Katarzyna Suchcicka

Każda ścieżka

Zacząć muszę od polemiki z Pawłem Mossakowskim z „Gazety Wyborczej” albo z Krzysztofem Kieślowskim jako autorem „Przypadku”, a może w ogóle z każdym zwolennikiem teorii determinacji, przekonania, że od każdego naszego – lub nawet nie naszego – ruchu zależy reszta naszego życia. Otóż – nie zależy! Przekonanie powyższe bowiem związywałoby nam dokumentnie ręce, pozbawiało możności bezbolesnej, szybkiej decyzji, unieszczęśliwiało. Tak, jak to się dzieje w filmie Jaco Van Dormela „Mr. Nobody”.

„Póki jeszcze nie zdecyduję, wszystko jest możliwe” mówi bohater, po czym, w istocie, niczego nie wybiera, zostaje z wielością możliwości. Może zresztą tak teraz zawsze już będą wyglądały filmy: będą prezentacją różnych możliwości losu i będą nas trzymać w fotelu kinowym przez ponad 2 godziny?

W „Mr. Nobody” widzimy trzy zawężenia perspektywy bohatera po wyborze (jednak!) trzech różnych kobiet jego życia, różnych rzeczywistości, różnych zajęć. Owszem, wygląd pań i otoczenia jest różny, ale czy te światy różnią się od siebie w części zasadniczej, najbardziej podstawowej: w głowie bohatera? Otóż nie! We wszystkich przypadkach, jak już co do czego, Nemo Nobody jest tak samo nieszczęśliwy, samotny, przestraszony. Przeżywa bowiem chwile ekstazy, ale zaraz potem piętrzą się problemy, niespełnienia, czy to mające za podstawę niewystarczającą rzeczywistość, czy też niedostatek uczuć. Dopiero w głowie 117-letniego starca – jednego, bo nie ma już postaci trzech starych panów Nobodych – to życie przybiera postać szczęśliwego, i to za sprawą takich lub innych przekroczeń: „paliliśmy, jeździliśmy ponad setką i pieprzyliśmy się bez opamiętania”.

A wracając do mojej głównej tezy: dlaczego inny wybór to nie jest jeszcze uniknięcie katastrofy lub koniecznie katastrofa niechybna? Po prostu każdy z wyborów, każda z dróg, jaką wybierzemy, to jakby różna probówka, jedna krótsza, druga dłuższa, trzecia szersza, ale każdą z nich napełniamy sobą, swoją osobowością, i prędzej lub później dojdziemy do mniej więcej tego samego punktu. Ja tak sądzę, a przynajmniej w to chcę wierzyć. Tak więc precz z determinizmem!

Cieszę się zresztą, że film może niezły – zwłaszcza w sensie wizualnym – ale nie genialny, skłonił mnie do takich fundamentalnych refleksji i poniekąd wyzwolił od lęku przed podejmowaniem decyzji. Po prostu akurat ta głowa, akurat to serce zdecydują tak a nie inaczej i nawet jeśli czasem „inaczej” byłoby lepiej, to przecież nie byłabym to ja! Tak à rebours zdobytą wiedzę mogłabym zaliczyć reżyserowi na poczet zwycięstwa artystycznego, jako rodzaj katharsis, które przynosi film – gdyby nie jedna obiekcja.

Nie chcę świata pokawałkowanego między Marsem a Ziemią, nie chcę mieć tyle przerażenia w oczach co Jared Leto kreujący tytułową rolę. Mogłam się na to zgodzić w filmie nieco pokrewnym do „Mr. Nobody”, w „Incepcji” – podróży w głąb snu, a nawet w głąb podświadomości. Podświadomości to wybaczyłam, że logiki nie szanuje, ale tu nie podświadomość, a rzeczywistość przedstawiona fika niezłe kozły. Nie na darmo wspominam tamten film, jest z tego samego gatunku: eksplorujących granice. „Mr. Nobody” eksploruje je w sposób dość banalny – to podróż głównie w czasie, stara się nadać mu dodatkowy wymiar, przestrzeń bowiem jest na jego tle zbyt uprzywilejowana ze swoimi trzema wymiarami.

Chodzi więc zasadniczo o nasz wpływ na czas. Dręczy to scenarzystę, bo tu i tam poruszyliśmy rzeczywistość, a z czasem jeszcze nam się to nie udało. Stąd nawiązanie imieniem bohatera do Vernowskiego Kapitana Nemo, wierzącego w postęp i mającego za hasło łacińskie „mobilis in mobili” – ruchome w ruchomości. Notabene byłoby to dobre hasło dla naszej kolei czy poczty. Ale, choćby nawet odwoływać się do kapitana Nemo, czas daje się dobrze cofać głównie na taśmie filmowej. Co mimo wszystko przynosi ulgę ludzkiej tęsknocie do nieśmiertelności. Dzięki Bogu, mamy więc sztukę, która uzupełnia niedoskonałości życia – powiem, parafrazując słowa niegdysiejszego redaktora „Przekroju”, Piotra Najsztuba, który napisał pamiętny śmiały artykuł „Dzięki Bogu mamy seks”, zwracając uwagę na nasze remedium na napięcia dnia codziennego.

Seks, sztuka, wyobraźnia przynoszą ulgę. Jak sobie dać radę, gdy stajemy twarzą w twarz z rzeczywistością? „Every path is the right one” powiedział już ponad pół wieku temu Tennessee Williams, zacytowany zresztą w omawianym filmie. „Każda ścieżka jest tą właściwą”. To zaprawdę ulga.

Film:

„Mr. Nobody”
Scen. i reż. Jaco Van Dormael.
Belgia, Francja, Kanada, Niemcy (2009)
Premiera polska 24 grudnia 2010 r.

* Katarzyna Suchcicka, poetka, krytyk literacki i filmowy, autorka filmów dokumentalnych. Obecnie pracuje dla TVP Kultura. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 106 (3/2011) z 18 stycznia 2011 r.