Marta Bucholc
Żądając uznania. „Żądanie Antygony” Judith Butler
Problem Antygony polega, jak wiadomo, na tym, że jest ona postacią tragiczną. Tragizm zaś polega na tym, że Antygona musi wybrać posłuszeństwo albo prawu natury (względnie prawu boskiemu), albo prawu stanowionemu, przy czym i jeden, i drugi wybór prowadzi do równie fatalnego końca. Antygona, jak wiadomo, wybiera prawo boskie, więzi rodzinne, lojalność względem własnej krwi i emocjonalną kobiecość, a sprzeciwia się prawu stanowionemu, powinności obywatelskiej, lojalności względem polis, władzy państwowej oraz racjonalistycznej męskości.
Taki mniej więcej jest punkt dojścia dwuipółtysiącletnich rozważań o Antygonie. Na tym gruncie Judith Butler konstruuje swoją własną interpretację, która wywołuje chwilami wrażenie, jakby autorka tak długo czytała wypracowania zatytułowane „Charakterystyka porównawcza Antygony i Kreona” lub „Zajmij stanowisko w sporze między Antygoną i Kreonem, odpowiedź uzasadnij”, że w końcu dała się ponieść wywołanej tą lekturą irytacji. Dlatego prawdopodobnie znaczną część jej niezbyt obszernych, a niezwykle gęstych wywodów zajmuje krytyka streszczonego powyżej kanonicznego ujęcia.
Antygona broni rodziny – ale rodziny kazirodczej, a zatem perwersyjnej, amoralnej, niechronionej przez prawa boskie ani ludzkie, przeklętej od pokoleń. Broni prawa boskiego – ale, jak sama przyznaje, nie złamałaby rozkazu królewskiego dla każdego człowieka, i nawet nie dla każdego swego krewnego, lecz tylko dla brata (ze względu na jego niezastępowalność, skoro „ojciec i matka w Hadesie”), co stawia pod znakiem zapytania bezinteresowność jej prawomyślności i każe domyślać się kazirodczych relacji w ostatnim pokoleniu Labdakidów. Występuje jako kobieta w imię więzi rodzinnej, emocjonalnej, przedpaństwowej, ale jej uczuciowe przywiązanie do brata nie bardzo jest w gruncie rzeczy ewidentne, mało słyszymy o sercu, wiele o prawie, a kobiecość Antygony kwestionują nieustannie wszyscy aktorzy dramatu.
Właśnie problem utraty kobiecości jest motywem przewodnim odczytania przez Butler „Antygony” jako opowieści o filozoficznych i społecznych konsekwencjach „przemieszczenia gender”, czyli symbolicznej renegocjacji społecznej definicji roli płciowej. Tragedia Antygony polega na tym, że traci ona swój gender.
Utrata gender w wypadku Antygony dokonuje się przez samo zaistnienie w przestrzeni publicznej za pomocą słowa. Butler podejmuje bardzo interesujące, choć eksploatowane już wcześniej w feministycznej filozofii, zagadnienie językowego wymiaru obecności kobiety w przestrzeni dyskursu zakreślonej i ustrukturyzowanej przez męskie kody. Każdy z przywoływanych przez nią (na ogół krytycznie) komentatorów wyborów Antygony wybierał jeden z wątków tkanki tragedii, by wokół niej zbudować swoją wykładnię i wnieść przy tej okazji swój wkład do kanonu interpretacyjnego. Butler postępuje w ten sam sposób, a w centrum swojej wizji Antygony stawia kobiecy „akt mowy” jako egzemplifikację konfliktu tragicznego.
Antygona traci gender nie przez krnąbrność i nieposłuszeństwo, nie przez to, że samodzielnie myśli i podejmuje decyzje – takich bohaterek tragedia grecka zna wiele (a komedia być może jeszcze więcej). Rozumując w ten sposób, reprodukowalibyśmy i stereotyp, i kanon. Przyczyną zaniku kobiecości nie jest też bynajmniej krytyczne podejście do własnego miejsca w społeczeństwie i urefleksyjnienie własnej roli płciowej w kierunku świadomej autokreacji. Antygona szczerze ubolewa nad własną nienormatywnością, a posądzanie Sofoklesa o chęć zilustrowania za pomocą tej postaci idei fałszywej świadomości byłoby jednak pewną przesadą. Antygona traci gender przez to, że używa publicznego, męskiego słowa w przestrzeni publicznej, by mówić o należących do innego porządku kwestiach związków krwi i powinności rodzinnej. Operuje przy tym męskim idiomem prawa, powinności i dominacji, nie zaś kobiecym idiomem współczucia i uległości, którego ucieleśnieniem jest Ismena. Tym samym Antygona jest podwójnie perwersyjna, jak podwójna jest perwersyjność jej pochodzenia; przez swoje pochodzenie wyłączona ze społeczeństwa na mocy zasad moralnych sama wyłącza się z niego aktem woli, zrzekając się ochrony przez pozaprawność (nie prostą nielegalność) swego działania. „Antygona działa, mówi, staje się kimś, dla kogo akt mowy okazuje się prowadzącym do śmierci przestępstwem” – przestępstwem prawem nie przewidzianym. Żąda uznania na mocy prawa – samo jednak wyrażenie jej żądania w akcie mowy czyni je pozaprawnym. Wszelkie skojarzenia z „Homo sacer” Giorgio Agambena najzupełniej uprawnione.
Butler wraca na zakończenie do klasycznego rozróżnienia sfery prywatnej i publicznej w ujęciu Hanny Arendt, by wykazać, że Antygona, operując w ten sposób słowem, kwestionuje warunki brzegowe polityki i prywatności, zmuszając otoczenie do ich redefinicji. Jej działanie stawia pod znakiem zapytania człowieczeństwo definiowane przez publiczny język. Antygona cofa się w głąb mowy, demaskując jej istotę, co dzieje się zawsze, kiedy „mniej niż człowiek zabiera głos jako człowiek, kiedy gender ulega przemieszczeniu, zaś relacje rodzinne obracają się w ruinę na gruncie ustanawiających je praw”. Tym samym współczesne nam publiczne spory o określenie istoty rodziny oraz ustalenie jej społecznie i psychologicznie funkcjonalnego modelu (czy choćby uzgodnienie języka, w którym można by na ten temat rozmawiać), zostały postawione w rzędzie sytuacji tragicznych, o których pisać można w nieskończoność, bowiem konflikty tragiczne z istoty swojej są nierozwiązywalne. Niezbyt to optymistyczna konkluzja dla wszystkich poszukujących wyjścia z błędnego koła uznania dokonującego się za pośrednictwem języka, w tej liczbie także dla feministek i feministów, którym Butler słusznie odradza traktowanie Antygony jako wzoru działania politycznego.
Książka:
Judith Butler, „Żądanie Antygony”, przeł. Mateusz Borowski i Małgorzata Sugiera, Księgarnia Akademicka, Kraków 2010.
* Marta Bucholc, doktor socjologii, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 95 (45/2010) z 2 listopada 2010 r.