0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Rysując > TIMOFIEJUK: Przymiotnik „komiksowy”...

TIMOFIEJUK: Przymiotnik „komiksowy” jako obelga w polskiej kulturze

Paweł Timofiejuk

Przymiotnik „komiksowy” jako obelga w polskiej kulturze

Pamiętacie taki film „Droga do zatracenia”? Albo „Surogaci”, „Capote”, „Historia przemocy”, „Gainsbourg”, „Mężczyzna, przedmiot pożądania”? Co łączy te filmy? Ano to, że przeciętny polski widz nigdy nie słyszał o tym, że powstały na podstawie komiksów. Recenzenci ani słowem się o tym nie zająknęli. Oczywiście mówię tu o tych, którzy recenzują poza komiksowym środowiskiem, a więc w samym centrum polskiej publicystyki kulturalnej. Bo ci od komiksów pamiętają o tym i przypominają zawsze, wraz z przypominaniem o wielu innych świetnych tytułach. Dlaczego w mainstreamie kultury nie chciano mówić, że są to rzeczy na podstawie komiksów? Hm, może dlatego, że były to dobre rzeczy, a więc wytykanie im takiego nędznego pochodzenia byłoby nie na miejscu. A może raczej powinno się powiedzieć: burzyłoby utarte wzory odnoszenia się do komiksu i używania słowa „komiksowy” jako najgorszej możliwej obelgi.

Szeroko rozumiana kultura została sprowadzona przez polskie dzienniki do kina, jako głównego tematu, a cała reszta uchodzi za dodatki zapełniające puste miejsca w dziale – jeśli jeszcze takowy dziennik szczęśliwie go zachował. I tu widzimy szerokie rozpasanie recenzentów w używaniu przymiotnika „komiksowy” jako synonimu gniotu, crapu, totalnego śmiecia, którego nie da się oglądać. Komiksowych źródeł doszukuje się w totalnym dnie, które nigdy nawet nie otarło się o okolice sztuki. Ale zamiast użyć słów „dno”, „piramidalne nieporozumienie”, „klapa”, itd. lepiej napisać słowo-klucz: „ten film jest komiksowy”. Wtedy wszyscy wtajemniczeni od razu wiedzą, o co chodzi. Po co kalać własne gniazdo, gdy można skalać inne, ba, tak zmarginalizowane przez główny nurt kultury, że spokojnie nie poniesie się żadnych konsekwencji tego działania. Bo przecież wszyscy wiedzą, że komiksy są dla dzieci, są o głupkach w trykotach, że są prostackimi historyjkami i na dodatek bardzo źle narysowanymi. Na czytelników komiksów należy zatem patrzeć z pobłażliwością, w myślach starając się przypomnieć sobie niezwłocznie numer do najbliższego ośrodka zamkniętego, z którego prawdopodobnie uciekli.

Cóż, obserwując komiks produkcji amerykańskiej serwowany nam masowo w latach 90. XX wieku czy też propagandową papkę PRL, można po części zrozumieć wiele uprzedzeń. Tylko dlaczego w tym wypadku rozciąga się je na całą dziedzinę, podczas gdy nie robi się tego wobec literatury, w której najlepsze dzieła od lat toną w masowej grafomanii? Dlaczego totalne bohomazy rozpromowanych malarzy uznawane są za wspaniałe dzieła, gdy każdy rysunek komiksowy jest uznawany za gniot? Ba, znawcy malarstwa doskonale wiedzą i widzą, że ktoś nie umie malować, ale przed publiką wychwalają tych artystów pod niebiosa, bo przecież nie można podpaść ogółowi. Natomiast komiks odsądzają od czci i wiary.

Taką sytuację mieliśmy jakiś czas temu w telewizji, w programie o książkach, który całkiem niedawno został zresztą zdjęty z anteny. Prowadzący program, znany skądinąd aktor, popisał się swoją „ekspercką” wiedzą o komiksie. Bardzo znanego zresztą polskiego twórcy. Znanego i zarabiającego głównie na Zachodzie. Wertując komiks, który widział chyba po raz pierwszy w trakcie nagrania, wyraził swoją niepochlebną opinię, którą można byłoby bez wstydu włożyć w usta cenzora z PRL. Tak, dokładnie takiego języka używano wobec komiksu w tamtej epoce. Cóż, człowiek ten wychował się w tamtych czasach, więc być może jego opinia o komiksie ukształtowała się podczas poglądowych pogadanek w socjalistycznej szkole i w trakcie brylowania w ówczesnej bohemie artystycznej, więc można zrozumieć jego uprzedzenia do wszystkiego, co komiksowe. Jednak już popierający jego wypowiedzi młody animator, który wystąpił jako główny ekspert od linczu w programie, nie może się obronić chwalebną przeszłością z innej epoki nienawiści. Może akurat pozwolono mu zaistnieć i wylać całą żółć, bo nigdy nie otrze się nawet o kunszt graficzny autora komiksu, po którym jeździł do woli. A może chodzi o to, że animacja już znalazła swoje miejsce w kulturze wysokiej tego kraju, a komiks jest dalej chłopcem do bicia, w którego walą jak w bęben wszyscy artyści z zasłużonych już dziedzin kultury. Tak, dla nich też „komiksowy” znaczy zły, nieudany, niezasługujący na miano sztuki.

Przeskoczmy na inny program, na innym kanale. Program zasłużony dla polskiego komiksu, bo w przeciwieństwie do wielu innych realizacji, nie bojący się o nim mówić. I wydawało się, że skoro uczestnicy programu, zacni znawcy kultury, potrafiący powiedzieć coś na każdy temat z nią związany, obeznali się już z komiksem, to nie będą jeździć po nim jak po łysej kobyle. A tu zaskoczenie. Jednak i tu może się to zdarzyć. Najpierw porozmawiano o słabej książce, potem o słabym filmie. Oczywiście nic nie mówiono o konstrukcji. O nudzie. O błahości poruszanych tematów. Za to jak przyszło do dyskusji o komiksie, to okazało się, że dla niektórych uczestników komiksy, które reprezentowały sobą o wiele więcej niż omawiane dzieła z innych dziedzin sztuki, zawierają w sobie to wszystko. W toku dyskusji okazało się jednak, że nie chodzi wcale o formę i treść, ale o to, że są to komiksy. Dla dyskutanta, krytyka filmowego, ale też dla popierającego go krytyka literackiego, komiks to samo zło. Z założenia nie może mieć treści, nie może być dobry. I na pewno jest gorszy niż wszystko, co da się wyprodukować w ramach kanonicznych dziedzin sztuki.

Wróćmy do pewnego wydarzenia z przeszłości, z kraju po tej stronie żelaznej kurtyny. Pewien malarz zarzucił koledze – rysownikowi komiksów – że tworzy śmiecie i nie umie rysować, bo każdy umie zrobić komiks, przecież to takie prostackie. Koledzy założyli się. Rysownik miał namalować obraz taki jak kolega malarz, a tenże narysuje komiks tak samo jak kolega komiksiarz. W miesiąc. Po miesiącu cisza, po dwu to samo. Rysownik komiksów czekał, bo przecież wiedział, że to nie takie proste. W końcu malarz przyszedł z niczym. Obejrzał obraz i przeprosił kolegę.

Po co w ogóle ta historyjka? Ano właśnie po to, żeby rozjaśnić, dlaczego u nas używa się słowa „komiksowy” jako obelgi. Dlatego, że nie zna się komiksów. Nawet nie sięga się po nie, aby zweryfikować powszechnie panujące przekonania. Lepiej trwać przy utrwalonych przekonaniach, aby móc zawsze znaleźć wymówkę, że coś jest gorsze niż dziedzina, którą się zajmujemy, albo którą hołubimy. Aby pokazać, że dziedzina, o której piszemy, nawet jeśli piszemy często o niej źle, nie jest taka zła, bo jest coś od niej gorszego. Człowiek lubi prosty obraz świata, nie ma często czasu na jego głębsze poznawanie, więc tworzy stereotypy, między innymi po to, żeby znaleźć wymówki dla niektórych swoich zachowań. W celu upewnienia się, że obcuje się z kulturą wysoką, trzeba więc znaleźć chłopca do bicia – komiks. A jak już go mamy, to wszystko, co złe w naszej dziedzinie sztuki, jest komiksowe, bo przecież to, co nieudane, musi mieć swoje źródła. A komiks doskonale nadaje się do tej roli. Był wszak odsądzony od czci i wiary w komunizmie jako dziedzina sztuki ze zgniłego Zachodu. Zarazem wykorzystywano go do najbardziej prymitywnej propagandy w PRL. Potem poszło już łatwo, skojarzenia zadziałały. Już samo słowo wystarczy obecnie, by odstraszyć i przywołać negatywny stereotyp. Do tego stopnia, że komiks wzięty w ręce przed kamerami, wywołuje w ekspercie potrzebę nie zajrzenia do środka i zapoznana się z dziełem, ale wyklepania utartych w umyśle negatywnych skojarzeń z komiksem, bo zakłada on, że tak należy zrobić i tego oczekują widzowie.

Tym, którym leży na sercu dobro komiksu, pozostaje więc tylko pasywne zżymanie się znad swoich lektur albo aktywne pisanie do krytyków, ekspertów i znawców kultury z prośbą o wyjaśnienie, skąd u nich taka nienawiść do komiksu. Może kiedyś doczekają się odpowiedzi.

* Paweł Timofiejuk, politolog i wydawca komiksów.

„Kultura Liberalna” nr 107 (4/2011) z 25 stycznia 2011 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 107

(3/2011)
25 stycznia 2011

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj