Maria Spiss

Dom Wszystkich Istot

Pot spływa z czoła. Idę kolejny kilometr przez wieś, która zdaje się nie mieć końca. Jest połowa listopada, bezchmurne niebo, temperatura sięga dwudziestu stopni. Wędruje się przyjemnie, wkrótce jednak intuicja zaczyna podpowiadać, że zgubiłam drogę. Za Dunajcem powinnam była od razu skręcić w lewo, a poszłam prosto. Zagadnięta kobieta potwierdza moje przypuszczenia. Muszę wrócić trzy kilometry i skręcić w prawo, w górę. Wracam, skręcam. Szlaku jednak nadal nie widzę. W mijanym tartaku pracuje mężczyzna. Tak, do Gosi, do Sopatowca dobrze idę, ale nieoznakowanym podejściem.

Do domu Gosi przyjeżdżałam wcześniej, w tym roku po raz pierwszy zmierzam przez góry. Do domu, który przyjmuje i gości każdą istotę ludzką i zwierzęcą bez względu na porę roku. Do domu, który zaprasza do wspólnych, naturalnych i energetyzujących posiłków. Do domu, gdzie gospodarze udostępniają gościom niemal całą przestrzeń, sami kładąc się do snu pod pianinem.

Góral bardzo dokładnie objaśnił drogę i określił czas dojścia, nie powiedział natomiast, że podejście będzie tak strome. Pnę się z wielkim mozołem, wyładowany plecak ciągnie w dół, walczę nieustannie z grawitacją. Zadzieram głowę i gdzieś między świerkami migocze w słońcu szyba. To muszą być okna domu, do którego zmierzam, i są. Radość. Ulga. Ostatnie kroki na stromym podejściu i można zrzucić plecak, usiąść, oddychać spokojniej, napić się herbaty, poczuć się, jak każdy tutaj, wyjątkową istotą. Wieczorem z odsłoniętego wzniesienia patrzę na sądecką dolinę, na góry wyraźnie odcinające się od nieba płonącego zachodzącym słońcem, rozrzucone po zboczach domy, wciśnięte w kotliny miasteczka układające się do snu. Cisza, od czasu do czasu poszczekiwania psa przynoszone falami wraz z przepływającym wiatrem. Pojawia się uczucie jedności z miejscem, na którym stoję i tym, co zagarnia wzrok. Dobrze, że to co jest, jest. Nic więcej.

* Maria Spiss, reżyserka teatralna.

„Kultura Liberalna” nr 98 (48/2010) z 23 listopada 2010 r.