji aktywnego społeczeństwa obywatelskiego, udało się zapoczątkować między Zachodem a Wschodem dialog, którego pierwsze symptomy można było zaobserwować już w latach 80., i który trwa do dziś. W momencie, gdy o politycznym rozluźnieniu między Wschodem a Zachodem nie mogło być jeszcze mowy, otworzyło się pole dyskusji, w ramach którego doświadczenia wschodnioeuropejskie z reżimem autorytarnym i rozważania zachodnioeuropejskie o przyszłości nowoczesnego demokratycznego państwa opiekuńczego spotkały się i poczęły wywierać na siebie wpływ. Pojęcie społeczeństwa obywatelskiego doprowadziło w ten sposób do odnalezienia minimalnego wspólnego mianownika dla ogólnie podzielanych interesów i wizji w odniesieniu do przyszłości obu części Europy. To właśnie ów punkt przecięcia oraz odnaleziona w ten sposób podstawa zrozumienia między Wschodem a Zachodem, stanowią najbardziej imponujące dokonanie tego pojęcia wewnątrz i dla Europy. Powoływanie się na tę zdobycz i jej dalsze rozbudowywanie powinny być najważniejszymi celami wspólnie rosnącej i działającej, zorientowanej na Europę, sfery publicznej. Pytanie, jak wiele społeczeństwa obywatelskiego potrzeba w państwie demokratycznym, i jak wiele państwa potrzebne jest społeczeństwu obywatelskiemu, pozostanie przy tym jednakże przypuszczalnie także w przyszłości jednym z najbardziej domagających się działania obszarów negocjacyjnych – a przy tym źródłem inspiracji, ale również demokratycznych irytacji – europejskich społeczeństw.

* Agnes Arndt, doktorantka na Freie Universität w Berlinie i w Zentrum für Zeithistorische Forschung w Poczdamie.

Z języka niemieckiego przetłumaczyła Karolina Wigura.

Do góry

* * *

Jutta Wiedmann

Niemcy i tak zwana Polenhilfe 1980 – 1983

Od początku lat 80. do Niemiec Zachodnich poczęło docierać coraz więcej informacji na temat kryzysu zaopatrzenia w Polsce. Liczne grupy społeczne i osoby prywatne rozpoczęły w konsekwencji organizowanie transportów żywności i nadawanie pocztą prywatnych przesyłek do Polski. W ten sposób w samym tylko roku 1982 przesłano 8,6 miliona paczek. Działalność ta, określana nieco archaicznie brzmiącym dziś określeniem „Polenhilfe” (pomoc Polsce), znalazła prędko w mediach poczesne miejsce. Dziennikarskie relacje koncentrowały się na aspekcie pomocy humanitarnej, były jednak również programy, w których wskazywano na możliwą rolę „Solidarności” jako zagrożenia dla całego systemu komunistycznego oraz dokładnie opisywano i doceniano struktury związkowego samorządu.

We wsparciu, jakie okazywano Polsce w latach 80., najważniejsze było zaangażowanie zachodnioniemieckiego społeczeństwa obywatelskiego. Duża część akcji pomocowych wychodziła od tworzonych przez nie organizacji (na przykład Caritasu, diakonii, Niemieckiego Zrzeszenia Związków Zawodowych, Niemieckiego Czerwonego Krzyża, a także ze strony licznych małych inicjatyw, które zawiązywano specjalnie dla tego celu), podczas gdy rząd Republiki Federalnej, pod przewodnictwem Helmuta Schmidta, raczej wstrzymywał się od udzielania pomocy, nie chcąc ryzykować dobrych stosunków z polskim rządem. Wyjątkiem było zwolnienie paczek do Polski z opłat postanowieniem Bundestagu, które obowiązywało prawie przez cały rok 1982.

Zaangażowanie Niemiec uległo dziś (w Niemczech, choć nie w Polsce) w wielkiej mierze zapomnieniu, co przypuszczalnie związane jest z tym, że – w przeciwieństwie do drugiego pozytywnego wydarzenia polsko-niemieckich relacji dwudziestego stulecia, uklęknięcia Willy’ego Brandta w Warszawie w 1970 roku – nie chodziło tu o gesty pojednania dokonywane przez państwo, lecz „jedynie” o zaangażowanie obywatelskie.

W kontekście tezy, postawionej przez Karla-Heinza Nussera, wedle której zaangażowanie obywatelskie w krajach Europy Zachodniej zostało ponownie ożywione dzięki impulsom, którymi stały się środkowo- i wschodnioeuropejskie ruchy protestu, warto zastanowić się, dlaczego Niemcy byli wówczas gotowi angażować się na rzecz Polski. Czy rzeczywiście byli zafascynowani zaangażowaniem obywatelskim „Solidarności” i pragnęli je naśladować? A może mieli ku temu inne powody?

W ramach projektu dokumentującego „Polenhilfe” pytaliśmy autorów w przeważającej mierze niewielkich inicjatyw o powody ich zaangażowania. Z wywiadów wynikało, że najczęściej chodziło o różne motywy. Przede wszystkim, większość pytanych odpowiadała spontanicznie, że pierwotnie poruszyły ich wyczerpujące sprawozdania medialne na temat trudnej sytuacji zaopatrzeniowej w Polsce. Był to dla nich pierwszy sygnał do pomocy. Pewien wieloletni, pełnoetatowy pracownik Caritasu dodawał, że to przede wszystkim prezentowane w mediach obrazy (szczególnie telewizyjne) uświadomiły Niemcom dramatyczne położenie strajkujących i zachęciły do przekazywania darów. Poza tym jednak rzeczywiście to fascynacja „Solidarnością” motywowała pomoc. Jeden z rozmówców wspominał, jak poruszony był odwagą Polaków i ich dążeniem do wolności, poza tym w jego wypadku pewną rolę odegrało osobiste antykomunistyczne nastawienie. Inni dodawali, że podziwiali zwłaszcza zachowanie Kościoła katolickiego wobec komunistycznego reżimu – takiego zaangażowania po nim się nie spodziewali. Zaangażowanie „Solidarności” w wielu osobach obudziło nadzieję, że komunizm może zostać pokonany również w Niemczech Wschodnich. Dla tych, którzy dodatkowo świadomie przeżyli wojnę, ważne były również dwa inne motywy. Po pierwsze, doświadczyli głodu, zaś świadomość, że im samym tak dobrze się teraz wiedzie, sprawiła, że na doniesienia z Polski zareagowali organizowaniem transportów żywności. Po drugie – i z wypowiedzeniem tego argumentu rozmówcy często zwlekali – pewną rolę odgrywały też wyrzuty sumienia. Mówili, że teraz przyszedł czas zadośćuczynienia za to, co Niemcy uczynili Polakom.

Gdy zatem chodzi o początek lat 80., wydaje się, że można potwierdzić tezę, iż „Solidarność” inspirowała zachodnie demokracje – a przynajmniej dawną Republikę Federalną – do tego, by zdecydować się na nowe zaangażowanie obywatelskie. W wypadku zachodnioniemieckiego społeczeństwa obywatelskiego było to pozyskanie nowego, dotąd niezauważonego, pola działania.

Natomiast bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego owo zaangażowanie w Niemczech w wielkiej mierze popadło w niepamięć i dlaczego z niegdysiejszego „solidarnościowego entuzjazmu” pozostało tak niewiele.

* Jutta Wiedmann, politolożka. Przygotowuje dla Muzeum Powstania Warszawskiego wystawę na temat niemieckiej pomocy Polakom podczas stanu wojennego.

Z języka niemieckiego przetłumaczyła Karolina Wigura.

Do góry

* * *

Łukasz Jasina

Obchody, podsumowania i prawie nic poza tym

Lektura tekstu Karl-Heinza Nussera przeraziła mnie. Oczywiście nie była to wina autora. Wina leżała po naszej, polskiej stronie. Przejrzałem go niestety po kilkugodzinnej indoktrynacji polskim programem telewizyjnym, mającym rocznicowy charakter. Usiłował on opowiadać o Sierpniu sprzed trzydziestu lat. Spojrzenie na to niezwykle ważne wydarzenie jest niejednokrotnie bardzo uproszczone i nieosadzone w jakimkolwiek kontekście.

Nie mamy też szczęścia do okrągłych rocznic sierpniowego zrywu. Dwudziesta wpisała się zbytnio w nasze starania o przystąpienie do Unii Europejskiej, a dwudziesta piąta – w nieudaną próbę pojednania narodowego po śmierci Jana Pawła II. Teraz rocznica wpisuje się w chwilę obecną, bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Wielu (chyba nawet większość decydentów i „ludzi ze świecznika”) choć rytualnie powtarza, że Sierpień nie jest martwym pomnikiem, w rzeczywistości tak właśnie go traktuje. Sierpień doprowadził do odzyskania niepodległości. Trochę gorzej poszło z walką o ideały społeczne, ale tutaj też narzekanie ma formy celebracyjne.

Tekst niemieckiego badacza uświadomić nam może, ile dodatkowych treści tkwi w dziedzictwie „Solidarności”.

W latach dziewięćdziesiątych, kiedy rozmawiano o dziedzictwie „Solidarności”, regularnie odnoszono się do konsekwencji społecznych przemian, rewolucją „Solidarności” zapoczątkowanych. Później trochę to zarzucono, ale dziś dyskusja trwa w najlepsze i występuje w niej nie tylko niestrudzony Ryszard Bugaj. Istnienie pamięci o setkach tysięcy ludzi, po roku 1989 pozbawionych możności korzystania z wielu wywalczonych wtedy praw i możliwości oraz o przesadnej wstrzemięźliwości w pozbawianiu przywilejów opok komunistycznego systemu wciąż niewiele wnosi…

Sierpień 1980 istnieje wciąż, ale nie tylko w pomnikach, rocznicowych mszach czy „Człowieku z żelaza” Andrzeja Wajdy. Istnieje w organizacjach pozarządowych, autentycznych działaczach związkowych, różniących się nieco od sytych bonzów à la Jimmy Hoffa, zasiadających w centralach czy ludziach walczących o dobrą sprawę gdzieś na zagubionej prowincji.

Siłą Sierpnia była autentyczna walka o ideały: patriotyzm, sprawiedliwość społeczną i szacunek dla innego człowieka. Ideały potem upadły, ale zawsze warto do nich nawiązywać. Problemy są teraz oczywiście całkowicie inne, ale przesłanie zrywu sprzed trzydziestu lat jest ponadczasowe.

* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do góry

* * *

Jarosław Kuisz

Solidarność. Poszukiwanie

Poszukiwanie fenomenu pierwszej „Solidarności” przypomina znaną z dzieciństwa wyprawę w poszukiwaniu skarbów na wyobrażonej wyspie. Rzeczywistość Polski Ludowej jest nieobecnym lądem. Unikalność NSZZ „Solidarność” zaś klejnotem, po który nie można ot tak sobie sięgnąć. Przeciwnie. Wymaga to pewnego wysiłku. Do skrzyni ze złotem „Solidarności” na ogół docierają jedynie historycy. Są nim bowiem dokumenty dnia codziennego: ówczesne gazety, odezwy, ulotki, artykuły. Od każdego świadectwa tamtego czasu bije niebywały entuzjazm, ale i niepokój. Euforia odkrywanej wolności połączona z prawdziwym strachem wyrażanym pytaniem: „Wejdą, nie wejdą?”. Wyprawa po owe szesnaście miesięcy, zanurzenie się w dokumentach tamtego czasu, to czysta radość, przede wszystkim radość niezmącona późniejszymi analizami, wydarzeniami politycznymi czy innym, grubym filtrem.

Od razu widać, że drogocenny mit złożony jest nie tylko z nadziei, lecz również ze strachu przed interwencją i – o czym nie można zapominać – także z elementarnej biedy. Często zwraca się uwagę tylko na wyrwane z kontekstu porozumienia sierpniowe, na ówczesne oczekiwania i późniejszy stopień ich realizacji. Niewielki z tego pożytek na dziś, bo przecież innych obszarów musi dotyczyć nadzieja osób sytych w III RP. Inne problemy nas dotykają. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, by mit „Solidarności” nam towarzyszył.

Biorąc pod uwagę to, iż o procesie rozczarowania pierwszą „Solidarnością” aż do 2010 roku zapewne powstaną osobne, obszerne studia, z okazji 30. rocznicy Sierpnia, warto zaproponować coś radykalnie innego.

Po pierwsze, Polacy muszą nauczyć się śmiać z Sierpnia tak, jak Brytyjczycy ze swojej królowej. Mit pierwszej „Solidarności” jest – jak Elżbieta II – potrzebny i anachroniczny zarazem. Łączy wyobrażenia o idealnej wspólnocie i prozaiczne próby jej realizacji w czasie 16 miesięcy „Solidarności”. Dlaczego, opowiadając o okresie 1980-1981, nie podążać śladami np. Janusza Głowackiego, który w takim duchu napisał jeszcze na początku lat 80. powieść „Moc truchleje”?

Po drugie, trzeba „Solidarność” odebrać aktorom ówczesnych wydarzeń czynnym w polityce. Oni, tak jak młodzi ludzie (którzy nie mieli szczęścia usłyszeć o schyłku PRL na lekcjach historii czy w opowieściach rodzinnych), bujają w mętnych wyobrażeniach, które jak klej łączy jedno: szczere lekceważenie tamtej „Solidarności”. Niepamięć, przeinaczenia, zamęt to nie powody do frustracji. Należy nauczyć się cieszyć pierwszą „Solidarnością” tak prywatnie, jak i zadbać o nowoczesną edukację. „Solidarność” bezzwłocznie zasługuje na odpowiednik Muzeum Powstania Warszawskiego. Naprawdę można dać każdemu szansę, by mógł być dumny z historii najnowszej. Póki co 31 sierpnia 1980 roku o wiele bardziej się do tego nadaje niż 4 czerwca 1989 roku, albowiem budzi jednak mniej kontrowersji. Można z tego dobrodziejstwa skorzystać. Ciekawe, że książkę, która funduje mit, już mamy. To naprawdę nieistotne, iż została napisana przez cudzoziemca. „Polska rewolucja” Timothy’ego Gartona Asha pozostaje pozycją niezastąpioną, gdyby ktoś chciał – starym tonem – zapytać, czym się tu zachwycać. Jeśli tnie się listę lektur, to może po to, by tak ważna książka mogła na nią trafić. Do rozmiarów farsy urasta fakt, iż politycy zajadle spierają się o wydarzenia, a tymczasem rosną kolejne pokolenia i przeciętny maturzysta niemal nic nie wie o 1980 roku.

Wreszcie, czy ostatnie 21 lat nie powinno zostać potraktowane jak jedno wielkie porozumienie sierpniowe? Chwilowe złudzenie jedności zrodziło się z podziału, konfliktu, dwuznacznego stosunku do przeszłości. Zachłyśnięto się wolnością, lecz nie przyszła potem przecież żadna sielanka. Wciąż zastanawiano się, ile jeszcze jest do zrobienia. „Rzeczywiście dogadaliśmy się tak jak Polak z Polakiem. Bez użycia siły” – powiedział na zakończenie strajku Lech Wałęsa. Póki co, sztuka, która udała się w tamtą pogodną niedzielę, udaje się i dziś.

* Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”. Niedawno opublikował książkę o Porozumieniach Sierpniowych.

Do góry

* * *

* Autor koncepcji numeru: Jarosław Kuisz

** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.

*** Redakcja „Kultury Liberalnej” wyraża podziękowania dla Jutty Wiedmann za pomoc w tłumaczeniu tekstów oraz przygotowaniu niniejszego numeru.

„Kultura Liberalna” nr 86 (36/2010) z 31 sierpnia 2010 r.