Henryk Hollender

Synowie przebiegłości. Zamiast recenzji książki „Z dorzecza Bugu i Liwca”

Leży przed nami album poświęcony powiatowi węgrowskiemu. Okazały, starannie wydany i bez wątpienia zasługujący na recenzję, tak jak i wystawa, wobec której pełni rolę katalogu. Niechże zatem za recenzowanie albumu weźmie się regionalista, tym bardziej, że sam Węgrów jakoś się nie chwali zbytnio tym przedsięwzięciem w Internecie. Poniżej zaś tylko uwagi czytelnika, dla którego uroki Węgrowa pozostają niewątpliwe, ale któremu album – mimo wszystkich swoich wdzięków – wydał się narracją osobliwą i nie do przyjęcia.

Jest niezmiennikiem tego typu odświętnych wydawnictw, że przeszłość miejscowości czy regionu ujmują schematycznie, nie naruszając ogólnych i lokalnych mitów oraz nie namawiając czytelnika, aby ukazane źródła historyczne wykorzystał w sposób twórczy i krytyczny. Zdarzające się w historii chwile trudne i niechwalebne ulegają tam na ogół przemilczeniu. Wszystko, co choć trochę mogłoby wybiegać poza tradycyjny dyskurs większościowy, jest najzwyczajniej wycinane. O protestantach pisze się na marginesie, pomijając ich rolę w gospodarce – zwykle znaczącą. Zaś rozdział o Żydach można streścić bez lektury, bo zawsze jest taki sam. Żydzi przybyli do miasta, które tak jakoś wcześniej samo rozkwitło, i zostali powitani jako mili goście; zajęli się kupiectwem, rzemiosłem i swoimi praktykami religijnymi. Ten harmonijny stan skończył się niestety w czasie II wojny światowej, ale wcześniej zdołali wytworzyć oryginalną kulturę i dowieść naszej tolerancji w stosunku do żydowskich obyczajów, które nie były nasze. Następny rozdział.

Podobnie zbudowany jest również rozdział „Żydzi” w „Dorzeczu”, jeden z czterdziestu sześciu. Nie, jest nawet uboższy. Na s. 78-79 znajdujemy 21 wierszy, 8 zdań: Żydzi nie dominowali w powiecie, ale w Węgrowie już w 1820 r. stanowili 46 proc. mieszkańców, a w okresie międzywojennym – większość; opanowali handel i rzemiosło, bywali biedni i bogaci (nazwiska fabrykantów z Baczków i Ostrówka). To wszystko. Tutaj nawet nie ma obiecanego tytułem książki roku 1939, w którym jednak sporo się działo; taki na przykład rabin Mendel Morgenstern setnie ubawił węgrowską mniejszość, która – wzmocniona niemieckimi żołnierzami i policjantami – powierzyła mu 23 września, w święto Jom Kipur, zadanie oczyszczenia na chwilę przed śmiercią rynku miejskiego z łajna. Ponieważ wybuchu wojny też w książce brak, więc rozumiemy, że chodziło o rok 1938, tylko cezura roku 1939 jest tak trwale przyjęta, że nie ośmielono się jej formalnie naruszyć. Natomiast wyeliminowawszy wątki żydowskie, autorzy książki pozbawili się też okazji, by napisać o węgrowskiej gospodarce i węgrowskiej polityce coś więcej niż wzmianki. Książkę wypełnia historia szlachecko-eklezjalna z odrobiną wojaczki, martyrologii i oświaty.

Jak cała książka, rozdział o Żydach został zilustrowany. Trzy ilustracje przedstawiają życie żydowskie w Węgrowie, dwie – wycinki z prasy, nie węgrowskiej, ale Węgrowa dotyczącej, w każdym razie w reprodukowanych fragmentach. Te pierwsze trzy to oczywiście synagoga – „wielka”, ale nie dowiadujemy się, czy zachowana, bo zdjęcie jest historyczne i bez opisu, oraz dwie sceny z życia miejskiego. Reprodukcje pochodzą z księgi ziomków węgrowskich opublikowanej w Izraelu, prezentowanej w pełnotekstowej wersji cyfrowej przez Bibliotekę Publiczną Nowego Jorku w ramach kolekcji „Yizkor Books” (Ksiąg Pamięci). Adres internetowy jest podany obok każdego ze zdjęć z uwagą „Domena publiczna”. Czy rzeczywiście? Nie wszystko, co jest publikowane i staje się dostępne dzięki Internetowi, rzeczywiście do tej domeny należy. Ten akurat zespół, podlegający Dorot Jewish Division, jest publikowany na następujących warunkach: „The contents of this website are made available for individual private study, scholarship and research only. Any other use, including but not limited to publication or commercial use, is prohibited without the prior written permission of The New York Public Library as well as any owners of rights in the materials. Regarding such permission, please contact the Library.” (http://legacy.www.nypl.org/research/chss/jws/yizkorconditions.html). Niechby może ktoś to przetłumaczył w Warszawie albo w Węgrowie; ja nie mam komentarza. Biblioteka Publiczna Nowego Jorku nie życzyła sobie reprodukcji, a wydawca albumu zastrzeżenie to naruszył. Jeśli występowano o zgodę na reprodukcję i została ona udzielona, to się o tym informuje czytelnika, a nie pisze „domena publiczna”.

Przy czym sam dobór zdjęć, legalnych czy nie, jest specyficzny. W księdze Yizkor nie brakuje zróżnicowanego materiału, scen rodzajowych, zbliżeń. Przed wybuchem wojny Żydzi reprezentowali w Węgrowie wszystkie grupy społeczne; fotografii nie brakowało, tak jak i czytelników prasy. W Internecie znajduje się np. zdjęcie rodziny szewca nazwiskiem Hersz Isak Ptak (http://www.shtetlinks.jewishgen.org/wegrow/ptak-1.html), też zresztą prawnie zastrzeżone; trzeba by o nie poprosić, ale może byłoby warto, bo przedstawia ludzi, a nie brody, domki i stragany. Konkretnie: dwa pozostałe zdjęcia – obok wizerunku synagogi – są nieostre, pozbawione zbliżeń i przedstawiają wyłącznie klasę drobnych kupców.

Do tego kontekstu są dobrane reprodukcje tekstów z polskich periodyków, również pomieszczone na s. 78-79. Żydowskich gazet, choćby siedleckich, nie posiadano w zbiorach (Biblioteki Publicznej) lub też uznano, że reprodukcja nieznanego alfabetu odebrałaby albumowi wizualną atrakcyjność. Jest to jednak zdumiewające w sytuacji, gdy tematem albumu jest region widziany przez pryzmat relacji w czasopismach, a tytuły wydawane w języku jidysz osiągały niekiedy nakłady wyższe niż tytuły w języku polskim. Na Podlasiu popularne były np. takie tytuły jak „Siedlcer Wochenblat”, „Siedlcer Trybune” czy „Unzer Weg”, które niekiedy zamieszczały notatki w języku polskim. Zamiast nich otrzymujemy dwa urywki z pism polskich, najzupełniej zresztą nieregionalnych. Jest „Gazeta Świąteczna” z 1937 roku z artykułem „Przeciw handlowi żydowskiemu w Stoczku Węgrowskim”; jest i „Biblioteka Warszawska” (jako „prasa”?!) z 1857 roku z reportażem Józefa Grajnerta „Wycieczka na Podlasie”. Handel – wiadomo, w żydowskich rękach, te same ręce płaciły większość podlaskich podatków. Twórcy albumu nie czują się w obowiązku niczym skomentować wyboru akurat w tym miejscu „Gazety Świątecznej”, dostosowanej poziomem do swojego ludowego audytorium i słynnej z narodowo-katolickiej tendencyjności. Notatka zresztą jest zabawna, bo opisuje w dobrej wierze akcję antyżydowską – widać, jak bardzo przeciwskuteczną: narodowcy wiecując na targu, wystraszyli wszystkich kramarzy, także chrześcijańskich, i odebrali okolicznym chłopom okazję do sprzedania towaru.

Zaś relacja Grajnerta, szeroko znana, jest nasycona odrazą w stosunku do „synów przebiegłości”. Cóż, nie spodobali się pisarzowi węgrowianie, a wówczas nie ukrywano negatywnych uczuć. Materiał przynosi jednakże wartościowe obserwacje etnograficzne, więc wart jest publikacji, ale jeśli w takim fragmencie, to nie jako ilustracja rozdziału „Żydzi”, do licha, tylko jako ilustracja rozdziału „Antysemici”. Grajnert wypacza fakty, pisząc tak: „Dziwićby się należało, zkąd tak wielka liczba tych wyznawców Mojżesza, nietrudniących się ani to ciężką pracą na roli, a mało rzemiosłami, wyżywić się i utrzymać może, zwłaszcza w odosobnionych od głównych traktatów mieścinach”. Autorzy tekstu katalogu nie mają tu nic do dodania. Tymczasem Węgrów handlował bydłem i w końcu XVIII w. bywał we Wrocławiu, Berlinie i Królewcu, miał rozwinięte rzemiosło garbarskie, kuśnierskie i trykotarskie (praca kobiet!), przepisywał zwoje Tory, wyrabiał tefilin. Przyznaje to w końcu i Grajnert, dodając: „Niektórzy (…) z nich prowadzą handel dość rozległy, bo ten, mając za przedmiot wełnę lub zboże, często aż do krańców Litwy sięga…”.

Czytając wstęp do katalogu „wystawy prasowej”, który dostarczył pan starosta powiatowy, zdumiewamy się, znajdując i tu Grajnerta – polecanego czytelnikom. Jest to jedyne we wstępie powołanie się na konkretnego autora. Czyżby Grajnert relacjonował tylko swoje spotkania z Żydami? Czyli w całym omawianym okresie nie było żadnych innych relacji etnograficznych z powiatu węgrowskiego? Żadne inne gazety nie pisały o Żydach? Ależ pisały i nawet jedną pokazano nam – zdawkowo – w albumie, na s. 55, tylko pan starosta nie zaliczył jej do ulubionych: jest to „Naprzód: Organ Siedleckiego Komitetu Okręgowego PPS” z sierpnia 1905, który zamieszcza obok siebie dwie znamienne notatki. W jednej potępiani są prowokatorzy wywołujący pogromy, w drugiej – fabrykanci (żydowscy, co dla socjalistów nie było istotne) wyzyskujący robotników. Czemu taka reprodukcja nie mogła się znaleźć w rozdzialiku poświęconym Żydom, zgadnąć nie sposób. Czytelnik o pewnej wiedzy historycznej zaczyna odczuwać wdzięczność, że przynajmniej oszczędzono mu „Rózgi Siedleckiej” („precz z wrogami państwa polskiego”), w porównaniu z którą „Gazeta Świąteczna” niemalże przestaje być szmatławcem.

Ale na takiego czytelnika nie ma co liczyć. Typowy odbiorca albumu nie będzie przygotowany, żeby cokolwiek z tego zrozumieć. Poza wrednymi stereotypami. Jest rzeczą popularyzatora, żeby wyrwać takiego czytelnika z przesądu. Jest rzeczą bibliotekarza, żeby dokumentować przeszłość. Publikacja firmowana przez Bibliotekę Publiczną m.st. Warszawy jest jednak jak najdalsza od takich ambicji. Obraża tym pamięć założycieli Towarzystwa Biblioteki Publicznej z 1906 r., wszystkich razem i każdego z osobna. Zaś w dyskusji, czy bibliotekarze mogą uczestniczyć w pracach naukowych, dostarcza argumentów największym sceptykom.

Książka:

„Z dorzecza Bugu i Liwca: prasowe peregrynacje po powiecie węgrowskim (1810-1939)” Katalog wystawy zorganizowanej z okazji 200-lecia istnienia powiatu węgrowskiego
Scenariusz wystawy i katalogu: Grażyna Małgorzata Lewandowska
Współpraca: Elżbieta Tomaczak, Starostwo Powiatowe w Węgrowie, Biblioteka Publiczna m. st. Warszawy
Biblioteka Publiczna m.st. Warszawy, Warszawa 2010

* Henryk Hollender, bibliotekoznawca, dyrektor Biblioteki Uczelni Łazarskiego, felietonista „Forum Akademickiego”.

„Kultura Liberalna” nr 117 (14/2011) z 5 kwietnia 2011 r.