Katarzyna Kazimierowska
American dream, czyli zapomnijcie o Hollywood. O „Winter’s bone” Debry Granik
Film „Do szpiku kości” pokazuje Amerykę, jakiej nie znamy, jakiej nie chcielibyśmy spotkać w naszych wyobrażeniach o tym kraju wielkich możliwości. W historii, którą serwuje nam Debra Granik, otrzymujemy pot, krew i łzy, i dużo błota, a brnąc dalej, przekonujemy się, że błota jest coraz więcej, a jedyne o czym marzymy, to chwila spokoju, który też okazuje się pozorny. Chcecie Ameryki? Oto Ameryka!
Głęboko w górach Ozark, w samym sercu Stanów Zjednoczonych, mieszkają ludzie, których nie chcielibyście spotkać podczas spaceru po okolicznych lasach. Przypominają bardziej mieszkańców z naszej rodzimej produkcji „Dom zły” niż bohaterów „Domku na prerii”. To źli, brudni i brzydcy ludzie, których kobiety sprawniej posługują się pięściami niż łyżką i widelcem, a samo miejsce, pełne gnijących od grzyba domów i bezpańskich psów, przypomina piekło na ziemi bliskie wyobrażeniom, jakie wynosimy z klechd domowych. Brakuje tu tylko strzyg i topielców. Zresztą, jak się okaże, dla topielca też znajdzie się miejsce.
Główną bohaterką – czy może antybohaterką – jest nad wiek dojrzała, rzadko uśmiechająca się siedemnastolatka. Na co dzień opiekuje się pogrążoną w depresji, niemającą kontaktu ze światem zewnętrznym matką i dwójką młodszego rodzeństwa. Ledwo wiąże koniec z końcem i marzy o przyjęciu do armii, bo za taki akt poświęcenia państwo płaci 40 tysięcy dolarów. Mieszka w ruderze i każdego dnia walczy o to, by wyżywić całkowicie zależną od niej rodzinę. Wygląda na osobę, która jeśli miała jakieś marzenia i plany sięgające poza miejsce zamieszkania, to pogrzebała je w momencie, gdy jej ojciec wylądował w więzieniu za produkcję metamfetaminy. Żyje otoczona ludźmi, którzy za sam wyraz twarzy powinni trafić za kratki. Wydaje się, że gorzej być nie może, patrzymy na osobę, której przyszłość kończy się tam, gdzie zaczyna ponura teraźniejszość. A jednak witajcie w piekle. Nastolatka staje przed niemożliwym do wykonania zadaniem: jeśli nie znajdzie swojego ojca – żywego lub martwego – który zastawił nędzny dom, by wyjść na wolność i nie wrócił na własną rozprawę, straci dach nad głową i środki do życia. Rozpoczyna się wyścig z czasem, z niechętnymi do pomocy sąsiadami oraz z ludźmi, z którymi zadarł jej ojciec.
Nie jest to film o inicjacji, bo bohaterka, pokonując drogę przez piekło, nie dojrzewa, nie odkrywa smutnych prawd o życiu – te posiadła, żyjąc w piekle codzienności w górach Ozark. Nie jest to film o oczyszczeniu, wybaczeniu, zemście ani poświęceniu. To historia zmagań, które – choć zostają nagrodzone – nie zmieniają właściwie nic. Słońce nie zaczyna świecić, szarość nie nabiera koloru, amerykańska flaga nie łopocze dumnie na wietrze. O ironio, flaga pojawia się odbita w blatach barów, w szybach samochodów, wygląda jak brudna szmata, element tła. Dobro nie zwycięża, zwyciężają upór i wola walki o przetrwanie, i ten wątek nasuwa mi na myśl inny obraz – „Królestwo zwierząt” w reżyserii Davida Michôd. Oba filmy łączy jedno: pokazują, jak wiele są w stanie zrobić ludzie, by przetrwać i uratować najbliższych w otoczeniu ludzkich hien. I że ostatnią cechą charakterystyczną okrutnego gatunku ludzi jest empatia. To nie ona kieruje światem, to czysty, zwierzęcy przymus przetrwania. Nasza bohaterka robi swoje, odbywa podróż i wraca, by dalej trwać w codziennej rozpaczliwej rzeczywistości.
Świat pokazany w obu filmach nasuwa skojarzenia Jeana Baudrillarda, jakie miał po odwiedzeniu Ameryki. Pisząc o Stanach, opowiada o zachwycie pustynią, która – choć prosta i oczywista w swoim odbiorze – jest tak naprawdę metaforą tego kraju, do którego w naszych marzeniach niedoszłych imigrantów aspirujemy. „Pustynia prowadziła mnie do obojętności dobra i zła. (…) Pustynia jest pułapką pozorów i przestrzeni. Tam mogłem znikać w obojętności świata”. Pustynia, zwłaszcza ta emocjonalna, oraz pustka i niepokój, jakie po sobie zostawiają oba filmy, są dojmujące. American dream zamienia się w koszmar. Po filmie pozostaje uczucie niewygody. I trwa.
Podczas tegorocznych Oscarów film Debry Granik, choć spotkał się z ogólnym uznaniem, nie był specjalnie komentowany. Nic dziwnego, miejsce i ludzie, których pokazuje – tak do szpiku kości prawdziwi, to nie jest temat, który dobrze sprzedaje się w świetle jupiterów.
Film:
„Do szpiku kości” (Winters bone)
reż. Debra Granik
2010
* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Cwiszn”, redaktorka RPN. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 114 (11/2011) z 15 marca 2011 r.