Helena Anna Jędrzejczak

Kawiarniani bywalcy, kawiarniane bywanie

Międzywojenna kawiarnia nieodmiennie kojarzy się z bywaniem. Do niej się nie przychodziło, jej się nie odwiedzało, o nią się nie zahaczało przypadkiem. W niej się właśnie bywało. Czyli pojawiało w sposób szczególny, przybywało celowo i spędzało w niej czas w określony sposób.

Bywanie to sposób spędzania czasu właściwy bywalcowi – czyli temu, kto w kawiarni czuł się rzeczywiście jak u siebie, czyja obecność była przez właściciela lokalu wysoce pożądana (nawet jeśli bywalec nie płacił rachunków), bo przyciągała rzesze innych klientów i kto nadawał lokalowi określony charakter i klimat. Trudno sobie wyobrazić kawiarnię, która na dłużej pozostałaby w społecznej pamięci i byłaby pozbawiona jakichś szczególnych postaci, bywających w niej oryginałów, zadomowionych ekscentryków.

Bywał Franc Fiszer.

Bywał generał Wieniawa Długoszowski.

Bywali Skamandryci.

Bywała Kwadryga.

Bywał Leśmian, bywał Tyrmand, bywał przed i po wojnie Słonimski. Bywał Saliński i bywał Głowacki, bywał Kołakowski i bywała Skarga, bywała Ordonka i bywali Jaracz, Zelwerowicz i Koło Polonistów.

Bywalców zapraszamy od Dwudziestolecia

Początków tego zjawiska charakterystycznego dla kawiarni Dwudziestolecia a potem PRL-u należy szukać dużo wcześniej – w modernizmie. Wtedy zwyczajowo bywalców nazywano cyganerią artystyczną. Podobnie jak w innych krajach Europy, w jej skład wchodzili artyści, literaci, poeci i wszelkie inne i nietypowe postaci, w kawiarni spędzające większą część swego życia, czasem znane wyłącznie z bywania. Gdy rozpoczynało się Dwudziestolecie, cyganeria w kawiarniach po prostu już była. Ci, którzy mieli tworzyć życie kawiarniane wolnej Polski, w Udziałowej zwyczajnie spotykali tych, którzy siedzieli w niej od początku dwudziestego stulecia albo nawet jeszcze dłużej. Cyganerii poświęcono niejedno opracowanie – by wspomnieć choćby „Cyganerię z Udziałowej” Władysława Grzelaka czy „Cyganerię warszawską” Stefana Kawyna, opisujące jej genezę, postaci i ich kawiarniano-artystyczne życie.

Granica czasowa pomiędzy zjawiskami istnienia cyganerii i bywalców jest płynna – po prostu od pewnego czasu osoby przebywające często w kawiarniach, tam tworzące i budujące specyficzny klimat czy atmosferę, zaczęły być określane innym mianem.
W Udziałowej dawna cyganeria spotykała nowych bywalców, starzy siedzieli przy jednych stolikach z młodymi, zapraszając ich po kolei do towarzystwa i tym samym nadając specyficzny status.

Sztuka pt. „Bywalec w pustej kawiarni”

Interakcja bywalca z pozostałymi uczestnikami życia kawiarnianego polegała z jednej strony na oczekiwaniu na to, co bywalec uczyni (to domena gości przy innych stolikach, właściciela, niezwiązanych z nim bywalców), i z drugiej – na świadomości istnienia publiczności podejmowanych działań i pozornym niezwracaniu na nią uwagi.

Bo czyż w pustej kawiarni Wieniawa wylałby na głowę wojewody warszawskiego szklanki porteru, by „ukarać” go za osobliwy sąd na temat prozy Conrada1. Czyż bez wdzięcznych i niby-nieświadomych słuchaczy Fiszer powiedziałby, że „przyjechała pusta dorożka i wyszedł z niej Leśmian”? Albo czy gdyby poza Skamandrytami w Ziemiańskiej nie było nikogo zainteresowanego tą sprawą, Fiszer demonstracyjnie opuściłby „Górkę”?

Można by więc pewnie uznać, że bywanie to swoisty teatr, gra, w której role są rozpisane i znane wszystkim. Bo nie ma miejsca na przypadkowość, bo wiadomo, że nawet jeśli wszyscy uczestnicy życia danej kawiarni pojawiają się w niej równie często, to od jednego oczekiwać się będzie zaprezentowania nowego wiersza czy obrazu, od drugiego – kolejnego żartu, a od trzeciego – tylko wyrażenia zachwytu. Można by powiedzieć, że zanika tu naturalność, że relacje są sztuczne i zapośredniczone, że każdy z uczestników sztuki pt. „Kawiarnia” tylko odgrywa swoją rolę. Być może.

Być może rzeczywiście tak było. Być może przez całe dwadzieścia lat Dwudziestolecia „znani i lubiani” odgrywali jakieś przedstawienie według napisanego przez kogoś scenariusza. Być może powojenni bywalcy także postanowili wedle niego pojawiać się na scenie i recytować rozpisane jeszcze w wolnej Polsce role. Być może wszyscy robili to pod przymusem i dlatego, że lubili się w ten sposób zniewalać, cierpieć i poddawać przemocy symbolicznej. Nie brzmi to jednak bardzo przekonująco.

Z próbą zmiany „zasad bywania” w zasadzie mieliśmy do czynienia tylko raz. Tylko raz bowiem otwarto Pikadora, wywieszono cennik obcowania z artystami, ci ostatni zeszli z piedestału, by odrzucić własną niedostępność poprzez wykpienie jej. Po trzech miesiącach wrócili jednak do dawnego trybu życia i to nie dlatego, że „bratanie się z ludem” było tak bardzo nieprzyjemne albo tak bardzo nie przystawało do skamandryckich potrzeb, albo wychodziło poza ramy spektaklu, w którym przyzwyczaili się grać. Rzeczywiste przyczyny wspomina Zaruba w swoich „Pamiętnikach bywalca”– „(…) Jaracz zaczął mi opowiadać o całym tym okresie, którego jako spóźniony repatriant nie widziałem. O Picadorze i jego zachlanym do delirium założycielu, niejakim Kubinie, o tym, jak ówczesny prezydent miasta Anusz sam płacił podatek magistracki za ten lokal, a to z powodu kategorycznej odmowy płacenia takowego przez prawowitych gospodarzy artystów”2.

Znośna lekkość bytu

Byt, a raczej – bywanie – to z założenia nie praca, tylko przyjemność. To tematy z konieczności ograniczone do tego, co mogą usłyszeć inni goście, na co pozwala konwenans i co nie przekracza niepisanych reguł. Stoliki stoją blisko, okazja do powstawania plotek – doskonała, usłyszenie historii przyciszonym głosem opowiadanej przy stoliku oddalonym o niespełna metr – prawie pewne. Niedosłyszenie, przekręcenie, niecelowa zmiana faktów – jeszcze pewniejsza. I każdy, kto zajmuje się bywaniem, zdaje sobie z tego sprawę. Bo można by powiedzieć, że trzeba uważać i być czujnym, nie mówić za wiele i przyglądać się pozostałym gościom – to jednak fałszywy trop, do kawiarni nie przychodzi się po to, by omawiać strategie wojenne czy giełdowe; tu każdy wie, a czasem i wykorzystuje to, że może i zapewne będzie usłyszany przez innych ludzi.

Dlatego też porusza tematy lekkie, przyjemne, rozmawia o codziennym życiu (ale raczej w jego milszych aspektach), dyskutuje o poezji i sztuce, plotkuje o romansach (ale wtedy, gdy są tajemnicą poliszynela, a nie gdy popychają zdradzaną żonę do samobójstwa) albo je nawiązuje, czasem – rozprawia o polityce, choć częściej z tymi, którzy podzielają nasze poglądy. Bo ci, którzy ich nie podzielają, zazwyczaj bywają w innym lokalu i także utwierdzają się wzajem w swoich racjach.

W kawiarni pewnie można by prowadzić rozmowy na „poważne” tematy. Trochę trudno je zdefiniować – dla jednego będą to filozoficzne rozważania dotyczące teorii bytu (przez Franca Fiszera skwitowane powiedzeniem „Bytu nie ma”3), dla innego – zrecenzowanie najnowszego wiersza, ostatnio przeczytanej książki czy obejrzanej sztuki. To tematy poważne, ale niezwiązane ze „zwykłym życiem”, „niepraktyczne” – jak powiedzieliby niektórzy. Bo bywanie w kawiarni to nie członkostwo w salonie politycznym lub literackim. Bywanie to kawa i ciastka, przyjemność i pewność spotkania znajomych, sposób spędzania czasu i tworzenie „na papierowych serwetkach”, a więc po prostu kanon zachowań przystojących poecie, artyście, literatowi. Obserwowanemu rzecz jasna przez wdzięczną publiczność, która dzięki wciągnięciu w prowadzoną grę choć na chwilę mogła poczuć się cząstką bohemy, cyganerii, grupy tak zawsze atrakcyjnej i niedostępnej.

1 Tę sytuację opisuje Antoni Słonimski w „Alfabecie wspomnień”, PIW, Warszawa 1975, s. 254

2 Jerzy Zaruba, Z pamiętników bywalca, ISKRY, Warszawa 1960

3 Przytacza je Piotr Łopuszański.

* Helena Anna Jędrzejczak, historyk idei, socjolożka, doktorantka w ISNS UW. Pracuje w Centrum Nauki Kopernik, współpracuje z Instytutem Obywatelskim. Przygotowuje rozprawę doktorską na temat relacji między teologią a kwestiami społeczno-politycznymi w pismach Dietricha Bonhoeffera.

„Kultura Liberalna” nr 10_ (_/2011) z _ stycznia 2011 r.