Radosław Łopiński

Młodzieńcza „Mewa”

„Mewa” zajmuje szczególne miejsce w dorobku Antoniego Czechowa. Jego wcześniejsze nowele i sztuki nie cieszyły się specjalnym zainteresowaniem do czasu wystawienia tej właśnie przez Konstantego Stanisławskiego, słynnego twórcy MChaTu. Dalsza współpraca ze Stanisławskim przyczyniła się w znaczący sposób do sławy Czechowa, a „Mewa” okazała się przełomem w twórczości jej autora i jest do dziś jednym z najczęściej wystawianych jego utworów.

Choć sam Czechow przewrotnie określił swą sztukę jako komedię, to w istocie opisuje ona ludzki dramat, który został zręcznie ukryty w „lekkim” opakowaniu. Bez trudu dostrzegamy w niej tłumiony ból przemijania, prawie utracone nadzieje i strzępy złudzeń pozostałych po minionych latach, gdy świat wydawał się na wyciągnięcie ręki. Swoboda letniego wieczoru stopniowo zmienia się w ciężki zimowy mrok. Z każdą kolejną sceną bohaterowie słabną w zmaganiach z rzeczywistością, by stopniowo unoszeni przez zbyt silny prąd przeszkód już tylko ze smętną rezygnacją patrzeć w stronę coraz bardziej odległych marzeń. Charakter początkowo żywych i swobodnych pojedynków słownych, choć zawsze skrywających tłumiony gniew i strach, przybiera postać wzajemnego wspierania się rozbitków czasem tylko przerywanego złudnym powiewem nadziei. Gniew niezauważenie przemienia się w rozpacz.

Z prostoty historii i plastycznych postaci można mnóstwo wydobyć, pokazać tkwiącą w nich głębię emocji związanych z tęsknotą, ambicjami coraz bardziej dotkliwym i poruszającym upływem czasu. Między innymi dlatego nie mając do dyspozycji dobrych aktorów, trudno porywać się na dzieło Czechowa, ponieważ bez nich, jak i dobrze przemyślanego obrazu przedstawienia, „Mewa” może równie łatwo stać się płytką i jałową historią gaworzącej grupy mniej lub bardziej związanych ze sobą ludzi.

W tym wypadku twórcy przedstawienia – amatorska grupa teatralna „University of Oxford Student Company” – niejednokrotnie ocierają się o oba bieguny. Jakby wybici z rytmu wpadli w niebezpieczny poślizg, który rzuca ich raz w stronę głębokiego zaangażowania popartego przyzwoitym warsztatem aktorskim, raz w stronę płytkiej komedii. Sztuka jest grana przez młodych aktorów, którzy nawet mimo pełnego zaangażowania nie są w stanie pokonać niektórych ograniczeń, jakie stawia im wiek. Postaci starszej, doświadczonej osoby trudno wówczas nadać odpowiednią głębię, a już sam tembr głosu czy sposób poruszania się będą wymagały od widza większej wyrozumiałości. Mimo wszystko inscenizację przygotowaną przez „University of Oxford Student Company” ogląda się, o dziwo, bardzo przyjemnie. Jest ona tradycyjna, pozbawiona owej współczesnej formy, którą tak często reżyserzy maskują brak spójnej wizji, odciągając uwagę widza od wstydliwych braków. Przedstawienie nie pachnie jednak duszącym zapachem naftaliny, a staroświecka oprawa jest w tym wypadku subtelnie i z wyczuciem dawkowana, pozwalając odczuć starego ducha teatru. Widziany obraz nie jest retuszowany, przycinany i poddany obróbce pod obecnie dominujące gusta gawiedzi. Może jest miejscami chropowaty i nierówny, ale jednocześnie żywy i autentyczny.

Role kobiece są przy tym krwiste, pełne życia i zdumiewająco dobre. Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza Arkadina (Laura Nakhla), której zarówno głos, gestykulacja, jak i naturalny sposób poruszania się po scenie pozwoliły wygrać z postacią, z którą przyszło jej się zmierzyć. Niestety role męskie pozostają w ich cieniu, są zdecydowanie słabsze. Ruchy bywają nienaturalnie przyspieszone niczym w niemym filmie, a czasem aktora potrafi tak zawieść głos, iż wzbudza w widzu lekki niepokój, że zaraz będziemy mieli do czynienia z niemą interpretacją tekstu. Oczywiście te drobne wpadki to jedynie drobiazgi niemogące zatrzeć pozytywnego wrażenia czy wręcz ogromnie przyjemnego zaskoczenia, że bądź co bądź amatorska grupa wystawiła sztukę w sposób, który nie odbiega od profesjonalnych teatrów. Nie dostrzeżemy także wymuszonej umowności uproszczonej inscenizacji, na którą skazane są często studenckie teatry. Świetnie przygotowane choreografia, scenografia, jak i kostiumy nie dominują przy tym nad tekstem, co przyznajmy nie jest już oczywiste we współczesnym teatrze. Prawdopodobnie niewiele studenckich grup mogłoby pozwolić sobie na podobne przedsięwzięcie. W porównaniu z większością uniwersytetów Oksford wydaje się być pod wieloma względami uprzywilejowany i w pełni profesjonalnemu wystawieniu sztuki nie zagrażają na szczęście problemy finansowe. Takich możliwości można tylko pozazdrościć, ciesząc się jednocześnie z przyjemności oglądania znakomicie zrealizowanego przedstawienia.

Spektakl:

„The Seagull”
The Oxford Playhouse, University of Oxford Student Company, Illyria Productions,
Reż. Chloe Wicks
Przeł. Michael Frayn

„Kultura Liberalna” nr 113 (10/2011) z 8 marca 2011 r.