Szanowni Państwo, w ubiegłym tygodniu podsumowywaliśmy temat strachów lewicy, dziś przyszedł czas na zamknięcie analogicznego tematu dotyczącego prawej strony sceny politycznej, w którym jak dotąd wypowiadali się między innymi Wiesław Chrzanowski, Maciej Gdula, Bronisław Łagowski, Andrzej Mencwel, Marceli Sommer i Małgorzata Tkacz-Janik. Dziś oddajemy głos tym środowiskom, które w poprzednich odsłonach były szczególnie intensywnie analizowane lub krytykowane. Jarosław Gowin z Platformy Obywatelskiej nie szczędzi własnej partii słów krytyki i ostrzega, że czas rządów prawicowych może okazać się dla Polski czasem zmarnowanym (na komentarz przedstawicieli drugiej, szczególnie często omawianej w ostatnich odsłonach partii – Prawa i Sprawiedliwości – wciąż cierpliwie czekamy). Michał Łuczewski proponuje zamiast dychotomicznego podziału na lewicę i prawicę umieszczanie ugrupowań w Polsce na trajektorii pięciu postpowstaniowych światopoglądów. W zakładce Pytając Dariusz Gawin w rozmowie z Karoliną Wigurą stara się naszkicować własną mapę polskiej prawicy. Natomiast Jerzy J. Kolarzowski proponuje podsumowanie dyskusji o prawicy w formie międzynarodowej i historycznej analizy. „Prawica na całym świecie w większym stopniu niż inne siły polityczne boi się kryzysów, a sposób reagowania na nie powoduje często nieracjonalne zachowania: od zaprzeczania występowania symptomów kryzysów, po niszczenie dotychczasowych form społecznego czy międzynarodowego solidaryzmu” – pisze.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja

* * *



1. JAROSŁAW GOWIN: Nie zawieść poparcia społecznego
2. MICHAŁ ŁUCZEWSKI: Strach na polskiej trajektorii przekonań
3. DARIUSZ GAWIN: O brutalności, krzyżu i sporach o modernizację [Fragment wywiadu z zakładki Pytając]
4. JERZY KOLARZOWSKI: Polityczne uniwersum i ludzka percepcja


* * *

Jarosław Gowin

Nie zawieść poparcia społecznego

Polska prawica nie ma szczególnych powodów, by zastanawiać się nad swoimi strachami. W rozmowie z „Kulturą Liberalną” Wiesław Chrzanowski wskazywał, jako swoją największą obawę, że „słabnie skupienie wokół wartości religijno-patriotyczno-historycznych”. Trudno mi się z tym zgodzić. Polskie społeczeństwo jest jednym z najbardziej konserwatywnych w Europie. Od kilku lat partie prawicowe zdobywają około 70 proc. głosów w parlamencie. Walka o władzę odbywa się w zasadzie między dwiema największymi partiami, znajdującymi się po tej stronie sceny politycznej. Z tego punktu widzenia prawica ma swój dobry czas.

O innym strachu pisał z kolei w „Kulturze Liberalnej” Marceli Sommer: „główna obawa PO to przebudzenie się społeczeństwa, którym przyszło jej zarządzać – z drzemki, którą zafundowały mu establishmentowe media i elity”. Tak jednak również nie jest. Nie boimy się przebudzenia społeczeństwa. Przeciwnie, bardzo chcielibyśmy, by obywatele wrócili na agorę i zaczęli angażować się zarówno w dyskusje polityczne, jak i w budowę społeczeństwa obywatelskiego.

Prawdą jest natomiast, że istnieje inny „problem z drzemką”. Otóż nastąpiło ideologiczne i programowe wypłukanie polskiej polityki – w tym także prawicowej. Po fiasku projektu IV RP nastały czasy polityki małych kroków, koncentrującej się – by użyć trafnej formuły Roberta Krasowskiego – na tym, by „woda w kranach była jeszcze cieplejsza”. Słowo „reformy” opatruje się odruchowo przymiotnikiem „bolesne”. A przecież gdyby, przykładowo, rozpoczęto deregulację gospodarki, to miliony przedsiębiorców skakałoby z radości. Jest wiele eform, które nie są ani prawicowe, ani lewicowe, ale po prostu niezbędne. Obawiam się, że również moja partia nie ma tu czystego sumienia. Uważam, że mogliśmy trzy lata rządów wykorzystać lepiej, mimo prezydenckiego weta. Być może rozmaitych kontrowersyjnych społecznie reform – chociażby reformy emerytur mundurowych – nie udałoby nam się przeprowadzić. Ale przynajmniej należy takie próby podjąć, zwłaszcza teraz, gdy zniknęła nam znad głowy gilotyna prezydenckiego weta. Politycy nie mogą czuć się odpowiedzialni tylko za „tu i teraz”, powinni być odpowiedzialni za swój kraj w perspektywie co najmniej 5-10 lat. Na przykład, jeśli dziś nie podejmiemy decyzji w sprawie sensownej polityki prorodzinnej, za dwie dekady kryzys demograficzny sprawi, że Polacy będą jednym z najstarszych społeczeństw Europy.

W związku z tym, choć wahadło poparcia społecznego przesunięte jest dziś zdecydowanie w prawą stronę, musimy pamiętać, że nie będzie ono tam trwało w nieskończoność. Jego pozycja może się zmieniać pod wpływem różnych wydarzeń, choćby takich, jak awantura o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. W tym kontekście zdefiniowałbym jeden – ale za to szalenie poważny powód do strachu dla polskiej prawicy. Nie jest to strach o utratę władzy na rzecz lewicy – to w demokracji naturalne. Prawdziwy strach dotyczy – albo powinien dotyczyć – tego, że okres rządów prawicowych może się okazać dla Polski czasem zmarnowanym.

* Jarosław Gowin, rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, poseł VI kadencji z ramienia PO.

Do góry

* * *

Michał Łuczewski

Strach na polskiej trajektorii przekonań

O prawicy, podobnie jak o lewicy, wiadomo tyle, że nie wiadomo, czym jest. Każda definicja pozostaje problematyczna. Podział lewica-prawica nie jest analityczny, lecz polityczny, nie wynika z namysłu, lecz z konfliktu. To wprowadza zamieszanie i nie pozwala ująć rzeczywistości w całym jej skomplikowaniu. Proponuję więc, zanim przejdę do strachów prawicy, o które pyta „Kultura Liberalna”, wyjść na chwilę poza tradycyjną dychotomię i odwołać się do teorii pięciu światopoglądów.*

Moja teoria odwołuje się do polskiego doświadczenia. W szczególności zaś – do okresu po powstaniu styczniowym, który uważam za fundujący dla polskiej myśli politycznej. Krystalizowały się wówczas w Polsce główne opcje ideologiczne: konserwatyzm (stańczycy: Tarnowski, Szujski, Bobrzyński), nacjonalizm (wczesna endecja: Popławski, Dmowski, Balicki) i socjalizm (Krzywicki, Limanowski, Abramowski, Żeromski, Kelles-Krauz). Do tego dochodziły jeszcze prądy neoromantyczne (Brzozowski, Górski, Szczepanowski), oparte na mesjanizmie polskich wieszczów, oraz dekadentyzm, którego najlepszym wyrazicielem stał się Stanisław Przybyszewski.

Od tamtego czasu nieustannie wybieramy między tymi opcjami, lecz nie potrafimy ich przekroczyć. Wyczerpują one spektrum wszystkich dostępnych nam wyborów. Mesjanizm jest wyborem wykluczonych z systemu polityczno-ekonomicznego, socjalizm – tych, którzy próbują na niego wpłynąć na drodze rewolucyjnej mobilizacji. Nacjonalizm wyznają przedstawiciele klas średnich, którzy znajdują się wewnątrz systemu i próbują nim sterować w stronę realizmu i nowoczesności, Konserwatyzm właściwy jest tym, którzy znajdują się na szczycie hierarchii społecznej i próbują chronić system i państwowe instytucje przed jakąkolwiek zmianą. Wreszcie, dekadentyzm uprawiają najczęściej elity artystyczne, którym jest już wszystko jedno.

Dla polskiej myśli politycznej charakterystyczna jest trajektoria wiodąca od romantycznego mesjanizmu przez kolejne stopnie do dekadencji. Mesjanizm opiera się na umoralnieniu własnej tożsamości. „Zanim nawrócę świat, najpierw sam muszę się nawrócić” – mówi romantyk. Ta postawa, przeniesiona z poziomu indywidualnego na społeczny, staje się socjalizmem. Socjalista pragnie chrystianizować nie tylko siebie, ale i politykę. Pragnie uczynić ją moralną. Takie przekonania charakterystyczne były kiedyś w Polsce dla ludzi kojarzonych z lewicą. Za czasów komunizmu odwoływał się do nich na przykład Adam Michnik. Wiele pisał o antypolityczności, która miała polegać na odnajdywaniu godności, prawdy, na rozgraniczeniu dobra i zła. Dziś –paradoksalnie – do tej retoryki odwołują się ugrupowania zwane prawicowymi. O moralnej rewolucji mówiło np. Prawo i Sprawiedliwość.

Zaznaczmy jednak, że od haseł moralnych niedaleko już do kolejnego stadium. Ludzie, którzy próbują mobilizować, szybko przeistaczają się w takich, którzy chcą rządzić w imię nowoczesności, państwa, instytucji czy status quo. Zwróćmy uwagę, że PiS przeszło dokładnie taką drogę. Doszło do władzy pod hasłami moralnej rewolucji, później zaczęło budować instytucje, a gdy już je budowało, musiało iść na różnego rodzaju kompromisy. Rewolucja moralna zeszła na dalszy plan. Im jesteśmy silniejsi, tym dalej odchodzimy od pierwotnego moralnego impulsu. Na tym polega fatalizm polskiej trajektorii.

Rozumiejąc ten mechanizm, możemy następnie zapytać, czego boją się ugrupowania tradycyjnie uznawane w Polsce za prawicowe. Każda opcja polityczna najbardziej boi się tego, że straci władzę albo – że tej władzy nie uzyska. To jest główna motywacja polityczna. Prawica – w postaci PiS – ma dziś jednak inny problem: oto wydaje się, że jej rewolucja moralna niedługo nikomu nie będzie potrzebna. Dotąd jej hasła były potrzebne w imię zmiany systemu. Ale skoro już go zmieniliśmy, skoro możemy wziąć sobie kredyt, kupić samochód itd., rewolucja i mobilizacja nie są już potrzebne. Oto, chyba pierwszy raz w historii od setek lat, Polacy zaczynają żyć w swoim własnym państwie, które jest w miarę sprawne i zaczynają zajmować się swoimi własnymi sprawami. W związku z tym będą przechodzili na pozycje zadowolonej klasy średniej albo wreszcie na pozycje dekadenckie. Polska może powoli wkracza na nową trajektorię, charakterystyczną dla państw Zachodu. Prawicę pozostawia to w obawie o to, że duch dziejów powoli się od niej odwraca.

Na koniec chciałbym jeszcze odnieść się do tego, co pisał Krzysztof Kłopotowski kilka tygodni temu: „Krytyka Polityczna” – argumentował – może być katalizatorem nowej prawicy, która niemrawo tworzy się wokół pisma »44«, próbując odrodzić ideę polskiego mesjanizmu. Wątpię jednak, by wyrosła z »Czwórek« prawdziwa, czyli trzeźwa, rynkowa pracowita prawica, która tworzy bogactwo narodowe”. W gruncie rzeczy zgadzam się z Kłopotowskim. Jako „44” znajdujemy się dziś na etapie mesjanistycznym. W ogóle nie wchodzimy w etap mobilizacji społecznej, a ograniczamy się do pracy intelektualnej czy kulturalnej. Ale, mimo iż spojrzenie Kłopotowskiego wydaje mi się trzeźwe i racjonalne, „44” nie chciałoby iść we wskazanym przez niego kierunku. To by się bowiem wiązało z poważną zmianą: zamiast robić pismo żarliwe, wkroczylibyśmy na instytucjonalną trajektorię. Przestalibyśmy mówić swoim własnym językiem, bo władza zaczęłaby mówić przez nas.

* „Od socjalizmu do konserwatyzmu i dekadentyzmu. Przemiany polskiej lewicy po 1989 roku”, w: Jacek Kloczkowski (red.), „Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków?”, OMP, Kraków 2009.

** Michał Łuczewski, doktor socjologii. Związany m.in. z czasopismem „44”, redaktor naczelny powstajacego pisma Instytutu Socjologii UW „Stan Rzeczy”.

Do góry

* * *

Dariusz Gawin

O brutalności, krzyżu i sporach o modernizację [Fragment wywiadu z zakładki Pytając. Całość – czytaj tutaj]

Konflikt o krzyż to przykład przerostu sfery symbolicznej w Polsce. Twierdzę jednak, że za dyskusją o krzyżu przez cały czas ukryte są prawdziwe polityka i historia. One toczą się przecież nie w przestrzeni abstrakcji, ale od wydarzeń do wydarzeń – wtedy w przejmujący sposób widzimy, jak spadają zasłony i możemy oglądać rzeczywistość nagą. To dlatego z katastrofą smoleńską związany był taki moment grozy, i niech pani zauważy, rewitalizacji uczuć czy zachowań romantyczno-patriotycznych, nie tylko po prawicowej i konserwatywnej, ale także po lewicowej i liberalnej stronie, bo gdyby nie było uczucia grozy, dość szybko wypartego swoją drogą, to nie mógłby się pojawić dość dziwaczny pomysł pojednania z Rosją. W istocie stawką jest pytanie o to, jaka ma być polska nowoczesność. Polska prawica jej się nie boi, wręcz przeciwnie, doskonale potrafi się nią posługiwać. Przykładem choćby Muzeum Powstania Warszawskiego, jeden z najbardziej udanych projektów prawicowych w Polsce po 1989 roku. Ale prawica obawia się, że ta nowoczesność może zostać potraktowana jako taran, którym będzie atakowane społeczeństwo, którym będzie przekonywało się, że lepsza jest modernizacja na modłę zachodnią niż zachowanie polskiej oryginalności i podmiotowości.

Tadeusz Kroński w słynnej frazie z listu do Czesława Miłosza pisał: „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji”. Żyjemy w lepszym świecie niż oni, dzisiaj nikt swoich projektów ideowych nie wspiera totalitarną inżynierią społeczną. Nie grożą nam fizyczne kolby używane do fizycznej przemocy. Ale bez trudu można wskazać dzisiaj w Polsce kilku amatorów przemocy symbolicznej, którzy symbolicznymi kolbami znów chętnie nauczyli by Polaków myśleć „racjonalnie bez alienacji”. Natomiast – i tu przyznaję – problem w tym, że trudno przełożyć to wszystko na język masowej polityki. Tutaj rządzą masowe emocje. Po obu stronach

* Dariusz Gawin, członek redakcji „Teologii Politycznej”. Wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego.

Czytaj dalej

Do góry

* * *

Jerzy J. Kolarzowski

Polityczne uniwersum i ludzka percepcja

Rozmawiając z przedstawicielami życia politycznego na Zachodzie, ma się wrażenie, jakby prawica istniała od zawsze, natomiast lewica, niczym młodszy brat, wkroczyła na arenę dziejów dopiero w wieku XIX. Jest w tej optyce pewna prawidłowość rodzin, które mogą przeprowadzić swoją linię genealogiczną do początków ery nowożytnej i w ten sposób postrzegają dzieje Europy. Jest to ponadto odwrotność rzeczywistości Europy Środkowej, objętej w drugiej połowie XX stulecia radziecką strefą wpływów, gdzie wszystko co polityczne, nawet opozycja demokratyczna, było lewicowe – prawica zaś musiała odradzać się z niebytu. Stąd też prawica w Europie postradzieckiej w niektórych sytuacjach zachowywała się nieadekwatnie niedojrzale, z nadmierną chełpliwością.

W sytuacjach rosnącego dobrobytu radykalna prawica wystrzega się ekstremizmów i przechodzi na pozycje liberalne. Podobnie zresztą jak radykalna lewica, która w zadowolonych społeczeństwach traci grunt pod nogami. Nadchodzi kryzys, niszczy poczucie wspólnotowości i zawęża horyzont świata. Lekcje kryzysów ekonomicznych są groźne, ponieważ prawie nigdy nie przebiegają tak samo, za każdym razem mają inne przyczyny i potrzebują innych działań ratunkowych. Dotychczasowe metody walki z cyklami koniunktury nie mogą zostać zastosowane.

Prawica na całym świecie w większym stopniu niż inne siły polityczne boi się kryzysów, a sposób reagowania na nie powoduje często nieracjonalne zachowania: od zaprzeczania występowania symptomów kryzysów, po niszczenie dotychczasowych form społecznego czy międzynarodowego solidaryzmu. Zjawiska te widzimy również obecnie. Na przykład, Francuzów interesuje basen Morza Śródziemnego, Niemcy dostrzegają głównie Rosję, a interesy innych państw w Europie są pomijane. Życie polityczne skupia się na relacjach dwustronnych, inicjatywy ogólnokontynentalne są pozbawione wizji globalnych i dalekosiężnych horyzontów.

Stoimy przed pytaniem, czy kryzys w gospodarkach wielu państw wymaga wspólnych działań. Działania te potrzebują znalezienia nowych zasobów. Zasoby Ziemi kurczą się i nie sposób ich szukać w bogactwach mineralnych, na innych kontynentach czy we wdrożeniu do produkcji nowatorskich technologii, choć ten trzeci kierunek ratował Europę i USA przez cały wiek dwudziesty.
Kryzys mobilizuje i wzmacnia pozycję aparatu państwa, a prawica w relacjach etatystycznych charakteryzuje się daleko posuniętą ambiwalencją. Więcej państwa to koszty związane z biurokracją i rozrostem patologii na styku administracji i społeczeństwa. Mniej państwa to szansa dla silnych podmiotów gospodarczych, wykreślająca inne podziały stref wpływów i pokazująca prawicy kierunki działań zabezpieczających. Kogo jednak ma zabezpieczać prawica: grupy lobbystów, plutokrację, klasy średnie ze względu na wynik wyborów czy całość społeczeństwa, co pozostaje w sferze myślenia życzeniowego? W żadnym traktacie społeczno-politycznym pisanym przez intelektualistów z pozycji prawicowych nie znajdziemy odpowiedzi na powyższe pytanie. Dlatego też prawica mocniej niż inaczej ukierunkowane siły polityczne – partie lewicowe, ugrupowania chłopskie – obawia się kryzysów gospodarczych. Czym głębszy kryzys, tym więcej obaw.

Wszędzie na świecie prawica zachowuje się tak, jakby rozumiała interesy zarówno własne, jak i wszystkich innych podmiotów sceny politycznej. O interesach państwa, gospodarki, regionów przedstawiciele prawicy wypowiadają się dużo i w sposób na ogół mało przejrzysty. Wywołuje to wrażenie, jakby komunikaty ludzi prawicy miały nie tyle mobilizować społeczeństwo do większych wysiłków, ale ukryć winnych powstałej sytuacji, zdjąć odpowiedzialność z dotychczas rządzących, a przede wszystkim wygrać z siłami lewicy batalię o ludzkie emocje.

Prawica niejednokrotnie przegrywała batalię w szeroko rozumianej ikonosferze – przestrzeni znaków ogólnokulturowych. Znam przedstawicieli środowisk prawicowych zarówno w Polsce, jak i w Europie, które po dziś dzień wypowiadają się z nienawiścią o wydarzeniach paryskiego maja 1968 r. Uważają oni, że sytuacjoniści – przywódcy strajków studenckich i autorzy manifestów oraz lewicowa młodzież – dokonali wówczas odcięcia świata nauki i kultury od korzeni tradycyjnej Europy – Europy opartej na przywiązaniu do religii i pozycji ojca w rodzinie.

Tymczasem w 1968 roku nastąpiły inne istotne zmiany: treści i życie religijne stały się składową nauk historycznych i etnologii czy nauk o kulturze. Kult młodości i postulat new sensibility – nowej wrażliwości – doprowadziły do równouprawnienia problematyki feminizmu i ekologii w debacie publicznej. Żyjemy w świecie, w którym kultura, teatry, życie artystyczne i wyższe uczelnie pozostają połączone w szerokiej jak rozległy archipelag konfederacji z treściami artykułowanymi przez europejską lewicę.

Społeczna sfera sacrum została rozdarta między przywiązaniem do patyny tradycji, charakterystycznym dla części ideologii prawicowych, a całym wachlarzem emocji związanym z młodszą, ale już dwustuletnią tradycją lewicową. Lewica walcząc o wykluczonych i uciskanych, potrafiła odwołać się do emocji tak różnorodnych jak sympatia, współczucie, czułość, litość, sumienie, obawy i lęki o to, co będzie, gdy i mnie zadowolonego i spełnionego spotka zły los. „Koszyk” emocji po stronie lewicy jest bogatszy niż po stronie sił prawicowych, choć ilość „grzechów” i nadużyć w praktyce rządzenia okazuje się porównywalna.

Tymczasem pawica nadal myśli i mówi głównie o interesach. Kwestie ekonomiczne wiążą się z bardzo silnymi emocjami, ale ubogimi w swym kulturowym wyrazie: obejmują lęk przed pauperyzacją, pragnienie stabilizacji i rządzę zysku. Starsze pokolenie w Europie Środkowowschodniej, pamiętające czasy realnego socjalizmu, ma w tym względzie zakłóconą percepcję. Niemniej komunizm na naszym kontynencie się skończył. Koniec komunizmu był demobilizujący, choć trudno dziś jeszcze powiedzieć, czy bardziej dla sił lewicowych, czy dla prawicowych. Pozostał problem Rosji i jej relacji ze światem, problem ważny dla Europy, a szczególnie dla jej sąsiadów. Tymczasem to zachodnioeuropejska lewica dąży do zacieśnienia współpracy z Rosją, Turcją i państwami Trzeciego Świata. Czas kryzysu wydaje się być najgorszym momentem dla wprowadzania jednolitej polityki zagranicznej całej wspólnoty państw, jaką jest Unia Europejska.

Czas w XXI stuleciu płynie szybko i nieubłaganie. Każda grupa społeczna – od rodziny po naród –staje przed wyzwaniami, które niesie ze sobą postęp. Postęp wymaga działań i to działań najlepiej wyprzedzających, jeżeli nie współtworzących. Działania należy koordynować zarówno w wymiarze horyzontalnym, jak i wertykalnym. Działania powinny być podporządkowane spójnej i możliwej do zrealizowania wizji. Tam, gdzie nie ma wizji, ludzie giną. Wizja i artykułujący ją wizjonerzy powinni mieć wyobraźnię, wiedzę, doświadczenie, ale nade wszystko być ludźmi wyposażonymi w całe spectrum rozbudowanej wrażliwości.

* Jerzy J. Kolarzowski, doktor nauk prawnych

Do góry

* * *

** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
*** Współpraca: Karolina Dec, Marta Kucharczuk, Tomasz Sawczuk, Agata Tomaszuk.

„Kultura Liberalna” nr 89 (39/2010) z 21 września 2010 r.