Magdalena M. Baran
„Malleus Maleficarum” – czyli pretekst dla innej historii
Zagłębiając się w opowieści średniowieczne – nie tyle w baśnie, legendy czy ludowe podania, co w historię – co rusz słyszeliśmy o polowaniu na czarownice. Ile kobiet podejrzanych o konszachty z mocami piekielnymi, a nawet pakt z samym diabłem, który wszak pozwalał im nie tylko złym okiem spoglądać, uciechami wszelakimi na szabatach się cieszyć, chłopców niewinnych na złe drogi prowadzić, ale także leczyć i krzewić prostą wiedzę, spłonęło na stosach, utonęło w rzekach i jeziorach czy zawisło na splecionym w amoku polowania sznurze – trudno zliczyć. Już w samej Europie szacunki są przeróżne, wszak polowanie to nie tylko słynne procesy, ale także – a raczej przede wszystkim – wstydliwe dziś wioskowe historie, w których jedni wydawali drugich przez zazdrość, złośliwość, lęk, a czasem i zawiedzione nadzieje. Cennik kata ściśle zdefiniowany: talarów pięć za „obcięcie języka albo jego części”, a tylko cztery za „żywcem spalenie”. Kobieta przecież – jak pobożni nauczali mnisi – niebezpieczeństwem większym niźli lwy czy smoki. A jeśli – jak chciało wielu, a wierzyli nieliczni – wiedźma to prawdziwa? Od słońca swego odpętana, od świadomości głosem mamiącym odcięta. Nie-wolna.
„Polowanie na czarownice” na chwil kilka przywraca nam średniowiecze. Jeszcze bez dominikańskiego podręcznika dla łowców, w najdrobniejszych szczegółach instruującego synów inkwizycji, o co pytać, jakimi narzędziami i torturami – wedle „Malleus Maleficarum” ujednoliconymi w całej, chrześcijańskiej Europie – przywodzić nieszczęsne kobiety (zazwyczaj) do wyznania domniemanych win. Opowieść to jednak inna, nie tak oczywista, jak zdawać by się mogło. W prostocie swej magiczna. Tu krew przelaną w służbie Bogu, niesione w krucjacie śmierć, głód i ziszczenie, jakby przez przypadek czy przewrotność losu, zmyć ma krew nowa, toczona przez inne, nie mniej kontrowersyjne dzieło średniowiecznej potęgi Kościoła. Historia prosta, żołnierskim życiem podlana, najpierw od bitwy do bitwy, przez hulanki, riposty cięte, powtarzane w rytm muzyki, mieczy szczęku, mnisich do walki wołających krzyków. W imię Trójjedynego…
Magię – piękną, ale i okrutną – kształtują zatrzymane okiem kamery krajobrazy: pola bitewne skąpane w słońcu, kiedy indziej w deszczu, to znów zasypane śniegiem, po którym ciągną szeregi smaganych wiatrem „bożych sług”. Bezdroża, jakimi kroczyć miało się po wolność i spokój, a które niespodziewanie przynoszą smak nowego wyzwania, łąki będące li tylko zapowiedzią nowych kłopotów, u wrót których czyha zaraza. Stamtąd szlak ku miastom strachu pełnym i przerażenia, gdzie ludzie kryją się w nadziei na ocalenie. To jednak przyjść nie chce. Siły zbyt potężne, nieznane, magicznie nieodkryte w swej odwiecznej potędze. W las dalej, co zgubę wieści, gdzie wilków stada do gardeł nocą się rzucają, a mgła ścieżki plącze, by dojść, a nie dojść do celu. Tam zaś opactwo, ukryte wśród skał i lasów nieprzebytych, w jeziora pobliskiego lustrze odbite, tajemnicy strzeże. Nie dla siebie ją jednak zachowuje, a cierpliwa pisanina w świat posłać chce, by zbawiać, ratować, odpędzać moce, co losy plączą innymi pisane palcami. Bez mnichów garści, co przy pulpitach – nad księgi kartami czy ze sznurem zdrowasiek w ręku – umarli. Oko łudzi jednak, wiedza zawodzi. Do zwycięstwa innych tu sił potrzeba.
Droga powrotu z piekła rycerskich zwycięstw trudniejsza. Przez obrazy, ku nowym obrazom. Bo oto czarownica zarazę sprowadziła, czarownica czarna zło ma w sercu, więc osądzić i mocy pozbawić ją trzeba, w podróż wyruszyć długą i niebezpieczną, raz jeszcze służbie ślubowanej się oddać by odkupić… życie, a może jedynie odzyskać zakurzony pyłem bitew, przygłuszony krzykiem wyżynanych kobiet i dzieci honor. Jak pytać o niego? Niewinność i wiara pomogą, wsparte siłą i doświadczeniem rycerskim, zgromią bestii potęgę, przegnają, spokój wracając… wieczny. Nowy Galahad wiarą w honor, w rycerza prawdziwego ethos, świat ocali. Najpierw jednak zło w oczach spokojnych czaić się będzie, urok swój roztaczać cierpliwie, mamiąc dobrem nawet i niewinnością, co udziałem setek tysięcy niewinnie straconych kobiet. Wiedźma wie przecież. By cel osiągnąć, dotrzeć do miejsca przeznaczenia, co zagrożeniem być miało, jad sączy słodyczy, troski, ukojenia. Córką się zdaje straconą, życie młode ratuje od zguby, przekonanie o skrzywdzeniu w sercach zasiewa, zaufanie rozpala, co tarczą dlań silniejszą niż nocy wiele ważony eliksir. Mami… I wszystkich podejrzewać chcemy – mnicha, że stos rozpali, młodzieńca, że przez umierającego kardynała nasłany pławić ją będzie, rycerza starego, że za śmierć rodziny na niewinnej uczyni zemstę. A ona spokojna, w słowa zasłuchana, jakby liczy je, w opowieść składa, którą zna wszak od podszewki. Zło czai się, w opętanej spokoju na chwilę odpowiednią, na chwilę tę jedyną z uśmiechem w kąciku ust przyczajonym czeka. Do walki stanie, by raz jeszcze, niczym w chwili stracenia Niosącego Światło głos usłyszeć. Czy aby z Wysoka?
Film:
„Polowanie na czarownice” (Season of the Witch), reż. Dominic Sena. Premiera 14 stycznia 2011 r.
* Magdalena M. Baran, koordynator projektów w Instytucie Obywatelskim, stale współpracuje z Kulturą Liberalną. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 106 (3/2011) z 18 stycznia 2011 r.