Karolina Wigura
Loose cannon lewicy, czyli powrót debaty o Thilo Sarrazinie
„Pierwszy disnejowski film obejrzałem dopiero z moimi własnymi dziećmi. Gdy otworzono restaurację McDonald’sa w mojej dzielnicy, ojciec zrobił mi poważny wykład na temat szkodliwości amerykańskiej kultury fastfoodu. Smak mojego pierwszego hamburgera był tożsamy z młodzieńczym buntem […] Pochodzę z pokolenia, które nie zna niczego poza dominacją lewicy. Tam, gdzie dorastałem, wszyscy byli lewakami. […] Przyjaciele moich rodziców byli członkami SPD albo, już później, Zielonymi. I ich przyjaciele rzecz jasna również”.
To fragment, otwierający głośną kilka miesięcy temu w Niemczech książkę Jana Fleischauera, redaktora tygodnika „Der Spiegel” i autora bloga www.unterlinken.de, „Unter Linken. Von einem, der aus versehen konservativ wurde” (Wśród lewaków. O jednym, co przez przeoczenie został konserwatystą). Szczególnie we współczesnej niemieckiej kulturze intelektualnej lewicowość jest niezwykle à la mode. Lewicowy jest i popularny „Der Spiegel”, i ambitny „Die Zeit”. SPD, choć nie sprawuje od kilku lat rządów, regularnie wygrywa w Berlinie – stolicy nie tylko państwowej, ale i artystyczno-intelektualnej Republiki Federalnej.
Tym większe zmartwienie mają dziś władze SPD, w związku z pewnym problematycznym członkiem tej partii. Mowa o Thilo Sarrazinie. Niewiele książek poruszyło niemiecką opinię publiczną tak bardzo, jak jego opublikowana kilka miesięcy temu „Deutschlad schafft sich ab: Wie wir unser Land aufs Spiel setzen” (Niemcy likwidują się same. Jak wystawiamy swój kraj na niebezpieczeństwo). Tezy zawarte w książce – między innymi zarzuty wobec niemieckich migrantów wyznania muzułmańskiego, że tworzą niechętne integracji państwo w państwie, a przede wszystkim, że inteligencja jednostek uwarunkowana jest genetycznie i że niektóre grupy migrantów mają jej iloraz niższy, niż przeciętni Niemcy, wywołały w Republice Federalnej prawdziwą burzę. Wypowiedzieli się w niej niemal wszyscy najważniejsi politycy i publicyści. Ton ich komentarzy oscylował między chłodną analizą a gorącą polemiką, od zgody z tezami Sarrazina po ostre odcięcie się od nich. Ukazały się już nawet książki, podsumowujące debatę – między innymi nakładem wydawnictwa Piper oraz przygotowany przez „Die Zeit” wybór najważniejszych tekstów, które ukazały się na temat książki Sarrazina w hamburskim tygodniku.
Debata o Sarrazinie odżyła dziś ponownie, w związku z żądaniami części członków SPD usunięcia go z szeregów partii. Efektem nowej debaty, trwającej od przedświątecznego tygodnia, jest jednak, że kontrowersyjny autor pozostaje w szeregach partii. Decyzja na ten temat, podjęta przez zarząd partii, spotkała się jednak z ostrą krytyką ze strony pozostałych jej członków. Sarrazin niszczy najważniejsze zasady, na których ufundowane jest SPD – grzmi Nils Schmid, szef SPD w Badenii-Wirtembergii, w rozmowie ze „Spiegel Online”. Historia Niemiec to według niego żmudna walka o uznanie, że uwarunkowania socjalne nie mogą wyznaczać losu pojedynczych jednostek. Zaś Sarrazin „poddaje te dokonania w wątpliwość swoimi biologicznymi tezami”. Krytyki pod adresem decyzji władz partyjnych nie szczędzą też inni, choćby Kenan Kolat, z ramienia SPD działający w grupie roboczej dotyczącej migracji: „Dla mnie książka Sarrazina to przykład rasistowskiej ideologii” – powiedział „Spiegel Online”.
Spór, jak się wydaje, ma raczej doraźny charakter. Jednak w jego tle obecne są jeszcze dwie głębsze i bardziej interesujące dyskusje. Pierwsza z nich dotyczy historii debat o imigrantach w Niemczech. Choć dyskusja dzisiejsza zaskakuje swą temperaturą, tego rodzaju dyskusje prowadzone są w Republice Federalnej od niemal 50 lat. Opowiada o tym ciekawie historyk Ulrich Herbert w wywiadzie dla „Die Zeit”. Kieruje nimi zawsze to samo motto – opowiada Herbert – „Nareszcie ktoś odważył się powiedzieć głośno, że z imigrantami są problemy!”.
Tego rodzaju dyskusje, zdaniem Herberta, powtarzają się co każde siedem lat i za każdym razem Niemcy zachowują się, jak gdyby odbywały się zupełnie na nowo. Pierwsza taka debata odbyła się na przełomie lat 1966 – 1967, gdy przyszło załamanie koniunktury. Spadek liczby miejsc pracy zaowocował lękami o to, czy imigranci z Jugosławii, Hiszpanii, Portugalii i Turcji nie odbierają miejsc pracy Niemcom. Wielu gastarbeiterów wówczas wyjechało. Gdy w 1967 roku stan gospodarki zaczął się ponownie poprawiać, znów otwarto rynek pracy dla imigrantów. Tym razem – przede wszystkim dla Turków. Od tamtego momentu liczba przybyszów do Niemieckiej Republiki Federalnej stale rośnie. Ale choć Niemcy stały się ziemią obiecaną dla migrantów – zaznacza Herbert – problem tkwi w tym, że nikt nie lubi mówić o realnym kontekście tego procesu. O tym, że taniej było sprowadzać niewykształconych Turków, niż modernizować fabryki samochodowe. I że dzięki „tanim przybyszom” przedsiębiorstwa mogły szybko się bogacić, a w tym czasie ich dyrektorowie (i nie tylko) przekonywali się, że w ciągu kilku lat przybysze zarobią nieco grosza i zwyczajnie wyjadą. O tym, że tak się nie stało, wiemy wszyscy.
Drugi wątek dyskusji dotyczy tego, w jaki sposób powinna w takich sytuacjach zachowywać się partia typu catch-all, którą niewątpliwie jest SPD. Czy lepiej jest zachować nawet niewygodnego członka partii w swoich szeregach, czy też lepiej się go pozbyć? Na rzecz pierwszej opcji wypowiada się na przykład Klaus von Dohnanyi, były burmistrz Hamburga. Ostrzega on przed przedwczesnym ocenianiem Sarrazina. Jego zdaniem większość osób, które nazywają go rasistą, nie zadało sobie trudu, by przeczytać jego książkę. Chodził im raczej, wbrew ich zapewnieniom, nie o ochronę zasad, rządzących partią, ale o pozbycie się irytującego kolegi. W logice wypowiedzi von Dohnanyiego można dodać: lepiej niż marginalizować niewygodne poglądy jest poddawać je pod publiczną dyskusję. W przeciwnym razie poglądy takie mogą być podchwycone przez ekstremistów. Tą mądrością, wypowiedzianą dobitnie już przez Johna Stuarta Milla w „O wolności”, powinny kierować się partie typu catch-all, po to, aby zachowywać zdolność do integrowania marginesów, a nie tylko centrum sceny politycznej.
Ale i argumenty przeciwne mają niemały kaliber. Po pierwsze, choć partie typu catch-all z natury nie mają bardzo ostro wyznaczonej linii programowej, to jednak nie mogą pozwolić, by ich obraz ideologiczny uległ całkowitemu rozmyciu – argumentuje Michael Schlieben. To, co Sarrazin ma do powiedzenia światu, nie ma nic wspólnego politycznymi celami niemieckich socjaldemokratów – jednak jego tezy na stałe zostaną skojarzone z SPD. Sarrazin może odegrać rolę, którą Anglicy określają mianem loose cannon – działa, które niekontrolowane toczy się po deskach statku i niszczy wszystko wokół siebie.
Jest również drugi argument Schliebena. Istnieją granice, których partie w państwie demokratycznym nie powinny przekraczać. Gdy kilka lat temu członek CDU Martin Hohmann wygłosił z okazji Dnia Niemieckiej Jedności mowę o antysemickim wydźwięku, Angela Merkel bardzo szybko sprawiła, by stracił mandat swojej partii. Kto wie – być może SPD powinno wziąć sobie to wydarzenie bardziej do serca?
* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarz. Członkini Redakcji „Kultury Liberalnej”, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.
„Kultura Liberalna” nr 120 (17/2011) z 26 kwietnia 2011 r.