Paweł Marczewski
Koniec realizmu politycznego (jaki znamy)?
Gdyby Tukidydes, patron dzisiejszych realistów politycznych, czytał ich komentarze na temat rewolucji w świecie arabskim, oskarżyłby ich o brak kontaktu z rzeczywistością – napisał Walter Russell Mead w swoim blogu publikowanym na łamach „The American Interest” (http://blogs.the-american-interest.com/wrm/2011/02/24/thucydides-hates-realists). „Realiści”, twierdzi Mead, jedynie uzurpują sobie prawo do tego miana, bowiem analizując globalną politykę jako grę między silnymi i słabymi państwami, negocjującymi, a niekiedy narzucającymi pozostałym swój interes narodowy, kompletnie ignorują sytuację wewnętrzną – strukturę demograficzną, ustrój polityczny, nastroje społeczne. Tymczasem interes narodowy nigdy nie jest czymś jasno określonym i niekwestionowanym, a sukcesy i porażki państwa stanowią wypadkową wielu sił wewnętrznych i zewnętrznych – walk partyjnych, sposobu organizacji armii, problemów gospodarczych etc. Zamiast o państwach jako kulach zderzających się na geopolitycznym stole, jak chcieliby je widzieć „realiści”, lepiej byłoby je ukazywać – powiada Mead – jako zamki na piasku, kruche i podatne na frakcyjne walki.
Ta dyskusja nie jest nowa (podobną krytykę kierowano choćby pod adresem polityki zagranicznej prowadzonej przez Henry’ego Kissingera, sekretarza stanu w administracjach Nixona i Forda) i nie ogranicza się wyłącznie do akademickiego sporu o intelektualnego patrona dla jednej ze szkół myślenia o stosunkach międzynarodowych. Chodzi tu w gruncie rzeczy o postrzeganie Ameryki przez samą siebie, o jej rzeczywistą i wyobrażoną zdolność do kształtowania sytuacji na świecie.
Krytyka realistów prowokuje te pytania bodaj najmocniej, bowiem najdobitniej wykazała fiasko „realistycznej” polityki wobec krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Komentatorzy w rodzaju Meada wykazują, że sami „realiści” okazali się mało realistyczni, bowiem nie wzięli pod uwagę wystarczającej liczby czynników. Tym samym tropem idą liberalni i neokonserwatywni zwolennicy zdecydowanego działania (łącznie z interwencją zbrojną USA) na rzecz „wartości demokratycznych”. „Jak cudownie jest oglądać realistów oskarżonych o żywienie się iluzjami!”, delektował się Leon Wieseltier na łamach liberalnego, proizraelskiego i wzywającego Obamę do zdecydowanych działań „The New Republic”. „Arabskie rewolucje okazały się użyteczne heurystycznie – ukazały brak intelektualnego przygotowania, wyobraźni historycznej i aspiracji etycznych w naszym kraju”, dodawał (http://www.tnr.com/article/84439/post-post-imperialism-arab-uprising-democracy).
Obrona niektórych realistów w obliczu tego zmasowanego ataku wypada blado, by nie rzec – śmiesznie. Paul A. Pillar na łamach „The National Interest” dowodzi na przykład, że porozumienia między Zachodem a satrapami w krajach arabskich nie były błędem, ponieważ nie uchroniły ich przed obaleniem przez protestującą ludność (http://nationalinterest.org/blog/paul-pillar/what-isnt-helping-qadhafi-4944). Pillar wychodzi z błędnego założenia, że każda bardziej zdecydowana forma nacisku na autokratyczny reżim prowadzi do jego konsolidacji (gdyby nie „miękkie” stanowisko USA i Wielkiej Brytanii, Kaddafi nigdy nie współpracowałby przy zwalczaniu terroryzmu i nie pozwolił na kontrolę swoich zasobów broni niekonwencjonalnej, a jeśli zaczniemy za bardzo naciskać na Iran, zmiana rządów okaże się niemożliwa). Twierdzi, że przypadek Libii zadaje kłam tezie, że międzynarodowa współpraca z autokratycznym reżimem uniemożliwia jego zmianę. Być może ma rację. Naprawdę istotne pytanie brzmi jednak, czy taka współpraca raczej sprzyja zmianie, czy ją utrudnia. Stwierdzenie: „Patrzcie, dogadywaliśmy się z Kaddafim, a wy i tak będziecie wolni” trudno uznać za przekonującą odpowiedź na zarzuty o krótkowzroczność.
Dlaczego zatem po prostu nie odesłać realistów politycznych do lamusa albo nie kazać im zająć się raczej konsultingiem niż kształtowaniem polityki zagranicznej państwa (ostatecznie swoją firmę doradczą nieprzerwanie od 1982 roku prowadzi Kissinger)? Otóż dlatego, że jastrzębie o różnym zabarwieniu ideowym wydają się bardziej zainteresowane obroną własnego stanowiska w kwestii amerykańskiego prawa (a wręcz obowiązku) interwencji oraz własnych wyborów politycznych z czasów inwazji na Irak niż demokratyczną przyszłością krajów arabskich. Lampka alarmowa zapala mi się, kiedy czytam u Wieseltiera o „heurystycznej użyteczności” rewolucji arabskich. Widzicie, zdaje się mówić redaktor, mieliśmy rację! Oni jednak potrafią upomnieć się o demokrację! Rzecz w tym, że kiedy w tych krajach władzę przejmą organizacje w rodzaju egipskiego Bractwa Muzułmańskiego, ten sam redaktor zacznie krzyczeć o zalewie islamskiego fanatyzmu i znowu zacznie nawoływać do interwencji. Z jednej strony mamy zatem bezczynność i krótkowzroczność realistów, z drugiej widmo ciągłych powtórek z niekończącej się historii interwencji w Iraku.
Czy da się wyjść poza tę alternatywę? I w czym mogą tutaj pomóc realiści? Otóż niektórzy z nich, jak choćby Stephen M. Walt, współautor głośnego eseju o „lobby izraelskim”, niezwykle szybko się uczą, nie boją się przyznać do błędów i z uwagą przyglądają temu, co robią i co o sobie mówią sami Tunezyjczycy czy Egipcjanie. Na swoim blogu o znaczącym tytule „A Realist in an Ideological Age” Walt napisał, że nie tylko nie docenił „eksportowego” potencjału tunezyjskich protestów, ale i nie zauważył organizacyjnego zaawansowania egipskich demonstrantów (http://walt.foreignpolicy.com/posts/2011/02/23/what_i_got_wrong_about_the_arab_revolutions_and_why_i_m_not_losing_sleep_over_it). Konkluduje swój wpis wezwaniem do uważnego obserwowania przemian w tych krajach i stwierdza: „Rezultaty [przemian] będą w nich bardzo różne, ponieważ ścierające się ze sobą siły absolutnie nie są w przypadku każdego z nich identyczne”. Może więc jest szansa, że niektórzy realiści mimo wszystko odrobili lekcję swojego patrona Tukidydesa?
* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”. Dziennikarz „Europy – magazynu idei”.
„Kultura Liberalna” nr 113 (10/2011) z 8 marca 2011 r.