Łukasz Kowalczyk

O roli gada. „Wąż w kaplicy” Tomasza Piątka

Tomasz Piątek zrobił wiele, by odkryć przed nami sens swojej książki, nim zaczniemy czytać jej pierwszą stronę.

Z jej tytułem sprzężone zostało bowiem motto stanowiące ostatnią z czterech zwrotek wiersza Williama Blake’a „I Saw a Chapel” (Ujrzałem Kaplicę). Ponieważ wiersz Blake’a jest krótki, więc przypomnę, o czym traktuje.

Podmiot liryczny ujrzał oto szczerozłotą kaplicę, otoczoną wianuszkiem wiernych. Wierni lamentują, płaczą i modlą się, nie śmieją jednak wejść do tejże. I oto pojawia się wąż, który nie dość, że bezczelnie do kaplicy wpełza, a nawet dociera od śnieżnobiałego ołtarza, to na dodatek dobywa ze swego wężowego wnętrza jady i lokuje je w Chlebie i Winie. Cytując dosadne motto (w tłumaczeniu Piątka): „I wyrzygał truciznę na Chleb, i wyrzygał truciznę do Wina”. Zdruzgotany powyższym obrazem wężowej profanacji podmiot liryczny pogrąża się w samoupodleniu (cytując dalszą część motta: „Więc wygodny znalazłem se Chlew, by na gnoju się pokłaść przy Świniach”).

Książka jest spisywaną na kartach pamiętnika spowiedzią niejakiego dra Andreasa Issli, Krakusa z urodzenia, z pochodzenia pół-Szwajcara, pół-Włocha, z zawodu oficera Abwehry, a z (auto)powołania – terapeuty Narodu polskiego.

Dr Issli pisze pamiętnik po wojnie, w Szwajcarii, gdzie pilnuje swego konta bankowego i wspomina dzieje swego życia. Nie tylko pozycjonowanie bohatera, ale i jego rysy charakterologiczne przywodzą na myśl dra Maximiliana Aue – głównego bohatera „Łaskawych” Jonathana Littella. Figura subtelnego i pokręconego wewnętrznie hitlerowca dopuszczającego się bestialstw z powodów nieoczywistych uzyskała więc, dzięki Piątkowi, azyl i na kartach polskiej literatury. Niemniej Piątek wykorzystuję tę figurę zupełnie inaczej niż Littell. Wróćmy więc do naszego węża.

Andreas Issli, kulturowy outsider zanurzony przez całe dzieciństwo i młodość w żywiole polskiej Galicji, nabawił się od tej kąpieli licznych uczuleń, a nawet oparzeń. To pozostałe po owym okresie blizny zdają się wytyczać ścieżkę życiowych poszukiwań i przekonań doktora, jak również określać kierunek jego poczynań. Nie wchodząc w szczegóły, wystarczy powiedzieć, że doktor postanawia wyleczyć Polaków, pomagając w realizacji tego, co uznaje za ultima ratio polskości – wyniszczania tego, co w polskości najlepsze, najczystsze i najświętsze. Książka przekonuje, ustami dra Issli, że Polacy czując się Chrystusem Narodów, postępują z sercem swego Narodu jak z Chrystusem właśnie – skazują na śmierć. To nie inni ich krzyżują, to oni sami ochoczo, na owym krzyżu umieszczają to, co prawdziwie czczą i kochają – szlachetne bohaterstwo wistoczone w płowowłosych młodzieńców walczących ze straceńczą odwagą o przegrane sprawy.

Doktor będzie pomagał na różnorakie sposoby i w różnorakich rejestrach. Najpierw próbuje w dysputach z Freudem i Jungiem dociec panpsychicznej istoty autodestrukcyjnej siły napędowej Polskiego Charakteru, następnie namawia Goeringa do anihilacji polskiego bydła na poziomie psychologicznym, potem torturuje i morduje Baczyńskiego, by wreszcie, już po wojnie, od niechcenia wykazać, w bezpośrednim starciu, eskapizm myślowy Gombrowicza, który nie chce zrozumieć anielskiego statusu Chłopięcia.

Doktor wydaje się, przeprowadzając powyższe działania, przekonany, że świetnie wie, gdzie w polskiej kaplicy stoi ołtarz, jak się tam dostać i jakie jady należy dodać do komunikantów, by terapia była skuteczna. Nie zmienia to faktu, że sami do końca nie wiemy, na ile doktor jest Faustem, a na ile Mefistofelesem. Na ile jest upiornym Wallenrodem, który okłamuje nazistów, by uchronić (drogą anihilacji) to, co najlepsze w polskim narodzie przed jego szczurzo-bydlęcą warstwą, a na ile opętanym żądzą mordu i racjonalizacji frustratem, który jest skazany na stosowanie trucizny płynącej w jego własnych trzewiach.

Niezależnie od tego, jaką diagnozę wydamy, ta wyjątkowo (nawet jak na Piątka) sprawnie napisana powieść warta jest przeczytania. O jej wartości zaświadcza coś więcej niż obrazoburcza odwaga Autora w prowadzeniu rozrachunków z istotą polskości czy kreślenie psychoanalityczno-mesjanistycznej motywacji działań Issliego.

Najciekawszym dla mnie rysem powieści jest przyjęcie perspektywy oglądu oczyma węża. Co ważne, przyjęcie tej perspektywy nie jest sztuczne, lecz ma istotne merytoryczne uzasadnienie. To zwierzę, któremu nawet Biblia nie odmówiła mądrości, wydaje się mieć bowiem w owym oglądzie niekwestionowaną przewagę. Ono, w przeciwieństwie do wiernych, odważyło się przekroczyć próg tej szczerozłotej polskiej kaplicy i spojrzeć od środka.

Książka:

Tomasz Piątek „Wąż w kaplicy”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010.

* Łukasz Kowalczyk, radca prawny, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 98 (48/2010) z 23 listopada 2010 r.