Alicja Olejniczak

Jerycho kobietą?

Zetknąć się z dziesięcioma tysiącami lat tradycji, historii, kultury i nie zobaczyć za wiele? Najstarsze miasto świata oferuje daktyle, soki z granatu i manufakturę sandałów z wielbłądziej skóry. Oraz, czego nie sposób przemilczeć, wieczną gotowość na pogawędkę. Mieszkańcy Jerycha są niezwykli. Otwarci i gadatliwi, ale również stanowczy i wcale nie skorzy do kompromisów. Ciekawi historii, którą masz im do powiedzenia, ale nie na tyle, aby zadawać więcej niż dwa kurtuazyjne pytania. W znakomitej większości to mężczyźni: oni pracują w handlu i turystyce, oni zajmują się wypasaniem kóz i sprzątaniem ulic. Wszystkie określenia, których użyłam są, na wyrost: w Jerychu nie ma rozlegle rozwiniętego handlu, prężnie działającego przemysłu turystycznego, kozami opiekują się raczej chłopcy niż mężczyźni, nie wszędzie są też ulice, częściej to po prostu wydeptane drogi, po których chodzi się wygodniej niż po pustyni.

Jerycho sprawia wrażenie miasta zapomnianego i niechcianego. Jest brudne, zniszczone i jakby niedokończone. Pełne zbudowanych bez wyraźnego planu domów, niewykończonych dróg i niewypielęgnowanych ogrodów. Nawet stragany są połowiczne, zardzewiały w połowie samochód zatrzymuje się koło mnie, a uśmiechający się miło kierowca oferuje mi daktyle z zajętego do połowy poszewkami bagażnika. Spora część asortymentu, który oferują obwoźni handlarze, to torebki, poszewki, kosmetyki z błota z Morza Martwego. Ale tych ostatnich nie sprzedają kobiety, to mężczyźni zachwalają ich zbawienny wpływ na skórę, włosy, paznokcie i samopoczucie.

W ciągu swej długiej historii to miasto widziało mnóstwo wojen, było napadane, grabione, oszukiwane, wydzierane i darowane na nowo. Nic tu nie jest raz na zawsze dane. Jerycho nie zna swojej przyszłości, ale przeszłością mogłoby obdzielić całe pokolenia. Wielka legenda i oczekiwania turystów roztrzaskują się o nieistniejące już mury miasta. Jerycho wzbudza dziwne emocje. To miasto porzucone, niepotrafiące dać oparcia swoim mieszkańcom, miasto wieczne i tymczasowe jednocześnie.

To miejsce, o którym się marzy, aby tam pojechać, egzotyczne już przez samą nazwę, przez reklamę, którą zawdzięcza Biblii, historii i korespondentom wojennym. W pierwszym odruchu nazwałam je miastem niekobiecym, bo jest zaniedbane, nieprzyjazne i nieciekawe. Im więcej jednak o nim myślę, tym trudniej jest mi udowodnić tę tezę. Nie widziałam tam kobiet, ale widziałam dzieci, którymi ktoś wieczorami się przecież zajmuje, ktoś je rodzi, nosi pod sercem, wydaje na świat. Mieszkanki Jerycha pracują w domach, dbają o tę niedostępną turystycznemu oku część miasta, bez której jego historia nie rozpoczęłaby kolejnego rozdziału. Rozmawiałam z wieloma mężczyznami, były to nieformalne, pozbawione konkretnego tematu rozmowy, dotyczące pogody, kraju, z którego pochodzę, planów na wieczór. Rozmawialiśmy, ponieważ mogłam się okazać potencjalną klientką, nabywczynią koralików, chusteczek, torebek lub owoców, a na dzieci przecież jakoś trzeba zarobić.

Może dostrzegam w pyle i kurzu Jerycha kobiecy heroizm? Dźwiga w sobie zagadkę, a ci wszyscy atakujący je i broniący go mężczyźni nie potrafią podać daty rozwiązania. Pozbawione piękna, strzelistości, atrakcyjności, niestrudzenie pnie się do góry. Najstarsza i najniżej położona osada świata tylko nielicznym wpadnie w oko na dłużej. Najpierw jej samej, a potem razem z nią patrząc w tym samym kierunku, trzeba długo i wytrwale szukać. W dniu, kiedy odwiedziłam Jerycho, nawet Morze Martwe było wzburzone i zimne. Nie ma reguł nie do zastąpienia. Poprzez poświęcenie, wytrwałość i długowieczność Jerycho pokazuje światu, co to znaczy naprawdę pragnąć życia. Oto nowa rysa i nowa kobieca twarz – przyjmować życie z całym jego kurzem, ciężarem, trudem, znojem, brzydotą i nachalnością.

* Alicja Olejniczak, producentka i organizatorka spotkań w Domu Spotkań z Historią.

„Kultura Liberalna” nr 116 (13/2011) z 29 marca 2011 r.